Petersburg nie jest jakimś sekretnym miejscem, nieodkrytym skarbem północy, tajemną perłą Rosji i miejscem oddalonym od podróżniczych tras, którego wcale nie odwiedza rocznie ponad sześć milionów turystów. Chwilowo więc nie będę rozpisywał się o tym, że Jeździec taki Miedziany, a Prospekt tak bardzo Newski, tylko o czymś nieco ciekawszym i bardziej unikatowym, czyli miejscu, w którym przyszło mi spędzić dwie noce.
Znalazłem sobie ten przybytek na booking.com. Wiedziałem, że po ponad trzydziestu godzinach w autobusie nie będę miał ochoty na zabawy w jeżdżenie po Petersburgu w poszukiwaniu hostelu. Kliknąłem mapkę, znalazło mi kilka obiektów koło Dworca Bałtyckiego i wybrałem jeden z nich. 800 metrów, świetnie, akurat do przejścia w kilkanaście minut, a i mapka pokazywała, że droga prosta jak w pysk strzelił. Miałem tylko nadzieję, że pozwolą mi zająć wyro przed oficjalną godziną rozpoczęcia doby hotelowej, czyli przed 12. Bardzo szybko znalazłem ulicę, dom i tu nastąpił zgrzyt: nigdzie żadnych znaków, że miałby się tam mieścić hostel. Szukam, w opisie było, że wejście na rogu, trzecie schody, mieszkanie 70. Podchodzę, ale mieszkanie wygląda na prywatne, żadnych informacji, żadnego dzwonka z nazwą przybytku. W końcu jakaś kobieta zapytała mnie co wyprawiam, po krótkiej rozmowie okazało się, że tak, to tam. Dopytałem jeszcze pana palącego na klatce schodowej i potwierdził jej zeznania. Nieśmiało zapukałem, drzwi się otworzyły i wkroczyłem do innego świata.
Na recepcji pracowała pani, która - nie przesadzając - mogła pamiętać czasy oblężenia Leningradu, a na pewno żałobę po Stalinie. Miała kłopoty z chodzeniem, słabo widziała. Check-in chwilę trwał, w tym czasie oglądnąłem miejsce.
Kuchnia... Widywałem czystsze, ale dobrze.
Chryste, ta lodówka chyba gnije, cuchnie, jest brudna.
Czyli jadł będę na mieście.
Kuriłka, czyli palarnia. Jeżeli się nie mylę, to rosyjskie prawo zabrania robienia palarni w budynkach (widziałem trochę polikwidowanych, w pociągach zabroniono palić w 2014, więc pewnie i wtedy w biurach), ale tu uznano, że nie ma co się wydurniać.
Ciemno jak szlag, żadnych okien przy recepcji. Po trzeciej osobie, która mnie zbyła 'y!' przestałem mówić 'dzień dobry'. Odkryłem, że preferowany dress code to gacie. Stada chłopów w gaciach, niektórzy w drodze pod prysznic, niektórzy pomijali ten nieistotny etap życia, wiele osób jeszcze spało. Otrzymałem w końcu kwitancję, czyli papier poświadczający ileż to nocy opłaciłem. Wydawało mi się, że to bzdura, ale później zrozumiałem jak ważna jest kwitancja w takim miejscu.
Wpuszczono mnie do pokoju.
Zamarłem.
Na kilkunastu łóżkach spało trochę osób. Nikt nie wyglądał na turystę, wszyscy na pracowników fizycznych, niektórzy na solidnie pijanych, no chyba, że to taki nowy petersburski trend, że śpi się w butach i marynarce. Na środku pokoju stała rozkraczona, odpięta od prądu lodówka.
Zrozumiałem, że trafiłem do hotelu robotniczego. Nazywa się to zazwyczaj obszczeżytie ('ogólne życie'), tak też reklamują się w okolicach stacji metra. Miejsc tych pełno jest w Moskwie, a jak widać nie brak ich i w Petersburgu. Klientelę takich przybytków stanowią często przybysze z Azji Centralnej i z mniejszych miast Federacji Rosyjskiej. Ponieważ Rosja, to żyw jest tutaj kult rejestracji i papieru - mamy rejestracje na pracę w Moskwie. Nie możemy sobie pojechać uczyć do Tambowa, no bo mamy papiery na pracę w Moskwie, a nie na Tambow. Jednak takie hotele robotnicze nie zadają zbędnych pytań o dokumenty, mieszkają w nich ludzie z różnych biedniejszych część kraju, pracują w raczej umiarkowanie prestiżowych zawodach (dla panów najczęściej budowy, dla pań bardziej gastronomia), dużą część tego co zarabiają wysyłają rodzinom, za resztę przeżywają w jakimś takim obszczeżyciu. Policja mogłaby to wszystko posprzątać w ciągu kilku dni, ale kto by wtedy malował kominy czy kopał drogi przy wielce niekorzystnych dla zdrowia temperaturach? Podawał gorące lawasze od 7 do 21, mył kieliszki i talerze? Córka mera Moskwy Sobianina? Czy może jakiś deputowany? No więc nikomu za bardzo nie zależy na tym, żeby tacy pracownicy zniknęli, dzięki temu policja raczej nie gania po tych miejscach. Oczywiście czasem kogoś tam na ulicy zgarną, ale jednak wszyscy są w miarę szczęśliwi z tym jak się rzeczy mają. Znalezienie tego typu przybytków trudne nie jest, nie szukając trafiłem na dwa w pobliżu mego mieszkania, a przy stacjach, gdzie przewijają się duże grupy imigrantów, znajduje się ich na pewno więcej. Jednak w życiu bym nie wpadł, że jeżeli coś się reklamuje na booking.com, to właśnie takie miejsce.
Gdy już odzyskałem władzę nad własnym umysłem i kończynami, wybrałem sobie pryczę. Wszystkie wyglądały źle, a, co gorsza, musiałem wziąć górne łóżko. Zastanawiałem się, czy to wyro zaraz się nie rozpadnie, całe się chybotało i trzeszczało. Zapytałem nieśmiało o jakąś szafkę, na co pani się zafrapowała, wysypała kluczyki ze szkatułki i powiedziała, żebym próbował szczęścia. Nie przejęła się specjalnie tym, że dała mi duplikaty do zamkniętych szafek i mogłem wyszabrować trochę rzeczy, zresztą i tak nie patrzyła co robię. Po czterech próbach znalazłem szafkę, która działała, która nie miała w zamku złamanego kluczyka i w której nie było żadnych rzeczy. Drżącymi dłońmi złożyłem tam kosztowności i poszedłem spać, odprawiając modły za żywotność tego łoża, które już swoje w życiu widziało. Zasypiając usłyszałem jeszcze:
'Ty, co za buty, on to jakaś subkultura chyba.'
Subkultura zaczęła się zastanawiać czy aby tam nie nocują lokalni naziści, ale była tak zmęczona, że szybko zasnęła snem sprawiedliwego.
Gdy po dwóch godzinach wstałem i poszedłem do kuriłki, siedziała tam smutna pani, miała ponad 30, może 40 lat. Siedzieliśmy i paliliśmy, nagle pojawił się młodzieniec, który zaczął do niej krzyczeć coś o jebaniu ostatniej nocy. Nie do końca zrozumiałem, czy chodzi o to, że oni odbyli stosunek, czy też, że ona odbyła z kimś innym. Po tej wypowiedzi ona wyglądała jakby się miała popłakać, a on się dość chamsko śmiał. Trochę zwiędłem.
Na pociechę: była ciepła woda.
Potem było trochę nudy w stylu zwiedzanie miasta, czyli właśnie Prospekt taki Newski, a sama Newa znowu taka rzeczna, no nic specjalnego. Specjalne miało dopiero być w hostelu (trochę wzdragam się przed używaniem tego słowa do opisania tego miejsca, ale niech już będzie).
Jeszcze zanim dotarłem, była jakaś 18, gdy przechodziłem kawałek obok miejsca pobytu. Na krawężniku stała pani 40+, w kusej kiecce i przegiętym makijażu. W rękach trzymała klucze do mieszkania i pokazała mi je. Nie skusiłem się.
Wróciłem do swej tymczasowej siedziby dopiero wieczorem, przesadnie mi się nie spieszyło, i trafiłem na tak zwaną pełną pompę - w końcu była sobota. Szczęśliwie obsada recepcji zmieniła się na panią z czasów jakiegoś Chruszczowa, która przynajmniej mogła chodzić i widziała nieco lepiej. W hallu siedziało parę osób, oglądali telenowelę, w której dość często padała fraza 'ocien sierjozna pił' (bardzo poważnie pił, w sensie dużo, nie że bez uśmiechu). Ludzie zbierali się na balety, niektórzy ubierali swoje najlepsze ciuchy, inni pili piwa w różnych zakamarkach lokalu.
Królowała jedna z sypialni, na drugim miejscu była kuriłka. W kuriłce mogły się zmieścić góra cztery osoby, wentylacja była taka, że wtedy dwie nie musiały nawet palić. Prawdziwym dramatem było, że większość nie miała papierosów, więc ilekroć szedłem zapalić, mogłem zabawić się w sponsora. Trochę mnie to irytowało, ale niby starali się nie przeginać, nikt nie prosił mnie dwa razy, a niemal wszystko palili na pół.
Paczka papierosów Chesterfield tego dnia kosztowała 85 rubli, czyli jakieś 5 PLN. Są i tańsze. Status artefaktu, jakim fajki się cieszą, pokazuje jaki jest poziom życia wielu ludzi w Federacji Rosyjskiej.
Jeden chłopaczek handlował marihuaną, ale chętnych na płacenie znaleźć nie mógł, za to jarać chcieli wszyscy. W końcu z kilkoma osobami spalili trochę, ale grudę wydzielał dość oszczędnie, więc ich przesadnie nie trzepnęło. Ktoś gotował grzybową, która ślicznie pachniała. Zacząłem się nieśmiało domyślać, że lokal ma dość restrykcyjną politykę narodowościową, bo wszyscy byli Słowianami, a okolica raczej kolorowa etnicznie. Wiele takich miejsc żyje dzięki przybyszom z Azji Środkowej, inne wolą nie sprawdzać jak się udał radziecki eksperyment oduczenia ludzi rasizmu.
Po 22 przyszedł chłopak o ciemniejszej karnacji skóry. Przywitał się po angielsku, a gdy w takim języku mu odpowiedziałem, to zbaraniał. Spytał czy mówię w tymże języku. Potem czy po rosyjsku. Następnie poprosił o przysługę. Okazało się, że grupa trzech Egipcjan przyjechała do SPB pracować jako nauczyciele angielskiego na letnich obozach językowych. Po minucie rozmowy nie wierzyłem: facet był może B1, jego kolega średnie A2. Musiałem się co chwilę poprawiać, bo się gubili - w gramatyce, słownictwie, wszystkim. W nagrodę za pracę na obozie dostali kilka dni urlopu w SPB. W tym miejscu. Ich wielka misja polegała na tym, że za ileś tam dni płaciła im organizacja, ale ponieważ chcieli zostać dłużej, to potrzebowali dwóch rachunków - jednego do rozliczenia, a drugiego dla siebie. Poszedłem, wyjaśniłem to pani. Użyłem nawet jednego z moich ulubionych rosyjskich terminów - harosza kopiejka ('Pani rozumie, jak mu to pani rozpisze tak, to chłopak dostanie 1150 rubli od pracodawcy, no a 1150 rubli to już przecież jest harosza kopiejka' - pani się zgodziła, a potem wspólnie powiedzieliśmy, że jak można jakieś pieniądze mieć lub nie, to lepiej mieć. Głębokie.). Egipcjanie się wzruszyli, trochę pogadaliśmy. Okazało się, że jeden z nich nazywa się Mustafa, a drugi Mustafa. Przynajmniej było łatwo zapamiętać. Pocieszyli mnie, że to miejsce może nie jest bardzo ładne, ale ludzie są uczciwi, nie kradną i nie ma przemocy. Jakaś pociecha to była, w końcu zawsze jak przyjeżdżamy zwiedzać jakieś miejsce, to oczekujemy, że w hotelu będzie dzika patologia, brud, syf, prostytucja i dealka narkotyków.
Egipcjanin kupił takie papierosy, że nawet najwięksi desperaci nie chcieli i mówili, że jadą gardło. Mieli rację. Ucieszyli się, że w końcu po parunastu dniach mieszkania razem jest ktoś, kto pomoże im skomunikować się z gościem z Egiptu. Poćwiczyłem się więc z translatoryki.
Równolegle odbywały się też połączenia rodzinne na Skypie. Iwan prosił rodzinę o przysłanie pieniędzy, bo jest chory i wszystko wydał na leki i wódkę. Przy hotelowym komputerze siedział facet, który płakał i głaskał zdjęcie dziewczyny na ekranie. Ktoś inny pijackim bełkotem wyznawał miłość żonie. Muzycznym tłem do tego był głównie głównie badziewny rap dla dzieci, czasem zapałętał się bardziej trap, czyli hip-hop z ruską specyfiką.
Pod koniec wieczoru usłyszałem też mądrość życiową, starszy lokator przekazywał młodszemu:
- Widzisz, jak chcesz się napić, a masz mało pieniędzy, to pijesz dwa-trzy piwa, zaczyna się chcieć spać i natychmiast trzeba zasnąć. Jak nie to piździec, będzie cię nosiło, będziesz chciał pić. Sekret to położyć się do wyra ledwo ci się trochę zechce spać.
Ja byłem nieco za trzecim piwem, ale wydało mi się to wielce cenną wskazówką. Poszedłem spać, udało mi się nawet zmienić pryczę na taką bliższą podłogi, bo ktoś się wyniósł. Gdy leżałem i czekałem na sen, usłyszałem, że wrócił Iwan (oczywiście, że musiał się nazywać Iwan. Jak inaczej może nazywać się pijany facet w Rosji?). Było ciemno, Iwan walnął się z laptopem na łóżko i rozpoczął oglądać jakiś komediowy show. Na pełen regulator. Leżący nieopodal człowiek, który cały dzień był w pracy, poprosił (no nie użył słów błagalnych), żeby to ściszyć, bo on chce spać, bo i w niedzielę ma robotę. Iwan łaskawie zgasił laptopa.
Kilka sekund po tym usłyszałem, że ściąga bokserki.
Potem słyszałem, że się masturbuje.
Pomyślałem sobie, że to jednak wspaniałe, że w takim zatłoczonym miejscu niektórzy potrafią czuć się jak u siebie w domu. Nakryłem głowę poduszką - własną, bo hostelowa nie przekonywała do takich działań. Jakoś nie chciałem wiedzieć, kiedy i gdzie Iwan skończy swoje wieczorne zabawy. Miałem tylko nadzieję, że nie przejdzie tych kilku metrów do mojego wyra. W tym wszystkim udało mi się dość szybko zasnąć. Sny miałem kolorowe, może nie aż tak jak Iwan wieczór (definiowany jako po północy), ale spało mi się miło.
Znalazłem sobie ten przybytek na booking.com. Wiedziałem, że po ponad trzydziestu godzinach w autobusie nie będę miał ochoty na zabawy w jeżdżenie po Petersburgu w poszukiwaniu hostelu. Kliknąłem mapkę, znalazło mi kilka obiektów koło Dworca Bałtyckiego i wybrałem jeden z nich. 800 metrów, świetnie, akurat do przejścia w kilkanaście minut, a i mapka pokazywała, że droga prosta jak w pysk strzelił. Miałem tylko nadzieję, że pozwolą mi zająć wyro przed oficjalną godziną rozpoczęcia doby hotelowej, czyli przed 12. Bardzo szybko znalazłem ulicę, dom i tu nastąpił zgrzyt: nigdzie żadnych znaków, że miałby się tam mieścić hostel. Szukam, w opisie było, że wejście na rogu, trzecie schody, mieszkanie 70. Podchodzę, ale mieszkanie wygląda na prywatne, żadnych informacji, żadnego dzwonka z nazwą przybytku. W końcu jakaś kobieta zapytała mnie co wyprawiam, po krótkiej rozmowie okazało się, że tak, to tam. Dopytałem jeszcze pana palącego na klatce schodowej i potwierdził jej zeznania. Nieśmiało zapukałem, drzwi się otworzyły i wkroczyłem do innego świata.
Na recepcji pracowała pani, która - nie przesadzając - mogła pamiętać czasy oblężenia Leningradu, a na pewno żałobę po Stalinie. Miała kłopoty z chodzeniem, słabo widziała. Check-in chwilę trwał, w tym czasie oglądnąłem miejsce.
Kuchnia... Widywałem czystsze, ale dobrze.
Chryste, ta lodówka chyba gnije, cuchnie, jest brudna.
Czyli jadł będę na mieście.
Kuriłka, czyli palarnia. Jeżeli się nie mylę, to rosyjskie prawo zabrania robienia palarni w budynkach (widziałem trochę polikwidowanych, w pociągach zabroniono palić w 2014, więc pewnie i wtedy w biurach), ale tu uznano, że nie ma co się wydurniać.
Ciemno jak szlag, żadnych okien przy recepcji. Po trzeciej osobie, która mnie zbyła 'y!' przestałem mówić 'dzień dobry'. Odkryłem, że preferowany dress code to gacie. Stada chłopów w gaciach, niektórzy w drodze pod prysznic, niektórzy pomijali ten nieistotny etap życia, wiele osób jeszcze spało. Otrzymałem w końcu kwitancję, czyli papier poświadczający ileż to nocy opłaciłem. Wydawało mi się, że to bzdura, ale później zrozumiałem jak ważna jest kwitancja w takim miejscu.
Wpuszczono mnie do pokoju.
Zamarłem.
Na kilkunastu łóżkach spało trochę osób. Nikt nie wyglądał na turystę, wszyscy na pracowników fizycznych, niektórzy na solidnie pijanych, no chyba, że to taki nowy petersburski trend, że śpi się w butach i marynarce. Na środku pokoju stała rozkraczona, odpięta od prądu lodówka.
Zrozumiałem, że trafiłem do hotelu robotniczego. Nazywa się to zazwyczaj obszczeżytie ('ogólne życie'), tak też reklamują się w okolicach stacji metra. Miejsc tych pełno jest w Moskwie, a jak widać nie brak ich i w Petersburgu. Klientelę takich przybytków stanowią często przybysze z Azji Centralnej i z mniejszych miast Federacji Rosyjskiej. Ponieważ Rosja, to żyw jest tutaj kult rejestracji i papieru - mamy rejestracje na pracę w Moskwie. Nie możemy sobie pojechać uczyć do Tambowa, no bo mamy papiery na pracę w Moskwie, a nie na Tambow. Jednak takie hotele robotnicze nie zadają zbędnych pytań o dokumenty, mieszkają w nich ludzie z różnych biedniejszych część kraju, pracują w raczej umiarkowanie prestiżowych zawodach (dla panów najczęściej budowy, dla pań bardziej gastronomia), dużą część tego co zarabiają wysyłają rodzinom, za resztę przeżywają w jakimś takim obszczeżyciu. Policja mogłaby to wszystko posprzątać w ciągu kilku dni, ale kto by wtedy malował kominy czy kopał drogi przy wielce niekorzystnych dla zdrowia temperaturach? Podawał gorące lawasze od 7 do 21, mył kieliszki i talerze? Córka mera Moskwy Sobianina? Czy może jakiś deputowany? No więc nikomu za bardzo nie zależy na tym, żeby tacy pracownicy zniknęli, dzięki temu policja raczej nie gania po tych miejscach. Oczywiście czasem kogoś tam na ulicy zgarną, ale jednak wszyscy są w miarę szczęśliwi z tym jak się rzeczy mają. Znalezienie tego typu przybytków trudne nie jest, nie szukając trafiłem na dwa w pobliżu mego mieszkania, a przy stacjach, gdzie przewijają się duże grupy imigrantów, znajduje się ich na pewno więcej. Jednak w życiu bym nie wpadł, że jeżeli coś się reklamuje na booking.com, to właśnie takie miejsce.
Gdy już odzyskałem władzę nad własnym umysłem i kończynami, wybrałem sobie pryczę. Wszystkie wyglądały źle, a, co gorsza, musiałem wziąć górne łóżko. Zastanawiałem się, czy to wyro zaraz się nie rozpadnie, całe się chybotało i trzeszczało. Zapytałem nieśmiało o jakąś szafkę, na co pani się zafrapowała, wysypała kluczyki ze szkatułki i powiedziała, żebym próbował szczęścia. Nie przejęła się specjalnie tym, że dała mi duplikaty do zamkniętych szafek i mogłem wyszabrować trochę rzeczy, zresztą i tak nie patrzyła co robię. Po czterech próbach znalazłem szafkę, która działała, która nie miała w zamku złamanego kluczyka i w której nie było żadnych rzeczy. Drżącymi dłońmi złożyłem tam kosztowności i poszedłem spać, odprawiając modły za żywotność tego łoża, które już swoje w życiu widziało. Zasypiając usłyszałem jeszcze:
'Ty, co za buty, on to jakaś subkultura chyba.'
Subkultura zaczęła się zastanawiać czy aby tam nie nocują lokalni naziści, ale była tak zmęczona, że szybko zasnęła snem sprawiedliwego.
Gdy po dwóch godzinach wstałem i poszedłem do kuriłki, siedziała tam smutna pani, miała ponad 30, może 40 lat. Siedzieliśmy i paliliśmy, nagle pojawił się młodzieniec, który zaczął do niej krzyczeć coś o jebaniu ostatniej nocy. Nie do końca zrozumiałem, czy chodzi o to, że oni odbyli stosunek, czy też, że ona odbyła z kimś innym. Po tej wypowiedzi ona wyglądała jakby się miała popłakać, a on się dość chamsko śmiał. Trochę zwiędłem.
Na pociechę: była ciepła woda.
Potem było trochę nudy w stylu zwiedzanie miasta, czyli właśnie Prospekt taki Newski, a sama Newa znowu taka rzeczna, no nic specjalnego. Specjalne miało dopiero być w hostelu (trochę wzdragam się przed używaniem tego słowa do opisania tego miejsca, ale niech już będzie).
Jeszcze zanim dotarłem, była jakaś 18, gdy przechodziłem kawałek obok miejsca pobytu. Na krawężniku stała pani 40+, w kusej kiecce i przegiętym makijażu. W rękach trzymała klucze do mieszkania i pokazała mi je. Nie skusiłem się.
Wróciłem do swej tymczasowej siedziby dopiero wieczorem, przesadnie mi się nie spieszyło, i trafiłem na tak zwaną pełną pompę - w końcu była sobota. Szczęśliwie obsada recepcji zmieniła się na panią z czasów jakiegoś Chruszczowa, która przynajmniej mogła chodzić i widziała nieco lepiej. W hallu siedziało parę osób, oglądali telenowelę, w której dość często padała fraza 'ocien sierjozna pił' (bardzo poważnie pił, w sensie dużo, nie że bez uśmiechu). Ludzie zbierali się na balety, niektórzy ubierali swoje najlepsze ciuchy, inni pili piwa w różnych zakamarkach lokalu.
Królowała jedna z sypialni, na drugim miejscu była kuriłka. W kuriłce mogły się zmieścić góra cztery osoby, wentylacja była taka, że wtedy dwie nie musiały nawet palić. Prawdziwym dramatem było, że większość nie miała papierosów, więc ilekroć szedłem zapalić, mogłem zabawić się w sponsora. Trochę mnie to irytowało, ale niby starali się nie przeginać, nikt nie prosił mnie dwa razy, a niemal wszystko palili na pół.
Paczka papierosów Chesterfield tego dnia kosztowała 85 rubli, czyli jakieś 5 PLN. Są i tańsze. Status artefaktu, jakim fajki się cieszą, pokazuje jaki jest poziom życia wielu ludzi w Federacji Rosyjskiej.
Jeden chłopaczek handlował marihuaną, ale chętnych na płacenie znaleźć nie mógł, za to jarać chcieli wszyscy. W końcu z kilkoma osobami spalili trochę, ale grudę wydzielał dość oszczędnie, więc ich przesadnie nie trzepnęło. Ktoś gotował grzybową, która ślicznie pachniała. Zacząłem się nieśmiało domyślać, że lokal ma dość restrykcyjną politykę narodowościową, bo wszyscy byli Słowianami, a okolica raczej kolorowa etnicznie. Wiele takich miejsc żyje dzięki przybyszom z Azji Środkowej, inne wolą nie sprawdzać jak się udał radziecki eksperyment oduczenia ludzi rasizmu.
Po 22 przyszedł chłopak o ciemniejszej karnacji skóry. Przywitał się po angielsku, a gdy w takim języku mu odpowiedziałem, to zbaraniał. Spytał czy mówię w tymże języku. Potem czy po rosyjsku. Następnie poprosił o przysługę. Okazało się, że grupa trzech Egipcjan przyjechała do SPB pracować jako nauczyciele angielskiego na letnich obozach językowych. Po minucie rozmowy nie wierzyłem: facet był może B1, jego kolega średnie A2. Musiałem się co chwilę poprawiać, bo się gubili - w gramatyce, słownictwie, wszystkim. W nagrodę za pracę na obozie dostali kilka dni urlopu w SPB. W tym miejscu. Ich wielka misja polegała na tym, że za ileś tam dni płaciła im organizacja, ale ponieważ chcieli zostać dłużej, to potrzebowali dwóch rachunków - jednego do rozliczenia, a drugiego dla siebie. Poszedłem, wyjaśniłem to pani. Użyłem nawet jednego z moich ulubionych rosyjskich terminów - harosza kopiejka ('Pani rozumie, jak mu to pani rozpisze tak, to chłopak dostanie 1150 rubli od pracodawcy, no a 1150 rubli to już przecież jest harosza kopiejka' - pani się zgodziła, a potem wspólnie powiedzieliśmy, że jak można jakieś pieniądze mieć lub nie, to lepiej mieć. Głębokie.). Egipcjanie się wzruszyli, trochę pogadaliśmy. Okazało się, że jeden z nich nazywa się Mustafa, a drugi Mustafa. Przynajmniej było łatwo zapamiętać. Pocieszyli mnie, że to miejsce może nie jest bardzo ładne, ale ludzie są uczciwi, nie kradną i nie ma przemocy. Jakaś pociecha to była, w końcu zawsze jak przyjeżdżamy zwiedzać jakieś miejsce, to oczekujemy, że w hotelu będzie dzika patologia, brud, syf, prostytucja i dealka narkotyków.
Egipcjanin kupił takie papierosy, że nawet najwięksi desperaci nie chcieli i mówili, że jadą gardło. Mieli rację. Ucieszyli się, że w końcu po parunastu dniach mieszkania razem jest ktoś, kto pomoże im skomunikować się z gościem z Egiptu. Poćwiczyłem się więc z translatoryki.
Równolegle odbywały się też połączenia rodzinne na Skypie. Iwan prosił rodzinę o przysłanie pieniędzy, bo jest chory i wszystko wydał na leki i wódkę. Przy hotelowym komputerze siedział facet, który płakał i głaskał zdjęcie dziewczyny na ekranie. Ktoś inny pijackim bełkotem wyznawał miłość żonie. Muzycznym tłem do tego był głównie głównie badziewny rap dla dzieci, czasem zapałętał się bardziej trap, czyli hip-hop z ruską specyfiką.
Pod koniec wieczoru usłyszałem też mądrość życiową, starszy lokator przekazywał młodszemu:
- Widzisz, jak chcesz się napić, a masz mało pieniędzy, to pijesz dwa-trzy piwa, zaczyna się chcieć spać i natychmiast trzeba zasnąć. Jak nie to piździec, będzie cię nosiło, będziesz chciał pić. Sekret to położyć się do wyra ledwo ci się trochę zechce spać.
Ja byłem nieco za trzecim piwem, ale wydało mi się to wielce cenną wskazówką. Poszedłem spać, udało mi się nawet zmienić pryczę na taką bliższą podłogi, bo ktoś się wyniósł. Gdy leżałem i czekałem na sen, usłyszałem, że wrócił Iwan (oczywiście, że musiał się nazywać Iwan. Jak inaczej może nazywać się pijany facet w Rosji?). Było ciemno, Iwan walnął się z laptopem na łóżko i rozpoczął oglądać jakiś komediowy show. Na pełen regulator. Leżący nieopodal człowiek, który cały dzień był w pracy, poprosił (no nie użył słów błagalnych), żeby to ściszyć, bo on chce spać, bo i w niedzielę ma robotę. Iwan łaskawie zgasił laptopa.
Kilka sekund po tym usłyszałem, że ściąga bokserki.
Potem słyszałem, że się masturbuje.
Pomyślałem sobie, że to jednak wspaniałe, że w takim zatłoczonym miejscu niektórzy potrafią czuć się jak u siebie w domu. Nakryłem głowę poduszką - własną, bo hostelowa nie przekonywała do takich działań. Jakoś nie chciałem wiedzieć, kiedy i gdzie Iwan skończy swoje wieczorne zabawy. Miałem tylko nadzieję, że nie przejdzie tych kilku metrów do mojego wyra. W tym wszystkim udało mi się dość szybko zasnąć. Sny miałem kolorowe, może nie aż tak jak Iwan wieczór (definiowany jako po północy), ale spało mi się miło.
Zwlekłem się względnie wcześnie, po 9. W niedzielny poranek część hotelowych (hotelowych...) gości spływała powoli z miasta, inni walczyli z rzeczywistością po wstaniu z pryczy. Niektórzy nie robili sobie przerw śniadaniowych, tylko pili od razu. Ten biedny dealer dalej krążył i próbował wcisnąć Egipcjanom swoje zioło, życzył sobie 3K za nie. Warte to było jakieś 300-500 rubli (według mojej wiedzy, nie palę - nie bo potępiam, ale dlatego, że nie lubię, więc ceny znam raczej od uczniów niż z własnych doświadczeń). Nie wiem czy chłopak miał 20 lat. Nastrój był taki, że z ulgą stwierdziłem, że nikt mnie nie okradł, że prysznic wolny, że pogoda też po mojej stronie. Poszedłem w miasto na wiele godzin, w ich trakcie zapoznałem się z meczetem, historią polityczną Rosji i paroma innymi miejscami. Nie spieszyło mi się do miejsca zamieszkania, już wiedziałem, co mnie tak czeka. Chociaż w sumie to nie do końca, ludzie pijący są jednak nieco nieprzewidywalni.
Trochę po 20 przekroczyłem progi 'hostelu' Planeta Piter. Wieść o tym, że mówię po angielsku, rozeszła się lotem błyskawicy. Gdy tylko siadałem w kuriłce, przychodzili ludzie prosząc już rzadziej o papierosy, a częściej o to, żebym nauczył ich angielskiego. Nie chciało mi się wchodzić w niuanse i komplikacje nauczania języka wroga, więc zgadzałem się, termin rozpoczęcia zajęć definiowałem jako jutro (bo wiedziałem, że bladym świtem jadę dalej).
Na recepcji była kolejna obsada, tym razem dość młoda Białorusinka imieniem Tatiana. 'Czy wy wszyscy musicie mieć takie banalne, ruskie imiona?' - Myślałem patrząc na Iwana w głębokim stadium pijaństwa. Tym razem Lenia miał urodziny i przyniósł hektolitry piwa, więc większość mieszkańców piła. Pani Białorusinka najpierw przyjmowała gacha, ale gdy ten poszedł bardzo chciała dowiedzieć się czemu Polak w Rosji i czemu w hotelu robotniczym. Pogadaliśmy sobie, okazało się, że jej marzeniem jest uczenie angielskiego. Rozpoczęła przemowy w tym języku.
Jezus Maria, to jednak Egipcjanie nie byli tacy źli.
To było A1, może podchodzące pod bardzo słabe A2. Jednak była pewna, że potrzebny jest jej tylko roczny kurs nauczycielski, a potem będzie mogła iść i uczyć na gościńcach świata. Dałem jej linki do testów Cambridge, bardzo się ucieszyła. Myślę, że jej radość mogła zamienić się w nieco inne uczucia, gdy już zrobiła te testy. A może nigdy ich nie zrobi, diabli raczą wiedzieć.
Iwan rozpoczął taniec śmierci. Był totalnie pijany, ale na modłę aktywności. Ludzie błagali go, żeby położył się spać, ale on miał inne plany. Chciał zdobyć serce Tatiany, poinformował mnie, że ta zostanie jego żoną. No cóż, nawet w Rosji podryw w stylu 'Chodź tu kurwa! Siadaj! Co do chuja nie słuchasz?' nie działa. Iwan nie mógł zrozumieć tego, że Tatiana chce rozmawiać ze mną, a nie z nim, chodził więc wszędzie za nami. Dzięki temu dowiedziałem się, że Tatiana dała gachowi, ale to dlatego, że on już wiele razy kupował jej różne rzeczy, a nie tylko za dzisiaj. Na to Iwan powiedział jej, że ma się rozebrać. Bo to dobrze się rozebrać. Niech się rozbiera. Tatiana jednak nie poleciała na to. Wiem, wiem, dziwne, ale jakoś jej to nie przekonało, gdy Iwan mówił, że to dobrze kiedy się człowiek rozbierze. Ten obłędny strumień myśli Bakunina XXI wieku przerwał inny mieszkaniec, który odwrócił uwagę Iwana pielmieniami.
'No chodź, zjemy sobie pielmienie, no chodź, zostaw ich, mamy pielmienie' - przekonywał Iwana. W drodze po pielmienie Iwan wywrócił się centralnie na twarz. Mieliśmy chwilę spokoju, okazało się, że w zeszłym sezonie Tatiana mieszkała w takim hostelu przy tej samej stacji metra, co my mieszkamy. Miała też ofertę pracy z Zielonej Góry, ale nie zna polskiego, przez telefon niczego nie rozumiała, gdy ją zatrudniali, więc wybrała SPB. Wyjaśniłem recepcjonistce, wkrótce nauczycielce angielskiego, że w Polsce by ją na kasie wyruchali i pewnie zarobiłaby mniej. Opowiedziałem jej też, że są takie różne kursy dla nauczycieli, ale że poniżej C1 tam nie ma wstępu, a szczerze to dobrze być C2. Nie zdążyłem do końca wyjaśnić tych enigmatycznych skrótów, gdy wrócił Iwan. Ona uciekła, a Iwan rozpoczął wykład pod tytułem 'Pedał'. Pedał się podwala do Tatiany. Czy widziałem jaki to jebany pedał? Czy nie zgodzę się, że to pierdolony cwel?
- Hm, jak się podwala do kobiety, to chyba jednak nie jebany pedał, a co najwyżej biseks - powiedziałem jakoś tak automatycznie, próbując wrzucić trochę logiki do kuriłki w peterburskim obszczeżyciu.
- Cooooooooo? Nie wiesz, że to pedał? A może ty jesteś pedałem?
- Pedał, pedał! Cwel jebany! - załagodziłem różnicę zdań.
Uciekłem do komputera, w tym czasie Iwan bił ścianę. Najpierw powiedział mi, że jego rodzice nie żyją i dlatego muszę nauczyć go angielskiego (logika różnymi prawami się rządzi). Delikatnie zahaczyłem go o tatuaże więzienne, pokazał mi na to trochę blizn, część z walk więziennych, część samookaleczenia. 'Nic ciekawego, co ci będę gadał, no siedziałem'. Widziałem statystykę, że 1/3 rosyjskich mężczyzn ma na koncie pobyt w więzieniu. Obawiam się, że nie są to ludzie pokroju Chodorkowskiego, a raczej takie Iwany, które gdzieś popiły i kogoś przez pomyłkę zabiły. Nie powiem, że miałem wielki komfort psychiczny siedząc koło totalnie pijanego, przypakowanego faceta, który miał tatuaże robione niebieskim atramentem, pocięte żyły i co jakieś dwie minuty w ataku szału bił ściany krzycząc, że jebany pedał podwala się do Tatiany, a potem pytał czy będę go uczył angielskiego. Widziałem jednak, że nie jestem jedyną osobą, która obawia się o Iwana i co dalej będzie. Potem okazało się, że rodzice Iwana żyją.
'Znalazł uszy do słuchania' - powiedziała Tatiana widząc moje męki. Bo gdzie nie poszedłem, Iwan był ze mną. Co kilka minut przedstawiał mi się i pytał kim jestem. Starszy pan w okularach przyszedł i powiedział, że podzieli się z Iwanem kiełbasą. Kilka minut później spotkałem Iwana w kuchni, zajadał kiełbasę z cebulą. Kiełbasa to zresztą wielkie słowo na to, co jadł - najtańszy produkt mięsopodobny z pobliskiego marketu dla biedoty. Jednak w tych realiach, to był rarytas, podzielenie się którym wywoływało dług wdzięczności. Iwan oczywiście po raz kolejny spytał mnie o imię. W pewnym momencie Tatiana powiedziała:
- Cholera, on jest z Polski i ja go rozumiem jak mówi po rosyjsku. Ty jesteś Rosjaninem, ale ciebie zrozumieć nie sposób.
Iwan bełkotał, mówił jakieś nonsensy, można było z niego nagrać egzamin na poziom nawet nie C2, a C5.
- Polina, Polina! - dobiegły nas nagle krzyki Iwana.
- Tu nie ma żadnej Poliny - powiedziała Tatiana.
- Ej, a jak mój tata jest pijany i krzyczy 'Polina, Polina', to przychodzi mama. Czemu tu tak nie ma?
Nie udało nam się rozwikłać tej zagadki wszechświata z Iwanem. Jeżeli jednak wydaje się komuś, że był tylko umiarkowany burdel, to pragnę zapewnić, że wszystkie te rozmowy, które trwały dobre kilka godzin, ulepszone były pytaniami o papierosy, piwo i to czy chce się kupić jaranie. Jakaś grupa zbierała się na imprezę do miasta, urywki rozmów wskazywały, że chyba trzeba będzie się tam z kimś bić, więc lepiej wziąć wygodne ciuchy i buty. Leciała ciągle nuta, na przykład ta piosenka cieszyła się pewną popularnością:
Trochę po 20 przekroczyłem progi 'hostelu' Planeta Piter. Wieść o tym, że mówię po angielsku, rozeszła się lotem błyskawicy. Gdy tylko siadałem w kuriłce, przychodzili ludzie prosząc już rzadziej o papierosy, a częściej o to, żebym nauczył ich angielskiego. Nie chciało mi się wchodzić w niuanse i komplikacje nauczania języka wroga, więc zgadzałem się, termin rozpoczęcia zajęć definiowałem jako jutro (bo wiedziałem, że bladym świtem jadę dalej).
Na recepcji była kolejna obsada, tym razem dość młoda Białorusinka imieniem Tatiana. 'Czy wy wszyscy musicie mieć takie banalne, ruskie imiona?' - Myślałem patrząc na Iwana w głębokim stadium pijaństwa. Tym razem Lenia miał urodziny i przyniósł hektolitry piwa, więc większość mieszkańców piła. Pani Białorusinka najpierw przyjmowała gacha, ale gdy ten poszedł bardzo chciała dowiedzieć się czemu Polak w Rosji i czemu w hotelu robotniczym. Pogadaliśmy sobie, okazało się, że jej marzeniem jest uczenie angielskiego. Rozpoczęła przemowy w tym języku.
Jezus Maria, to jednak Egipcjanie nie byli tacy źli.
To było A1, może podchodzące pod bardzo słabe A2. Jednak była pewna, że potrzebny jest jej tylko roczny kurs nauczycielski, a potem będzie mogła iść i uczyć na gościńcach świata. Dałem jej linki do testów Cambridge, bardzo się ucieszyła. Myślę, że jej radość mogła zamienić się w nieco inne uczucia, gdy już zrobiła te testy. A może nigdy ich nie zrobi, diabli raczą wiedzieć.
Iwan rozpoczął taniec śmierci. Był totalnie pijany, ale na modłę aktywności. Ludzie błagali go, żeby położył się spać, ale on miał inne plany. Chciał zdobyć serce Tatiany, poinformował mnie, że ta zostanie jego żoną. No cóż, nawet w Rosji podryw w stylu 'Chodź tu kurwa! Siadaj! Co do chuja nie słuchasz?' nie działa. Iwan nie mógł zrozumieć tego, że Tatiana chce rozmawiać ze mną, a nie z nim, chodził więc wszędzie za nami. Dzięki temu dowiedziałem się, że Tatiana dała gachowi, ale to dlatego, że on już wiele razy kupował jej różne rzeczy, a nie tylko za dzisiaj. Na to Iwan powiedział jej, że ma się rozebrać. Bo to dobrze się rozebrać. Niech się rozbiera. Tatiana jednak nie poleciała na to. Wiem, wiem, dziwne, ale jakoś jej to nie przekonało, gdy Iwan mówił, że to dobrze kiedy się człowiek rozbierze. Ten obłędny strumień myśli Bakunina XXI wieku przerwał inny mieszkaniec, który odwrócił uwagę Iwana pielmieniami.
'No chodź, zjemy sobie pielmienie, no chodź, zostaw ich, mamy pielmienie' - przekonywał Iwana. W drodze po pielmienie Iwan wywrócił się centralnie na twarz. Mieliśmy chwilę spokoju, okazało się, że w zeszłym sezonie Tatiana mieszkała w takim hostelu przy tej samej stacji metra, co my mieszkamy. Miała też ofertę pracy z Zielonej Góry, ale nie zna polskiego, przez telefon niczego nie rozumiała, gdy ją zatrudniali, więc wybrała SPB. Wyjaśniłem recepcjonistce, wkrótce nauczycielce angielskiego, że w Polsce by ją na kasie wyruchali i pewnie zarobiłaby mniej. Opowiedziałem jej też, że są takie różne kursy dla nauczycieli, ale że poniżej C1 tam nie ma wstępu, a szczerze to dobrze być C2. Nie zdążyłem do końca wyjaśnić tych enigmatycznych skrótów, gdy wrócił Iwan. Ona uciekła, a Iwan rozpoczął wykład pod tytułem 'Pedał'. Pedał się podwala do Tatiany. Czy widziałem jaki to jebany pedał? Czy nie zgodzę się, że to pierdolony cwel?
- Hm, jak się podwala do kobiety, to chyba jednak nie jebany pedał, a co najwyżej biseks - powiedziałem jakoś tak automatycznie, próbując wrzucić trochę logiki do kuriłki w peterburskim obszczeżyciu.
- Cooooooooo? Nie wiesz, że to pedał? A może ty jesteś pedałem?
- Pedał, pedał! Cwel jebany! - załagodziłem różnicę zdań.
Uciekłem do komputera, w tym czasie Iwan bił ścianę. Najpierw powiedział mi, że jego rodzice nie żyją i dlatego muszę nauczyć go angielskiego (logika różnymi prawami się rządzi). Delikatnie zahaczyłem go o tatuaże więzienne, pokazał mi na to trochę blizn, część z walk więziennych, część samookaleczenia. 'Nic ciekawego, co ci będę gadał, no siedziałem'. Widziałem statystykę, że 1/3 rosyjskich mężczyzn ma na koncie pobyt w więzieniu. Obawiam się, że nie są to ludzie pokroju Chodorkowskiego, a raczej takie Iwany, które gdzieś popiły i kogoś przez pomyłkę zabiły. Nie powiem, że miałem wielki komfort psychiczny siedząc koło totalnie pijanego, przypakowanego faceta, który miał tatuaże robione niebieskim atramentem, pocięte żyły i co jakieś dwie minuty w ataku szału bił ściany krzycząc, że jebany pedał podwala się do Tatiany, a potem pytał czy będę go uczył angielskiego. Widziałem jednak, że nie jestem jedyną osobą, która obawia się o Iwana i co dalej będzie. Potem okazało się, że rodzice Iwana żyją.
'Znalazł uszy do słuchania' - powiedziała Tatiana widząc moje męki. Bo gdzie nie poszedłem, Iwan był ze mną. Co kilka minut przedstawiał mi się i pytał kim jestem. Starszy pan w okularach przyszedł i powiedział, że podzieli się z Iwanem kiełbasą. Kilka minut później spotkałem Iwana w kuchni, zajadał kiełbasę z cebulą. Kiełbasa to zresztą wielkie słowo na to, co jadł - najtańszy produkt mięsopodobny z pobliskiego marketu dla biedoty. Jednak w tych realiach, to był rarytas, podzielenie się którym wywoływało dług wdzięczności. Iwan oczywiście po raz kolejny spytał mnie o imię. W pewnym momencie Tatiana powiedziała:
- Cholera, on jest z Polski i ja go rozumiem jak mówi po rosyjsku. Ty jesteś Rosjaninem, ale ciebie zrozumieć nie sposób.
Iwan bełkotał, mówił jakieś nonsensy, można było z niego nagrać egzamin na poziom nawet nie C2, a C5.
- Polina, Polina! - dobiegły nas nagle krzyki Iwana.
- Tu nie ma żadnej Poliny - powiedziała Tatiana.
- Ej, a jak mój tata jest pijany i krzyczy 'Polina, Polina', to przychodzi mama. Czemu tu tak nie ma?
Nie udało nam się rozwikłać tej zagadki wszechświata z Iwanem. Jeżeli jednak wydaje się komuś, że był tylko umiarkowany burdel, to pragnę zapewnić, że wszystkie te rozmowy, które trwały dobre kilka godzin, ulepszone były pytaniami o papierosy, piwo i to czy chce się kupić jaranie. Jakaś grupa zbierała się na imprezę do miasta, urywki rozmów wskazywały, że chyba trzeba będzie się tam z kimś bić, więc lepiej wziąć wygodne ciuchy i buty. Leciała ciągle nuta, na przykład ta piosenka cieszyła się pewną popularnością:
Raz na chwilę przełączyło się na Eminema, ale na szczęście ktoś wrócił do piosenki o heroinie. Są festiwale piosenki o morzu, festiwale piosenki o lecie, ciekawe czy będzie kiedyś festiwal piosenki o heroinie. Buczał telewizor z ruską telenowelą. Niektórzy palili poza kuriłką. Ciągle coś się gotowało, jak nie kiełbasa, to ziemniaki. Szczęśliwie, Iwan w końcu padł i poszedł spać. Odetchnąłem z ulgą i chwilę później sam poszedłem się położyć. Już nawet nie obawiałem się, że mnie mogą okraść, bardziej o to, żeby wstać o 5:40 na pociąg. Tak też wstałem, chwilę po mnie jeden z pracowników chyba salonu telefonów komórkowych. Koło 6 przyszła totalnie pijana ekipa, ci którzy wyszli wieczór wcześniej na imprezę. Siedli w kuriłce. Pożegnałem się z Tatianą i wyszedłem. Skończyły się dwa dni, których nigdy nie zapomnę.
Z jednej strony wiedziałem, że takie miejsca istnieją i nie spodziewałem się, że czytają tam Wittgensteina. Z drugiej strony, wiedzieć, a przeżyć jakieś 48 godzin z tymi ludźmi i ich dramatami to drugie. Wiele z tych problemów sami sobie sprowadzają na głowę - kilka razy padły opowieści o tym, że szef chuj, że wywalili za spóźnienia, za picie. W takich miejscach dopiero widać jakie zniszczenie wywołuje alkohol w tym kraju. Zrozumiałem też trochę lepiej dlaczego często jakość robót budowlanych jest taka sobie. Przy tym jak się niektórzy zachowywali, trudno mi uwierzyć, że czekają ich świetlane kariery.
W życiu też nie słyszałem, żeby tak się odnoszono do kobiet. Niby trochę szarmancko, ale jak popili, to leciały teksty o ruchaniu. Bezpośrednio do Tatiany. Te starsze recepcjonistki nie cieszyły się takim powodzeniem. Był też pokój kobiet, mężczyźni mieli tam całkowity zakaz wstępu. Nie zdziwiłbym się, gdyby podczas ciężkich popijaw działy się rzeczy bardziej przerażające.
Na tym wszystkim niektórzy robią całkiem dobre pieniądze - jeden starszy opowiadał drugiemu, że tu jest dobrze, bo był w innym hotelu robotniczym i tam za brak dokumentów na Petersburg liczyli o wiele więcej.
Przypadek sprawił, że trafiłem do rzeczywistości jakiej wcześniej nie znałem, Dla mnie ten odjazd trwał dwa dni. Dla wielu mieszkańców trwa latami.
W życiu też nie słyszałem, żeby tak się odnoszono do kobiet. Niby trochę szarmancko, ale jak popili, to leciały teksty o ruchaniu. Bezpośrednio do Tatiany. Te starsze recepcjonistki nie cieszyły się takim powodzeniem. Był też pokój kobiet, mężczyźni mieli tam całkowity zakaz wstępu. Nie zdziwiłbym się, gdyby podczas ciężkich popijaw działy się rzeczy bardziej przerażające.
Na tym wszystkim niektórzy robią całkiem dobre pieniądze - jeden starszy opowiadał drugiemu, że tu jest dobrze, bo był w innym hotelu robotniczym i tam za brak dokumentów na Petersburg liczyli o wiele więcej.
Przypadek sprawił, że trafiłem do rzeczywistości jakiej wcześniej nie znałem, Dla mnie ten odjazd trwał dwa dni. Dla wielu mieszkańców trwa latami.
Przejrzałem sobie opinie tego przybytku na necie. Na pociechę miałem to, że w czasie mego pobytu była ciepła woda i że nie namierzyłem robactwa w kuchni - niektórzy nie mieli nawet tyle szczęścia.
Gdy rezerwowałem, obiekt miał średnią ocen 7,6. Wystawiając swoją opinię na booking.com pochwaliłem dobre łącze internetowe, niezłą lokalizacją, cenę i bardzo wyluzowaną atmosferę. W minusach wpisałem, że mało informacji dla podróżnych i że raczej nie polecam ludziom, którzy nie znają rosyjskiego, jak również samotnym kobietom, a tak naprawdę to kobietom w ogóle. Z moich ocen wyszła średnia 7,8.
Jeżeli ktoś chciałby przeżyć coś w tym stylu, to:
Planeta Piter
ul. 10 Krasnoarmeyskaya 26, klatka schodowa 3. Mieszkanie numer 70.
Gdy rezerwowałem, obiekt miał średnią ocen 7,6. Wystawiając swoją opinię na booking.com pochwaliłem dobre łącze internetowe, niezłą lokalizacją, cenę i bardzo wyluzowaną atmosferę. W minusach wpisałem, że mało informacji dla podróżnych i że raczej nie polecam ludziom, którzy nie znają rosyjskiego, jak również samotnym kobietom, a tak naprawdę to kobietom w ogóle. Z moich ocen wyszła średnia 7,8.
Jeżeli ktoś chciałby przeżyć coś w tym stylu, to:
Planeta Piter
ul. 10 Krasnoarmeyskaya 26, klatka schodowa 3. Mieszkanie numer 70.