Poprzedni dzień pozwolił mi zrozumieć jak działa podejście do czasu i przestrzeni mojego kolegi, więc nie do końca w tę 6:30 wierzyłem. Przełożyłem ją na 7:15, bo dopiero od 7 dawali u mnie śniadanie. Zjadłem tosty z dżemem i czekałem.
Do 9.
Przynajmniej pospałem. Zamiast Sida przyszedł jego kolega, którego poznałem dzień wcześniej na bilardzie. Pojechaliśmy do jednej z największych atrakcji kraju, czyli Bagerhat. Posiadanie kogoś, kto zna trochę angielski i jest lokalny, sprawiło, że życie stało przerażająco banalne. Tak jak wcześniejszego wieczoru, za riksze płaciłem po 20-50 taka za nas dwoje. Zacząłem dostawać dwójki i piątki, pierwszy raz podczas pobytu w kraju. Za autobus też zapłaciłem jakieś grosze i całkiem sprawnie dojechaliśmy do – baczność! – Bagerhat - spocznij. Jest to meczet i właściwie największa atrakcja kraju. Sprzedawany jest jako miejsce UNESCO, zawsze podkreślana jest jego wielokopułowość (zazwyczaj mówi się, że ma on sześćdziesiąt kopuł) i to, że został wybudowany w XIV wieku. Bilety, wchodzimy… Rzeczywiście, jest meczet, ma sześćdziesiąt kopuł, chociaż mój osobisty przewodnik twierdzi, że jest ich tak wiele, że nikt się nigdy nie doliczy (co nieco mówi o poziomie nauczania matematyki w Bangladeszu).
Do 9.
Przynajmniej pospałem. Zamiast Sida przyszedł jego kolega, którego poznałem dzień wcześniej na bilardzie. Pojechaliśmy do jednej z największych atrakcji kraju, czyli Bagerhat. Posiadanie kogoś, kto zna trochę angielski i jest lokalny, sprawiło, że życie stało przerażająco banalne. Tak jak wcześniejszego wieczoru, za riksze płaciłem po 20-50 taka za nas dwoje. Zacząłem dostawać dwójki i piątki, pierwszy raz podczas pobytu w kraju. Za autobus też zapłaciłem jakieś grosze i całkiem sprawnie dojechaliśmy do – baczność! – Bagerhat - spocznij. Jest to meczet i właściwie największa atrakcja kraju. Sprzedawany jest jako miejsce UNESCO, zawsze podkreślana jest jego wielokopułowość (zazwyczaj mówi się, że ma on sześćdziesiąt kopuł) i to, że został wybudowany w XIV wieku. Bilety, wchodzimy… Rzeczywiście, jest meczet, ma sześćdziesiąt kopuł, chociaż mój osobisty przewodnik twierdzi, że jest ich tak wiele, że nikt się nigdy nie doliczy (co nieco mówi o poziomie nauczania matematyki w Bangladeszu).
W środku, jak to lubi być w meczetach, nie za wiele, by nie powiedzieć: nic. Świetlisty zegar z datą, parę osób na dywanach. Zrobiliśmy kółko, dość dużo zdjęć i gdy mieliśmy się pakować, przyszła do nas policja. Na widok policji reaguję tak sobie, a w kraju azjatyckim lubię dostać niemal paniki, ale wyjątkowo, ci nie chcieli pieniędzy, tylko porobić sobie wspólnie zdjęcia. Dużo zdjęć. Zajęło to kilkanaście minut. Dzięki koledze coś tam pogadaliśmy, to znaczy podbiłem im ego mówiąc, że przyjechałem z Europy, żeby zobaczyć Bagerhat, bo i tam dotarła sława o jego pięknie. Ucieszyli się, ja w sumie też, że im sprawiłem radość.
Bilet wstępu uprawnia odwiedzających do zwiedzenia muzeum. Tu główną atrakcją jest…
WYPCHANY KROKODYL!
WYPCHANY KROKODYL!
Jest to bardzo święty krokodyl. Legendy mówią o mędrcu, który przyjechał na nim do Bagerhat. Taksidermista zapewne skazał się na wieczne potępienie tym, co nieszczęsnemu gadowi zrobił. W skrócie: odwalił kawał beznadziejnej roboty, do tego pomalowano temu oczy i wrażenia są bardziej z cyklu „trochu śmiszne, trochu straszne” niż jakiejś głębszej refleksji czy zainteresowania historią zwierzęcia. Cieszy, że świętość krokodyla utrzymała się przez wieki i odnawiano egzystencję świętych zwierząt w pobliskiej sadzawce. Przez wiele lat lokalni kupowali im kury i składali je w ofierze. Wersja mniej uduchowiona mówi o tym, że krokodyle wpuszczane są po to, żeby ludzie nie zamienili basenu świątynnego w taki gnój, w jaki zamieniają każdy akwen w kraju. Niestety, podczas mej wizyty panował deficyt krokodyli, a ludzie się kąpali, to znaczy dokonywali ablucji. Podobno poprzednie gady padły, nowych za bardzo nie ma – taką wersję sprzedał mi mój przewodnik.
Według Lonely Planet, poprzednie egzemplarze zwały się Romeo i Julia, narobiły przy tym takiej ilości krokodyli, że powinno ich wystarczyć na cały XXI wiek. Obecność ludzi beztrosko pływających zadawała temu kłam. W sierpniu 2019 roku święte stawy koło Bagerhat nie dawały zbyt wielu szans na zobaczenie wiadomych zwierząt.
Nasze zwiedzanie Lichenia Bangladeszu zajęło dobre trzy godziny, połączone było z obiadem (ryż i rośliny dla mnie, ryż i mięso dla niego, połowa z nas jadła rękami, druga zaś sztućcami). Rozważałem kupno islamskich dewocjonaliów, ale nic do mnie nie trafiło. Niemal wszystko krzyczało plastikiem, taniością i fatalną jakością. Nie było niczego na tyle porąbanego, żeby chciało mi się tachać to przez pół świata. Poza upałem (czyli normalną pogodą o tej porze roku w tej części świata), zapamiętam jak przechodziliśmy między starym Bagerhat a Licheniem i mój przewodnik chciał się odświeżyć przy studni ulicznej. Ja pompowałem dla niego, on dla mnie, oblewaliśmy się tą wodą od pasa w górę, oczywiście nie zdejmując koszulek. Nie zajęło długo odkrycie, że woda ma dość specyficzny zapach. Arszeniku. Niestety, odkażanie wody w Bangladeszu czynione jest za pomocą tego związku chemicznego. Podobno dzięki temu nadaje się nieco bardziej do użycia niż gdyby tego nie robić. Również dzięki temu absolutnie nie wolno jej pić. Czy wiedzą o tym wieśniacy? Są szanse, że tak, bo dwóch chłopców na widok naszych ablucji podbiegło powiedzieć, żeby tej wody nie pić.
Gdy nacieszyliśmy się okolicą, przyszła pora na wsparcie paru żebraków – według mego człowieka, w tak świętym miejscu trzeba było to robić. Chciałem oponować, ale szybko zrozumiałem o czym mówi: dawał ludziom po 2-5 taka. Jak wspominałem, dopiero dzięki niemu odkryłem istnienie takich nominałów - zacząłem dostawać je od rikszarzy i busiarzy. Normalnie każdy by to dla mnie zaokrąglił, i to pewnie do setki. Z nim dostawałem bilety za jakieś naście taka i resztę w bilonie. Był o tyle rozsądny, że mówił „takiej osobie należy dać dwa taka”. Ja dawałem, a przy kolejnej „to jest starsza kobieta, ona nie ma z czego żyć, damy jej pięć taka”. Wsparliśmy nastu żebraków i nie zbliżyliśmy się nawet do wydania 50 taka. Takie wydarzenia pozwalają człowiekowi zrozumieć, w jak strasznej nędzy żyje ten kraj i że danie komuś dosłownie groszy (ok, dosłownie taka) sprawia, że tej osobie się poprawia nastrój.
Gdy czekaliśmy na autobus powrotny do Khulny, jakiś chłop zaczął mnie pytać o wizytę w Bangladeszu. Początkowo odpowiadałem to samo, co wszystkim, ale dość szybko okazało się, że nie doceniłem przeciwnika. Facet mówił świetnie po angielsku i zadawał mi pytania nieco głębsze niż „Bangladesh beautiful?”. Po jakichś trzech minutach rozmowy zacząłem się czuć dość niesamowicie, bo taka szybka wymiana zdań wskazywała, że islam jest dla niego jak dla mnie katolicyzm i że trochę rozumie odwiedzanie Bangladeszu dla jaj i doświadczenia, niemniej obawia się, czy warto. Mój przewodnik nie był w stanie za nami nadążyć, w końcu przyjechał nasz autobus i odjechaliśmy do Khulny. Facet jechał na jakąś wioskę. Oczywiście w busie miałem festiwal „hello”, ale dołożyła mi się pewna cegiełka do doświadczeń z kraju: siedząc w krzakach na desce będącej przystankiem, nagle spotykasz kogoś niesamowicie ogarniętego. O ile zdarzały mi się takie cuda w Azji, to jednak nie bardzo często. Na pewno nie spodziewałem się ich w Bangladeszu. Tymczasem po tych kilku pierwszych dniach, Bangladesz wyrastał na stolicę intelektualistów regionu. Piszę to bez ironii, najpierw Imdy w Dhace, potem Sid w Khulnie, potem jego kolega-przewodnik, do tego jakiś losowy facet na przystanku. Turystycznie było średnio, ale pod względem przeżyć kulturalnych, biłem własne rekordy doświadczeń podróżniczych.
róciliśmy do Khulny, podziękowałem memu człowiekowi i poszedłem do hotelu. Był tak samo betonowy jak poprzednio. Lokal obok reklamował się jako najlepszy w mieście i za jakieś 300 taka zjadłem kolację, z widokiem na panoramę miasta. Brakowało jedynie jakiegoś piwa lub wina. W zamian do pieca dałem sobie próbą wymiany waluty. Wymieniłem, po 84 za dolca – czyli średnio - ale zajęło mi to dobre trzydzieści minut łażenia po uliczkach bardzo tak sobie oświetlonych i byciem przesyłanym od Annasza do Kajfasza. W miejscu, gdzie według Google Maps miał być kantor, siedział chłop przy biurku. Przesłał mnie do innego biurka, z którego chłop zadzwonił. Potem trafiłem do grupy ludzi, która się modliła, jeden z nich wykonał telefon, zapytali mnie, czy poczekam piętnaście minut aż chłop z hajsem przyjedzie. Zgodziłem się, potem jednak postanowiono na niego nie czekać, zrobiono zrzutkę i wymieniono mi 200 USD. Przy wysokości nominałów, postanowiłem nie sprawdzać ich pod światło. Wyszedłem spokojnie z jakiejś ciemnej uliczki i poszedłem do hotelu. Po Dhace drugie co do wielkości miasto kraju wydawało się niemal wioską. Wszystko, co znajdywałem na mapie, byłem w stanie osiągnąć w ciągu kilkunastu minut. Co się dziwić, Khulna ma oficjalnie jakieś 650 tysięcy ludności. Nawet jak to rozhustać do miliona, to i tak dwadzieścia razy mniej niż Dhaka.
Mój człowiek nie zawodził. Pisaliśmy cały czas na WhatsAppie. Sid wyjaśniał, że tego dnia nie mógł iść ze mną, ale następnego mi to wynagrodzi. Nasza wymiana wiadomości zrodziła hasło, które mogłoby spokojnie reklamować oferty biur podróży: prostytutki, krokodyle i lasy namorzynowe.
Mój człowiek nie zawodził. Pisaliśmy cały czas na WhatsAppie. Sid wyjaśniał, że tego dnia nie mógł iść ze mną, ale następnego mi to wynagrodzi. Nasza wymiana wiadomości zrodziła hasło, które mogłoby spokojnie reklamować oferty biur podróży: prostytutki, krokodyle i lasy namorzynowe.