Rozdział 1 - Czym jest Abchazja?
Abchazja uznawana jest na świecie przez kilka krajów. Mówimy tu o takich ikonach państwowości jak Rosja, Nikaragua, Wenezuela i Nauru**. Mniej więcej tyle osób na 100 wie o jej istnieniu.
Czy Abchazja powinna być uznana za wolny kraj, to fascynująca debata z pogranicza historii politycznej i socjologii regionu. Od ponad dwudziestu lat polaryzuje ona nie tylko gruzińskich i abchaskich naukowców, ale również warstwy rolnicze w obu krajach. Do tego stopnia, że po rozpadzie ZSRR na terenach Abchazji doszło do działań zbrojnych, które spowodowały, że do Gruzji relokowało się około 250 tysięcy osób, a jakieś 15 tysięcy zginęło. Sam konflikt do dzisiaj pozostaje 'nierozwiązany', mimo apeli różnych środowisk międzynarodowych. Naprawdę, jakoś ludzie na Kaukazie nie wzięli sobie do serca uwag, które przypłynęły z wysokości ONZ.
Współcześnie mapy Gruzji pokazują Abchazję jako integralną część kraju i jeżeli tylko chcemy ożywić jakichś Gruzinów, to należy im powiedzieć, że Abchazja nie należy do Gruzji i stanowi wolny kraj. Z kolei jeżeli chcemy pobudzić Abchazów, wówczas należy ich poinformować, że to miło, że tak dużo autonomii mają w obrębie tej Gruzji. Jeżeli mamy na pokładzie obu, to wtedy mówimy, że Abchazja należy do Rosji, a potem zasłaniamy dłońmi pysk.
Kaukaz jest tak poplątany etnicznie i politycznie, że przy nim Bałkany wydają się być rewirem niemal jednolitym. O ile jednak Bałkany mogły liczyć na jakieś wsparcie ze strony paru krajów określanych jako w miarę cywilizowane, to Kaukaz ma ten problem, że niemal nikogo nie obchodzi i szanse na zaprowadzenie jako takiego porządku w regionie są nikłe. O ile jeszcze Czeczenia zdobyła globalną sławę, o tyle Abchazja jest zapomnianym przez niemal wszystkich kawałkiem świata. Jak też widać, kraje, które ją uznają, są nieco oddalone od Kaukazu, poza Rosją, która uznała Abchazję dopiero po konflikcie z Gruzją w roku 2008 (oczywiście wiemy jaki bohaterski prezydent tam pojechał, pod ogień snajperów). Tak się jakoś dziwnie złożyło, że ledwo Rosja miała taki pomysł, to po niej takiej fantazji dostały Nikaragua, Wenezuela i Nauru. Przez chwilę Abchazję uznawało jeszcze Vanuatu i Tuvalu (kolejne sąsiadujące kraje!), ale potem się rozmyślili. Jeżeli dorzucimy takie ciekawsze miejsca na świecie, to Górski Karabach, Osetia Południowa i Naddniestrze również się z Abchazją uznają, a nawet mają własne turnieje piłki nożnej. Jaja jak globusy. Dla innych krajów Abchazja jest autonomiczną republiką w obrębie Gruzji.
Dla turysty z kraju zachodniego panująca obecnie sytuacja oznacza - oczywiście! - konieczność zdobycia wizy. Ponieważ ta część świata nie uskarża się na przesadny nawał odwiedzających, to według mojej wiedzy, wita wszystkich z otwartymi ramionami. Można powiedzieć, że na korzyść zainteresowanych działa też fakt, że Abchazja nie ma zbyt wielu misji dyplomatycznych. Bądźmy jednak sprawiedliwi, takie placówki istnieją. Abchazja ma ambasadę w Moskwie i konsulat w Niżnym Nowogrodzie. Jest również ambasada w Caracas (ciekawe czy jest dalej po tym burdelu jakie mają szczęście przeżywać mieszkańcy Wenezueli od pewnego czasu) i w - UWAGA - Osetii Południowej. Wizualizuję sobie taką rozmowę:
- Wysyłamy pana do pracy w naszej zagranicznej placówce dyplomatycznej!
- TAK! DZIĘKUJĘ!!! Moskwa? Wenezuela?
- Cchinwali.
Długa cisza.
Tego samego wieczora znajdują zwłoki abchaskiego dyplomaty.
Poza ambasadami Abchazja ma trochę przedstawicielstw, ale szanse są wątłe, że jacyś Polacy będą tam się starali o pozwolenie na wjazd. Cała aplikacja wizowa odbywa się przez internet - należy pobrać dość standardowy formularz, wypełnić go i wysłać. Jedyne co może zaskoczyć, to konieczność podania miejsca przekroczenia granicy, ale cała wiedza w temacie sprowadza się do tego, że od Gruzji to jest Ingur (Inguri), a od Rosji, to jest Psou-Adler. Więcej przejść granicznych nie ma, więc i my wyboru nie mamy.
Jest jeden fajny gambit:
- jeżeli wkroczymy do Abchazji z Rosji i wyjedziemy do Gruzji, to dostaniemy karę od 400 do 2000 lari i może nawet parę dni więzienia.
Dlaczego?
Bo oznacza to nielegalne przekroczenie granicy Gruzji. To są takie piękne zjawiska debilnych polityków z nacjonalizmem rozmazanym po ryju: od ponad dwóch dekad Gruzja ma jednego wielkiego chuja wpływu na Abchazję i jej relacje z Rosją. Jednak nadal uważa, że przekroczenie 'gruzińskiej' granicy w Psou, to naruszenie ich integralności terytorialnej, i dlatego sadzi te kary. Gdzie masz w Psou, na tym gruzińskim terenie, znaleźć gruzińską kontrolę graniczną? Ano nigdzie, bo najbliższa jest za rzeką Ingur-Inguri, bardzo daleko. A tam masz ruską i abchaską. Skoro jednak można walnąć ci karę, to czemu nie.
Ogólnie dla przeważającej większości nie-Rosjan, o wiele łatwiej jest jechać z Gruzji - można sobie potem wjechać do Rosji (tylko nie wracać nigdy na tym paszporcie do Gruzji!!! Chodzą słuchy, że taką wycieczką można sobie w ogóle spalić Gruzję i że nawet jak wjedziesz na następnym, to też wiedzą) lub też wrócić. Wjazd z Rosji oznacza, że musimy mieć wielokrotną wizę rosyjską, żeby móc wrócić tym samym przejściem granicznym. Z kolei czasem Rosjanie nie wbijają ludziom wyjazdówek, więc potem jest problem z wracaniem do Rosji. Idiotyzm, dzięki któremu powstała cała dziedzina wiedzy na temat.
Po złożeniu aplikacji odczekujemy pięć dni roboczych i otrzymujemy pozwolenie na odwiedzenie Abchazji w podanych przez nas datach. Nam nawet przysłali w cztery, ale gdybym wiedział, co wiem, to bym wysłał dużo wcześniej. Po wjeździe mamy trzy dni ROBOCZE (to będzie za trochę ważne) na wniesienie opłaty wizowej w Sukhumi. Właściwie tyle jeżeli chodzi o biurokrację. Nie jest to może tak fajne jak wjazd do Niemca, ale bywało gorzej.
Logistycznie sprawa jest umiarkowanie skomplikowana, chociaż prościej też już bywało.
Czy Abchazja powinna być uznana za wolny kraj, to fascynująca debata z pogranicza historii politycznej i socjologii regionu. Od ponad dwudziestu lat polaryzuje ona nie tylko gruzińskich i abchaskich naukowców, ale również warstwy rolnicze w obu krajach. Do tego stopnia, że po rozpadzie ZSRR na terenach Abchazji doszło do działań zbrojnych, które spowodowały, że do Gruzji relokowało się około 250 tysięcy osób, a jakieś 15 tysięcy zginęło. Sam konflikt do dzisiaj pozostaje 'nierozwiązany', mimo apeli różnych środowisk międzynarodowych. Naprawdę, jakoś ludzie na Kaukazie nie wzięli sobie do serca uwag, które przypłynęły z wysokości ONZ.
Współcześnie mapy Gruzji pokazują Abchazję jako integralną część kraju i jeżeli tylko chcemy ożywić jakichś Gruzinów, to należy im powiedzieć, że Abchazja nie należy do Gruzji i stanowi wolny kraj. Z kolei jeżeli chcemy pobudzić Abchazów, wówczas należy ich poinformować, że to miło, że tak dużo autonomii mają w obrębie tej Gruzji. Jeżeli mamy na pokładzie obu, to wtedy mówimy, że Abchazja należy do Rosji, a potem zasłaniamy dłońmi pysk.
Kaukaz jest tak poplątany etnicznie i politycznie, że przy nim Bałkany wydają się być rewirem niemal jednolitym. O ile jednak Bałkany mogły liczyć na jakieś wsparcie ze strony paru krajów określanych jako w miarę cywilizowane, to Kaukaz ma ten problem, że niemal nikogo nie obchodzi i szanse na zaprowadzenie jako takiego porządku w regionie są nikłe. O ile jeszcze Czeczenia zdobyła globalną sławę, o tyle Abchazja jest zapomnianym przez niemal wszystkich kawałkiem świata. Jak też widać, kraje, które ją uznają, są nieco oddalone od Kaukazu, poza Rosją, która uznała Abchazję dopiero po konflikcie z Gruzją w roku 2008 (oczywiście wiemy jaki bohaterski prezydent tam pojechał, pod ogień snajperów). Tak się jakoś dziwnie złożyło, że ledwo Rosja miała taki pomysł, to po niej takiej fantazji dostały Nikaragua, Wenezuela i Nauru. Przez chwilę Abchazję uznawało jeszcze Vanuatu i Tuvalu (kolejne sąsiadujące kraje!), ale potem się rozmyślili. Jeżeli dorzucimy takie ciekawsze miejsca na świecie, to Górski Karabach, Osetia Południowa i Naddniestrze również się z Abchazją uznają, a nawet mają własne turnieje piłki nożnej. Jaja jak globusy. Dla innych krajów Abchazja jest autonomiczną republiką w obrębie Gruzji.
Dla turysty z kraju zachodniego panująca obecnie sytuacja oznacza - oczywiście! - konieczność zdobycia wizy. Ponieważ ta część świata nie uskarża się na przesadny nawał odwiedzających, to według mojej wiedzy, wita wszystkich z otwartymi ramionami. Można powiedzieć, że na korzyść zainteresowanych działa też fakt, że Abchazja nie ma zbyt wielu misji dyplomatycznych. Bądźmy jednak sprawiedliwi, takie placówki istnieją. Abchazja ma ambasadę w Moskwie i konsulat w Niżnym Nowogrodzie. Jest również ambasada w Caracas (ciekawe czy jest dalej po tym burdelu jakie mają szczęście przeżywać mieszkańcy Wenezueli od pewnego czasu) i w - UWAGA - Osetii Południowej. Wizualizuję sobie taką rozmowę:
- Wysyłamy pana do pracy w naszej zagranicznej placówce dyplomatycznej!
- TAK! DZIĘKUJĘ!!! Moskwa? Wenezuela?
- Cchinwali.
Długa cisza.
Tego samego wieczora znajdują zwłoki abchaskiego dyplomaty.
Poza ambasadami Abchazja ma trochę przedstawicielstw, ale szanse są wątłe, że jacyś Polacy będą tam się starali o pozwolenie na wjazd. Cała aplikacja wizowa odbywa się przez internet - należy pobrać dość standardowy formularz, wypełnić go i wysłać. Jedyne co może zaskoczyć, to konieczność podania miejsca przekroczenia granicy, ale cała wiedza w temacie sprowadza się do tego, że od Gruzji to jest Ingur (Inguri), a od Rosji, to jest Psou-Adler. Więcej przejść granicznych nie ma, więc i my wyboru nie mamy.
Jest jeden fajny gambit:
- jeżeli wkroczymy do Abchazji z Rosji i wyjedziemy do Gruzji, to dostaniemy karę od 400 do 2000 lari i może nawet parę dni więzienia.
Dlaczego?
Bo oznacza to nielegalne przekroczenie granicy Gruzji. To są takie piękne zjawiska debilnych polityków z nacjonalizmem rozmazanym po ryju: od ponad dwóch dekad Gruzja ma jednego wielkiego chuja wpływu na Abchazję i jej relacje z Rosją. Jednak nadal uważa, że przekroczenie 'gruzińskiej' granicy w Psou, to naruszenie ich integralności terytorialnej, i dlatego sadzi te kary. Gdzie masz w Psou, na tym gruzińskim terenie, znaleźć gruzińską kontrolę graniczną? Ano nigdzie, bo najbliższa jest za rzeką Ingur-Inguri, bardzo daleko. A tam masz ruską i abchaską. Skoro jednak można walnąć ci karę, to czemu nie.
Ogólnie dla przeważającej większości nie-Rosjan, o wiele łatwiej jest jechać z Gruzji - można sobie potem wjechać do Rosji (tylko nie wracać nigdy na tym paszporcie do Gruzji!!! Chodzą słuchy, że taką wycieczką można sobie w ogóle spalić Gruzję i że nawet jak wjedziesz na następnym, to też wiedzą) lub też wrócić. Wjazd z Rosji oznacza, że musimy mieć wielokrotną wizę rosyjską, żeby móc wrócić tym samym przejściem granicznym. Z kolei czasem Rosjanie nie wbijają ludziom wyjazdówek, więc potem jest problem z wracaniem do Rosji. Idiotyzm, dzięki któremu powstała cała dziedzina wiedzy na temat.
Po złożeniu aplikacji odczekujemy pięć dni roboczych i otrzymujemy pozwolenie na odwiedzenie Abchazji w podanych przez nas datach. Nam nawet przysłali w cztery, ale gdybym wiedział, co wiem, to bym wysłał dużo wcześniej. Po wjeździe mamy trzy dni ROBOCZE (to będzie za trochę ważne) na wniesienie opłaty wizowej w Sukhumi. Właściwie tyle jeżeli chodzi o biurokrację. Nie jest to może tak fajne jak wjazd do Niemca, ale bywało gorzej.
Logistycznie sprawa jest umiarkowanie skomplikowana, chociaż prościej też już bywało.
Rozdział 2 - Dyskretny urok Zugdidi
Droga do Abchazji wiedzie przez Zugdidi, miasto, które jest umiarkowanym hitem na turystycznym szlaku kogokolwiek. Dostawanie się z Batumi do stolicy Samegrelo zajęło nam solidną część dnia, głównie dlatego, że przez ponad DWIE godziny siedzieliśmy w busie i czekali aż kierowca łaskawie zdecyduje się na wyjazd. W końcu pojechaliśmy, a z nami rodzina wioząca karton wesoło popiskujących kacząt. Ponad dwie godziny z kwaczącymi i tuptającymi kaczkami za plecami, polecam serdecznie! Do tego ponad godzina z nastoletnią dziewczyną znęcającą się nad matką z przodu ('Maaaaaaama, a kiedy dojedziemy?', 'Mama, a gdzie jest dom??? Maaamaaaa, a czy tata będzie przy sklepie???' - mój gruziński nie sięga daleko, ale niestety, wystarczająco daleko, żeby to wszystko rozumieć).
W Zugdidi okazało się, że centrum jest całkiem ładnie odnowione. Z hitów turystycznych mają park, dworek księcia Dadiani, a w dworku np. maskę pośmiertną Napoleona.
W Zugdidi okazało się, że centrum jest całkiem ładnie odnowione. Z hitów turystycznych mają park, dworek księcia Dadiani, a w dworku np. maskę pośmiertną Napoleona.
Samegrelo teoretycznie mogłoby być perłą kraju - morze, góry, doliny - ale tak jakoś się poskładało, że nie jest (patrz podpunkt infrastruktura). Samo Zugdidi nie jest jakąś katastrofą, ale nie jest też wypasionym hitem, niemal na każdym kroku czuć syndrom miejsca opuszczonego przez młodszych. i starszych, którzy gdyby mogli też by się już dawno spakowali, niewykluczone, że na drugi świat. Językowo to niektórzy chyba nawet za szałowo po gruzińsku nie mówią, bo nawet mój chwalili, a nie ma czego. Centrum całkiem ładnie odnowiono, ale z braku większych atrakcji, do Zugdidi dociera bardzo mało osób.
Najciekawszym obiektem był park, bywszy ogród botaniczny. Skracaliśmy sobie przez niego drogę do naszego miejsca zamieszkania i cieszyli się roślinami, drzewami i innymi krzakami. W pewnym momencie wyszliśmy na porzuconą scenę, gdzie znajdowały się kwiaty, zdjęcie dziewczynki przepasane czarną wstążką i graffiti z cytatem z Lany Del Rey ('Heaven is a place on earth with you'). Czy dziewczyna zginęła w wypadku, czy się zabiła, czy umarła na jakąś chorobę nie wiadomo, ale znalezienie tego było największym szokiem pobytu. Totalny koniec świata i ktoś wymyślił uhonorowanie zmarłej cytatem z Lany. W takich chwilach naprawdę czuć, że świat staje się globalną wioską. Jak również widzi się jak konieczne jest wprowadzenie lokalnej młodzieży twórczości Leonarda Cohena.
Najciekawszym obiektem był park, bywszy ogród botaniczny. Skracaliśmy sobie przez niego drogę do naszego miejsca zamieszkania i cieszyli się roślinami, drzewami i innymi krzakami. W pewnym momencie wyszliśmy na porzuconą scenę, gdzie znajdowały się kwiaty, zdjęcie dziewczynki przepasane czarną wstążką i graffiti z cytatem z Lany Del Rey ('Heaven is a place on earth with you'). Czy dziewczyna zginęła w wypadku, czy się zabiła, czy umarła na jakąś chorobę nie wiadomo, ale znalezienie tego było największym szokiem pobytu. Totalny koniec świata i ktoś wymyślił uhonorowanie zmarłej cytatem z Lany. W takich chwilach naprawdę czuć, że świat staje się globalną wioską. Jak również widzi się jak konieczne jest wprowadzenie lokalnej młodzieży twórczości Leonarda Cohena.
Rozdział 3 - Jak dotrzeć do legendarnej Abchazji i nie zwariować?
Z Zugdidi do granicy z Abchazją jest tylko kilka kilometrów, marszrutki odjeżdżają dość często z jednego z przystanków przy moście w centrum miasta, kosztują niewiele i jadą naście minut. Potem rozpoczynamy zabawę właściwą.
Chociaż Abchazja jest 'integralną częścią Gruzji', to punkt pograniczny wyłapuje turystów i sprawdza ich dość dokładnie. Dokładne sprawdzanie oznacza pytania w stylu po co jedziesz tamże ('Bo chcę zobaczyć całą Gruzję'), co będziesz robił i czy ogólnie wiesz cokolwiek o realiach okolic Suchumi (lub Suchuma, jak mawiają Abchazowie). Gratis otrzymuje się info, że w tamtej części kraju grasują bandyci, że mordują i że w razie problemów gruzińska policja nie będzie nam w stanie nic a nic pomóc. Po ustaleniu, że nie jesteśmy krańcowymi kretynami ani ruskimi wywiadowcami, polecono nam poczekać aż wszystko sobie posprawdzają. Myślę, że w przyspieszeniu tego procesu bardzo pomaga posiadanie kolekcji rosyjskich wiz pracowniczych. Jak wiadomo Gruzini współcześnie darzą Rosję wielką sympatią. Oznaczało to około pięćdziesięciu ekstatycznych minut siedzenia razem z turystą z Malezji i oglądania tego jak ludzie z Abchazji wracają do siebie. Z nami siedziała pani z kaczętami, druga tamtego tygodnia, a nawet druga w ciągu dwóch dni. Kaczęta, nowe złoto i platyna świata.
Przemyt kacząt do Abchazji.
Drenaż gruzińskich kacząt.
Influks kacząt do Abchazji.
Może ktoś te kaczki nakarmił woreczkami z heroiną i w ten sposób przemyca towar przez granicę?
Przy okazji nie jest takim głupim pomysłem skorzystanie z gruzińskich sklepików, bo ceny są normalne, a dotarcie do następnych wodopojów chwilę może zająć.
Chociaż Abchazja jest 'integralną częścią Gruzji', to punkt pograniczny wyłapuje turystów i sprawdza ich dość dokładnie. Dokładne sprawdzanie oznacza pytania w stylu po co jedziesz tamże ('Bo chcę zobaczyć całą Gruzję'), co będziesz robił i czy ogólnie wiesz cokolwiek o realiach okolic Suchumi (lub Suchuma, jak mawiają Abchazowie). Gratis otrzymuje się info, że w tamtej części kraju grasują bandyci, że mordują i że w razie problemów gruzińska policja nie będzie nam w stanie nic a nic pomóc. Po ustaleniu, że nie jesteśmy krańcowymi kretynami ani ruskimi wywiadowcami, polecono nam poczekać aż wszystko sobie posprawdzają. Myślę, że w przyspieszeniu tego procesu bardzo pomaga posiadanie kolekcji rosyjskich wiz pracowniczych. Jak wiadomo Gruzini współcześnie darzą Rosję wielką sympatią. Oznaczało to około pięćdziesięciu ekstatycznych minut siedzenia razem z turystą z Malezji i oglądania tego jak ludzie z Abchazji wracają do siebie. Z nami siedziała pani z kaczętami, druga tamtego tygodnia, a nawet druga w ciągu dwóch dni. Kaczęta, nowe złoto i platyna świata.
Przemyt kacząt do Abchazji.
Drenaż gruzińskich kacząt.
Influks kacząt do Abchazji.
Może ktoś te kaczki nakarmił woreczkami z heroiną i w ten sposób przemyca towar przez granicę?
Przy okazji nie jest takim głupim pomysłem skorzystanie z gruzińskich sklepików, bo ceny są normalne, a dotarcie do następnych wodopojów chwilę może zająć.
Sama granica przebiega na rzece Ingur, którą w niektórych miejscach można pokonać nie korzystając z mostu, a po prostu przeskakując ją z rozpędu. Dotarcie do abchaskich posterunków granicznych zajmuje może z 15 minut spaceru. Jeżeli ktoś jest bardzo wygodny lub chce dać zarobić lokalnym i być może wdać się w dziką kłótnię, to na trasie jeżdżą wozy konne. Wygląda to solidnie kuriozalnie, ale może przydaje się ludziom z większą ilością bagażu.
Przejście posterunków granicznych 7 maja (w niedzielę) zajęło nam jakieś 30 minut. Należy okazać pozwolenie na wjazd do Abchazji, celnicy sadzają nas za to przed budką i rozpoczynają szukanie kogoś kompetentnego do zdecydowania o wpuszczeniu nas, lub nie, do swej ojczyzny. W tym czasie możemy leniwie palić peta i obserwować co też lokalni przywożą z Gruzji. Czyli niemal wszystko, bo poza nieśmiertelnym olejem (tak kuchennym jak i samochodowym) są i opony, wszelakie jedzenie, ciuchy, wózki dziecięce, ktoś nawet wiózł winorośl. Nie mieli tylko fajek i wódki, co jasno pokazywało w jakim stanie jest zaopatrzenie w Abchazji. Niektórzy tachali dobre kilkadziesiąt kilogramów bagaży, celnicy udawali, że próbują to przeglądać, zazwyczaj dość szybko tracili zainteresowanie. Pewnie gdyby ktoś wrzucił do walizki kilogram amfetaminy owinięty w opakowanie mąki spożywczej, to i tak nikt by tego nie skontrolował. Za to kończyło się na tym, że robili niesamowity burdel, po rozpirzeniu ludzie nie mogli pomieścić swoich betów w tobołach, walczyli z walizkami, celnicy ich przeganiali, horrendalny burdel i chaos. Po jakimś czasie nie udało się znaleźć nikogo kompetentnego do podjęcia decyzji w naszej sprawie, celnicy musieli się przyznać, że w sumie to nie wiedzą, co robić z nami i biednym Malezyjczykiem. Salomonowo wpuścili nas wszystkich do swego kraju.
Niestety, nie był to koniec radości. Kawałek spaceru dalej były kolejne budki, tym razem już bardziej efektywne. Pan z radością skonstatował, że mówię po rosyjsku i rozpoczął wywiad pod tytułem 'po co mi tyle ruskich wiz?'. Widziałem, że tłumaczenie, że pracowałem w Moskwie go nie przekonuje, ale odpuścił mi. Gdy wziął aligatorzy paszport, to niemal oszalał
- Co??? Rosyjskie wizy i jeszcze chińskie??? Co to ma być?
- W Chinach też kiedyś pracowaliśmy...
- Mówicie po angielsku i rosyjsku, może jeszcze po chińsku?
- Nie, ale ten za nami jest Malezyjczykiem pochodzenia chińskiego, on na pewno mówi.
Z jakiegoś powodu, pożytkując się jakąś endemiczną logiką, uznano, że odbycie tej rozmowy wystarczy za kontrolę i pozwoli na wpuszczenie nas do Abchazji.
Rozdział 4 - W paszczy szaleństwa, czyli po drugiej stronie granicy
Jest kilka rzeczy, które dobrze wiedzieć, a które chyba nie są obłędnie oczywiste: Abchazja używa jednej z najlepszych walut świata, czyli rosyjskiego rubla. Przy granicy kantoru nie stwierdziliśmy. Mieliśmy trochę rubli z Gruzji, ale liczyliśmy, że kupimy więcej na miejscu. Na granicy się nie udało. Złamaliśmy serca kilkudziesięciu taksiarzom i wybraliśmy transport publiczny, marszrutkę do Gali. Po chwili dołączył do nas kolega z Azji i wyruszyliśmy wspólnie w stronę Sokhumi. Po kilkunastu minutach i pięćdziesięciu rublach zatrzymaliśmy się w Gali. Koniec podróży, czekaj sobie na następną.
Długo.
Bardzo długo.
O Gali piszą, że lepiej tam nie być po zmroku, bo napadają, z bronią ostrą, i okradają. Do zmroku trochę jeszcze brakowało, ale po jakiejś godzinie zaczęliśmy się zastanawiać, czy to jeszcze kiedyś pojedzie. Rozkładu jazdy nie ma, pan przywiózł ludzi z granicy, ci sobie poszli do domów i tyle. Marszrutka rozmiarów dość pokaźnych, a pasażerów jakoś nie chciało przybyć. Tyle na pociechę, że jakiś pan przyniósł cztery koła do Mercedesa i zarąbał nimi niemal całą podłogę w transporcie. Infrastruktura przy dworcu w Gali to jest taka, że stoi parę niemal pustych sklepików. Raczej nie wyglądało na to, że można kupić coś ciepłego do picia lub jedzenia, a toaleta chyba jedynie w krzakach. W końcu zebrało się trochę osób i ruszyliśmy w stronę Suchumi. Świetnie, to przynajmniej nas nie zabiją w Gali.
Długo.
Bardzo długo.
O Gali piszą, że lepiej tam nie być po zmroku, bo napadają, z bronią ostrą, i okradają. Do zmroku trochę jeszcze brakowało, ale po jakiejś godzinie zaczęliśmy się zastanawiać, czy to jeszcze kiedyś pojedzie. Rozkładu jazdy nie ma, pan przywiózł ludzi z granicy, ci sobie poszli do domów i tyle. Marszrutka rozmiarów dość pokaźnych, a pasażerów jakoś nie chciało przybyć. Tyle na pociechę, że jakiś pan przyniósł cztery koła do Mercedesa i zarąbał nimi niemal całą podłogę w transporcie. Infrastruktura przy dworcu w Gali to jest taka, że stoi parę niemal pustych sklepików. Raczej nie wyglądało na to, że można kupić coś ciepłego do picia lub jedzenia, a toaleta chyba jedynie w krzakach. W końcu zebrało się trochę osób i ruszyliśmy w stronę Suchumi. Świetnie, to przynajmniej nas nie zabiją w Gali.
Droga nie jest z tych najpiękniejszych, głównie płaska, zielona, ale bez szału. Otaczające ją zabudowania są średnio biedne, patrząc z drogi nie widzi się dramatu nędzy, ale też nie ma rezydencji na miarę ruskich milionerów. Przez całą drogę nie stwierdziliśmy żadnego większego sklepu, chyba żadnych reklam ani większych oświetleń. Nawierzchnia nie jest katastrofalna, lepsza niż się spodziewałem. Ponieważ transportu publicznego właściwie nie ma, to ledwo odjechaliśmy od Gali, co chwilę ktoś nas zatrzymywał. Po dwudziestu kilometrach marszrutka była wypełniona po sufit, a ludzi na poboczach nie brakowało. A jak mogłoby być inaczej? Przecież oni też chcą się dokądś dostać, a to jedyna droga, skoro nic nie jechało z Gali tyle godzin, to i ludu się nazbierało. W tym pan, którego musieli wnieść i położyć. Nie, nie odniósł ran wojennych, ale dało się odczuć, że nie dzień wcześniej nie był abstynentem. Jego żonie było chyba trochę wstyd, bo przepraszała współpasażerów za kondycję męża, która nikogo przesadnie nie interesowała. Kierowca był super uczynny, podwoził ludzi nawet po bocznych drogach, a w samym Suchumi zrobił pasażerom tyle przystanków ile sobie życzyli. Panu, którego pokonał alkohol, poradził żeby następnym razem pił herbatę albo kefir, bo to skandal, żeby żona go nosiła. Po tym epizodzie byłem bardzo skłonny wpisać Abchazję do Gruzji.
W końcu dotarliśmy na dworzec, zapłacili po 300 rubli i wysiedli. Rozpoczęła się trudniejsza część wyprawy, czyli szukanie wielu rzeczy.
Po pierwsze, noclegu, który zarezerwowaliśmy kilka dni wcześniej.
Po drugie, mapy miasta.
Po trzecie, kantoru lub bankomatu.
Po czwarte taksówki. Bo padało okrutnie.
Oczywiście z tego wszystkiego najpierw trafiła się taksówka. Przy czym Abchazja to nie Tajlandia. Ja z moim rusko wyglądającym ryjem musiałem trochę połazić po okolicy zanim znalazłem zainteresowanego wyświadczeniem nam usługi. Po pewnych negocjacjach udało nam się umówić, że 300 rubli wystarczy i ruszyliśmy w drogę. Po jakimś czasie okazało się, że taksiarz nie za bardzo wie gdzie to dokładnie jest. Ulicę (Prospekt Mira) znalazł szybko, ale styl nazywania ulic i numerowania domów jest dość azjatycki - masz główną ulicę, od niej odbijają boczne i niekoniecznie wszystko idzie w matematycznym porządku. Podaliśmy mu numer do naszego hotelu, z wielkim oporami zadzwonił łaskawie ze swojej komórki. Wywiązała się dzika kłótnia:
- Co? To ma być tam? Tam nie ma Prospektu Mira! SAMA NIE ZNASZ SUCHUMI!!! Jestem Abchazem z urodzenia i znam tu wszystkie ulice!!! TAKIEJ NIE MA!!!
Szczęśliwie, Abchaz z urodzenia w końcu nas dowiózł, krzycząc na właścicielkę hotelu, że jej adres wcale taki nie jest i żeby nie kłamała. Ona pokrzyczała na niego, pożegnali się i tyle.
Okolice przyrody były właśnie nimi i trudno było sobie wyobrazić, że miejsce znajdowało się w miarę blisko centrum jakiegoś większego miasta. A jednak, jedynie kilkanaście minut spaceru po średnio utwardzonej drodze dzieliło nas od stolicznej promenady. Nie było jeszcze bardzo późno więc poszliśmy szukać jedzenia, a przede wszystkim punktu wymiany walut lub bankomatu. Kilka prób, w sklepie z biżuterią, w agencji podróżniczej, ale niestety, był 7 maja. Cały kraj cieszył się wolnym od 6 do 9 maja, bo kto bogatemu/Abchazowi* (niepotrzebne skreślić) zabroni mieć czterodniowy weekend? O ile sklepy były raczej czynne, o tyle usługi już nie bardzo. A przede wszystkim zamknięte były banki. Kantorów nie stwierdziliśmy, widzieliśmy tylko strzałkę na taki przybytek w centrum miasta, ale wyprowadziła nas ona na manowce. Lokalni pytani o wymianę walut wzruszali ramionami. Gruzińskim lari nie zapłacisz. W końcu zdecydowaliśmy się na znaleziony z trudem bankomat i tu odkryli piękną właściwość lokalnego systemu obrotu walutami: jednorazowo można wybrać nie więcej niż 3000 rubli, jakieś 170PLN. Ponieważ korzystamy z zagranicznego, czyli rosyjskiego, systemu bankowego, to każda taka wypłata obciążona jest prowizją w wysokości 100 rubli, a jeżeli do tego doliczymy kurs międzybankowy, to otrzymujemy najdroższe ruble świata. Zachciało się jeździć za granicę, no to masz. Na terminale w sklepach raczej nie ma co liczyć, więc KONIECZNIE należy zatankować się w ruble przed wjazdem do Abchazji, a jeżeli akurat wjeżdżamy w święto narodowe lub weekend, to nalezy kupić tych rubli o wiele, wiele więcej. Taki Rosjanin to 3000 rubli wydaje w jeden wieczór na samą czaczę i musi być w nastroju jeszcze lepszym niż my byliśmy. Podratowała nas potem pani w hostelu i łaskawie wzięła nasze euro, co spowodowało, że odpadły nam ze dwie wizyty w bankomacie.
Poza łażeniem za pieniędzmi, pierwsze wrażenia z Suchumi były umiarkowanie ekstatyczne. Wiele miejsc sypiących się, chylących ku upadkowi, to nawet trudno porównywać z Batumi, to Zugdidi wygląda o wiele lepiej. Asortyment sklepów wystarczający, ale dość podstawowy, przydaje się znajomość produktów rosyjskich. Restauracje gruzińskawe, z różnicą taką, że khaczapuri to khaczapur, do tego obowiązkowy przegląd popularnych dań zachodnich, czyli hamburgery i pizza.
Dziki Kaukaz mówili, wyjęta spod prawa Abchazja mówili...
Ceny średnie, liczba lokali umiarkowana. Najpopularniejsza restauracja, Narta, była tak zawalona ludźmi, że odpuściliśmy. Turyści, umiarkowanie wielu, są z Rosji, więc w połączeniu z rublami, nazewnictwem ulic i językiem pisanym, ma się poczucie bycia w ww. kraju. Tylko co jakiś czas jakaś flaga Abchazji przypomni, że to jednak nie do końca Rosja. Językiem dominującym też jest ten Puszkina, bardzo rzadko słyszy się lokalną mowę. Jako turysta wyróżnia się na tle całej populacji na każdym kroku - mam ruski pysk, ale ciuchy zazwyczaj noszę tzw. zachodnie. Można liczyć na chwilami męczące zainteresowanie pracowników kawiarni i taksiarzy. Pały nie przeginają, ale może to stać się męczące po piątym zaproszeniu na kawę.
W końcu dotarliśmy na dworzec, zapłacili po 300 rubli i wysiedli. Rozpoczęła się trudniejsza część wyprawy, czyli szukanie wielu rzeczy.
Po pierwsze, noclegu, który zarezerwowaliśmy kilka dni wcześniej.
Po drugie, mapy miasta.
Po trzecie, kantoru lub bankomatu.
Po czwarte taksówki. Bo padało okrutnie.
Oczywiście z tego wszystkiego najpierw trafiła się taksówka. Przy czym Abchazja to nie Tajlandia. Ja z moim rusko wyglądającym ryjem musiałem trochę połazić po okolicy zanim znalazłem zainteresowanego wyświadczeniem nam usługi. Po pewnych negocjacjach udało nam się umówić, że 300 rubli wystarczy i ruszyliśmy w drogę. Po jakimś czasie okazało się, że taksiarz nie za bardzo wie gdzie to dokładnie jest. Ulicę (Prospekt Mira) znalazł szybko, ale styl nazywania ulic i numerowania domów jest dość azjatycki - masz główną ulicę, od niej odbijają boczne i niekoniecznie wszystko idzie w matematycznym porządku. Podaliśmy mu numer do naszego hotelu, z wielkim oporami zadzwonił łaskawie ze swojej komórki. Wywiązała się dzika kłótnia:
- Co? To ma być tam? Tam nie ma Prospektu Mira! SAMA NIE ZNASZ SUCHUMI!!! Jestem Abchazem z urodzenia i znam tu wszystkie ulice!!! TAKIEJ NIE MA!!!
Szczęśliwie, Abchaz z urodzenia w końcu nas dowiózł, krzycząc na właścicielkę hotelu, że jej adres wcale taki nie jest i żeby nie kłamała. Ona pokrzyczała na niego, pożegnali się i tyle.
Okolice przyrody były właśnie nimi i trudno było sobie wyobrazić, że miejsce znajdowało się w miarę blisko centrum jakiegoś większego miasta. A jednak, jedynie kilkanaście minut spaceru po średnio utwardzonej drodze dzieliło nas od stolicznej promenady. Nie było jeszcze bardzo późno więc poszliśmy szukać jedzenia, a przede wszystkim punktu wymiany walut lub bankomatu. Kilka prób, w sklepie z biżuterią, w agencji podróżniczej, ale niestety, był 7 maja. Cały kraj cieszył się wolnym od 6 do 9 maja, bo kto bogatemu/Abchazowi* (niepotrzebne skreślić) zabroni mieć czterodniowy weekend? O ile sklepy były raczej czynne, o tyle usługi już nie bardzo. A przede wszystkim zamknięte były banki. Kantorów nie stwierdziliśmy, widzieliśmy tylko strzałkę na taki przybytek w centrum miasta, ale wyprowadziła nas ona na manowce. Lokalni pytani o wymianę walut wzruszali ramionami. Gruzińskim lari nie zapłacisz. W końcu zdecydowaliśmy się na znaleziony z trudem bankomat i tu odkryli piękną właściwość lokalnego systemu obrotu walutami: jednorazowo można wybrać nie więcej niż 3000 rubli, jakieś 170PLN. Ponieważ korzystamy z zagranicznego, czyli rosyjskiego, systemu bankowego, to każda taka wypłata obciążona jest prowizją w wysokości 100 rubli, a jeżeli do tego doliczymy kurs międzybankowy, to otrzymujemy najdroższe ruble świata. Zachciało się jeździć za granicę, no to masz. Na terminale w sklepach raczej nie ma co liczyć, więc KONIECZNIE należy zatankować się w ruble przed wjazdem do Abchazji, a jeżeli akurat wjeżdżamy w święto narodowe lub weekend, to nalezy kupić tych rubli o wiele, wiele więcej. Taki Rosjanin to 3000 rubli wydaje w jeden wieczór na samą czaczę i musi być w nastroju jeszcze lepszym niż my byliśmy. Podratowała nas potem pani w hostelu i łaskawie wzięła nasze euro, co spowodowało, że odpadły nam ze dwie wizyty w bankomacie.
Poza łażeniem za pieniędzmi, pierwsze wrażenia z Suchumi były umiarkowanie ekstatyczne. Wiele miejsc sypiących się, chylących ku upadkowi, to nawet trudno porównywać z Batumi, to Zugdidi wygląda o wiele lepiej. Asortyment sklepów wystarczający, ale dość podstawowy, przydaje się znajomość produktów rosyjskich. Restauracje gruzińskawe, z różnicą taką, że khaczapuri to khaczapur, do tego obowiązkowy przegląd popularnych dań zachodnich, czyli hamburgery i pizza.
Dziki Kaukaz mówili, wyjęta spod prawa Abchazja mówili...
Ceny średnie, liczba lokali umiarkowana. Najpopularniejsza restauracja, Narta, była tak zawalona ludźmi, że odpuściliśmy. Turyści, umiarkowanie wielu, są z Rosji, więc w połączeniu z rublami, nazewnictwem ulic i językiem pisanym, ma się poczucie bycia w ww. kraju. Tylko co jakiś czas jakaś flaga Abchazji przypomni, że to jednak nie do końca Rosja. Językiem dominującym też jest ten Puszkina, bardzo rzadko słyszy się lokalną mowę. Jako turysta wyróżnia się na tle całej populacji na każdym kroku - mam ruski pysk, ale ciuchy zazwyczaj noszę tzw. zachodnie. Można liczyć na chwilami męczące zainteresowanie pracowników kawiarni i taksiarzy. Pały nie przeginają, ale może to stać się męczące po piątym zaproszeniu na kawę.
Dzień chylił się ku końcowi, więc rozpoczęliśmy powrót w stronę naszego miejsca zamieszkania. Jedną z głównych atrakcji jest nadmorska promenada, a układ miasta sprawia, że dość dobrze się przemieszcza za jej pomocą - czasem wyjdzie trochę dalej, ale jest o wiele przyjemniej. Pogoda szczęśliwie zmieniła się z rzęsiście lejące deszczu na słonecznawy wieczór. Próbowano zrobić z tego atrakcję stawiając dość dziwaczne pomniki. Jakieś wrażenie to robi, tylko chyba nie do końca takie jakie by chcieli, żeby robiło.
Dzięki uprzejmości lokalnych byliśmy świadkami wypadku drogowego. Prosta droga w centrum miasta, na zdrowy rozum jakieś 50 km/h. Tak, można się uprzeć, walić pod 70 km/h i jebnąć na czołowe. Nie, nie podchodziliśmy zobaczyć i nie robiliśmy zdjęć. Usłyszeliśmy huk, wrzask i zobaczyli fruwające kawałki karoserii. Wystarczyło nam z kilkudziesięciu metrów. W hostelu pani wzruszyła ramionami, dzień jak dzień, co chwilę tam są wypadki.
Dzięki uprzejmości lokalnych byliśmy świadkami wypadku drogowego. Prosta droga w centrum miasta, na zdrowy rozum jakieś 50 km/h. Tak, można się uprzeć, walić pod 70 km/h i jebnąć na czołowe. Nie, nie podchodziliśmy zobaczyć i nie robiliśmy zdjęć. Usłyszeliśmy huk, wrzask i zobaczyli fruwające kawałki karoserii. Wystarczyło nam z kilkudziesięciu metrów. W hostelu pani wzruszyła ramionami, dzień jak dzień, co chwilę tam są wypadki.
Standard naszego noclegu zaskoczył nas na plus. Było czysto, była ciepła woda, była kuchnia, lodówki. Nie Hilton, ale całkiem dobrze. Właścicielka i jej mąż obłędnie mili, nawet ich kaprawy pies był jakiś przyjemny, a przechodzące przez posesję koty przyjaźnie łasiły się do naszego parasola.
Przez czas oczekiwania na wizy nie zostało nam zbyt wiele czasu. To jest taka super ironia losu, najpierw zabijasz dni w Batumi, a potem na biegu do Suchumi. Przeklinaliśmy się, że nie wystąpiliśmy o te wizy wcześniej, ale trzeba się idealnie wyrobić w datach, a nie do końca wiedzieliśmy gdzie, kiedy i jak będziemy. Co gorsza, przez święto narodowe niemal całość naszego pobytu przypadała na czas wolnego. Zastanawialiśmy się jak się to wszystko potoczy i czy aby nie skończymy na bardzo dokładnym zwiedzaniu Suchumi.
**Jak wspomnieliśmy, Abchazja została uznana przez kraje całego świata. Na przykład przez Nauru. Oto trochę więcej o tym raju pośrodku nicości:
- populacja około 9000 obywateli
- bezrobocie około 90%
- uznanie niepodległości Abchazji związane było z przyjęciem około 50 milionów USD od Rosji.
- długość dróg na wyspie, a zarazem jej obwód, - 20 kilometrów.
- waluta - dolar australijski. Lokalny system bankowy splajtował z powodu korupcji.
- ilość sygnalizatorów świetlnych w kraju: jeden. Znajduje się przy lotnisku - trzykilometrowy lotniskowy pas startowy czasem wymaga zatrzymania ruchu.
- główny produkt eksportowy: fosforyty. Wydobycie ich doprowadziło do degradacji środowiska.
Z takimi sojusznikami, już wkrótce Abchazja może spodziewać się wielkich paktów i zmian na globalnej scenie politycznej.
**Jak wspomnieliśmy, Abchazja została uznana przez kraje całego świata. Na przykład przez Nauru. Oto trochę więcej o tym raju pośrodku nicości:
- populacja około 9000 obywateli
- bezrobocie około 90%
- uznanie niepodległości Abchazji związane było z przyjęciem około 50 milionów USD od Rosji.
- długość dróg na wyspie, a zarazem jej obwód, - 20 kilometrów.
- waluta - dolar australijski. Lokalny system bankowy splajtował z powodu korupcji.
- ilość sygnalizatorów świetlnych w kraju: jeden. Znajduje się przy lotnisku - trzykilometrowy lotniskowy pas startowy czasem wymaga zatrzymania ruchu.
- główny produkt eksportowy: fosforyty. Wydobycie ich doprowadziło do degradacji środowiska.
Z takimi sojusznikami, już wkrótce Abchazja może spodziewać się wielkich paktów i zmian na globalnej scenie politycznej.