Kolejny poranek powitał mnie upałem. Beton, szare bloki, śmieci walające się wszędzie, nie sprawiało to, że chciało się krzyczeć 'o jak pięknie!'. Z kolei na kąpiele w morzu Kaspijskim było za zimno. Gdy poszedłem po śniadanie, znajomy ochroniarz z marketu Karawan dał mi cynk:
- Nie kupuj u nas, wszystko jest nieświeże.
Kupiłem gdzie indziej. Tam również szału nie było, jakieś bułeczki ze słodkim nadzieniem, też solidnie zeszłosezonowe. Rosjanie chyba wypowiedzieli wojnę śniadaniom i postanowili sprawić, że będą koszmarnie niedobre. Na razie wygrywają.
- Nie kupuj u nas, wszystko jest nieświeże.
Kupiłem gdzie indziej. Tam również szału nie było, jakieś bułeczki ze słodkim nadzieniem, też solidnie zeszłosezonowe. Rosjanie chyba wypowiedzieli wojnę śniadaniom i postanowili sprawić, że będą koszmarnie niedobre. Na razie wygrywają.
Poszliśmy z Maksem na spacer po mieście, naszym cel był Sosnowy Bór, trochę drzew tuż obok twierdzy. Jednak wcześniej spędziliśmy dobre kilkadziesiąt minut idąc przez nową i starą część miasta. Wcześniejsze obserwacje potwierdziły się, nowa jest dość koszmarna, ale po starej chodzi się przyjemnie. Pełno bazarów, które oferują wszystko, od ubrań przez jedzenie (w dużej mierze dopiero co zabite) po części samochodowe. Nie wiem czy da się w Dagestanie być dalej niż kilometr od warsztatu samochodowego i od świeżo ubitego mięsa.
Mieliśmy dwa ciekawe postoje:
- Widzisz ten sklep? Pamiętasz te wiadomości, że w Dagestanie wysadzili w powietrze monopolowy? - powiedział Max otwierając drzwi do supermarketu - To było dokładnie tutaj! W tym miejscu zdetonowano ładunek, zniszczyli całe półki alkoholu - powiedział pokazując mi to palcem miejsce, w którym miał miejsce ten zdradziecki atak na podstawowe wartości naszej cywilizacji.
W pobliżu był też dość brzydki, betonowy budynek. Na drugie piętro prowadziły zewnętrzne schody metalowe. Wieńczyły je solidne, stalowe drzwi.
- To bar, który sprzedaje piwo. Podpalono go w zeszłym roku. Dlatego teraz żeby wejść musisz zastukać, oglądają cię przez wizjer, oceniają, a potem wpuszczają lub nie.
Door selection po kaukasku. Jeżeli bramkarz się pomyli, to konsekwencje mogą być dość zgubne.
Opowiedział mi też, że chwilę temu lokalna mafia miała konflikt z islamistami. Widząc, że się nawzajem dojeżdżają i że mafia świecka daje sobie nieźle radę, władze postanowiły przesadnie się nie angażować. Sytuacja z czasem jednak stała się groźna, bo frakcja nieislamska wyszła z niej dość mocna i wycięła niemal całą konkurencję, więc w końcu trochę im poprzeszkadzali, ale znowu bez przesady. Nie byłem w stanie zweryfikować tych opowieści, brzmiały wiarygodnie, a przynajmniej na nie wyolbrzymione. Opowieść tę zainicjowało przejście koło BMWicy z przyciemnionymi szybami.
Mieliśmy dwa ciekawe postoje:
- Widzisz ten sklep? Pamiętasz te wiadomości, że w Dagestanie wysadzili w powietrze monopolowy? - powiedział Max otwierając drzwi do supermarketu - To było dokładnie tutaj! W tym miejscu zdetonowano ładunek, zniszczyli całe półki alkoholu - powiedział pokazując mi to palcem miejsce, w którym miał miejsce ten zdradziecki atak na podstawowe wartości naszej cywilizacji.
W pobliżu był też dość brzydki, betonowy budynek. Na drugie piętro prowadziły zewnętrzne schody metalowe. Wieńczyły je solidne, stalowe drzwi.
- To bar, który sprzedaje piwo. Podpalono go w zeszłym roku. Dlatego teraz żeby wejść musisz zastukać, oglądają cię przez wizjer, oceniają, a potem wpuszczają lub nie.
Door selection po kaukasku. Jeżeli bramkarz się pomyli, to konsekwencje mogą być dość zgubne.
Opowiedział mi też, że chwilę temu lokalna mafia miała konflikt z islamistami. Widząc, że się nawzajem dojeżdżają i że mafia świecka daje sobie nieźle radę, władze postanowiły przesadnie się nie angażować. Sytuacja z czasem jednak stała się groźna, bo frakcja nieislamska wyszła z niej dość mocna i wycięła niemal całą konkurencję, więc w końcu trochę im poprzeszkadzali, ale znowu bez przesady. Nie byłem w stanie zweryfikować tych opowieści, brzmiały wiarygodnie, a przynajmniej na nie wyolbrzymione. Opowieść tę zainicjowało przejście koło BMWicy z przyciemnionymi szybami.
Sosnowy Bór na to, co znajduje się obok twierdzy, to nazwa solidnie przesadzona - kilka drzewek, które tam były, boru za nic nie robiły. Temperatura solidnie nas wymęczyła, ale Max pocieszał mnie, że nie jest źle, bo w lecie miewają nawet 40 stopni. W drugiej połowie kwietnia mieli dobrze ponad 20, więc cień powitałem z ulgą i radością. Po drodze odkryłem też, że budują dość okazałe kawałki twierdzy, więc na 2018 będzie jeszcze większa. Koło Sosnowego Boru trwały prace całkiem od zera, akurat kładli fundamenty. Wizualizacja pokazywała, że kiedyś będzie to baszta. Mapa z dawnych lat pokazywała zaś, że jeszcze trochę rzeczy mogą postawić. Chciałoby się powiedzieć, że radość, bo lokalni znajdą pracę, ale nie ma tak dobrze, lokalny przewodnik powiedział, że nierzadko zatrudniają ludzi z Azji Środkowej, Chin lub Wietnamu, bo pracują za mniej. 15 tysięcy to już jest dobra pensja, a 10 to też OK - trochę rozbiega się to z oficjalnymi danymi, ale skłonny jestem uwierzyć. Ciekaw jestem jakie mają bezrobocie - jeszcze biorąc pod uwagę, że wiele kobiet nie pracuje, bo zajmuje się domem.
Znaliśmy się już dość dobrze, więc zaczęły pojawiać się tematy mniej radosne. Max był podłamany tym, że gdy jego rodzice skończyli liceum, to za swoje wyniki dostali stypendia w Moskwie i Petersburgu. On miał najlepsze oceny w szkole i dostał medal, ale żadnego stypendium. Z medalu był dumny, ale jego wielka miłość pochodziła z dość bogatej rodziny, pojechała do Moskwy, a po kilku miesiącach poinformowała go, że tyle się widzieli. Dla kogoś z Dagestanu utrzymanie się za swoje w Moskwie jest praktycznie niemożliwe. Z kolei dla miejscowej kobiety opcje życiowe są dość ograniczone - skończ ogólniak, wyjdź za mąż, ródź dzieci aż będzie syn, potem wychowuj. I tak wiele się zmieniło, bo ludzie mają teraz dwójkę-trójkę dzieci, kiedyś zwykli mieć znacznie więcej. Jest w Derbencie szkoła dla pielęgniarek, więc jeszcze to jest jakaś opcja ('Bardzo dobrze, że jest ta szkoła, jak szukasz dziewczyny, to stajesz pod bramą i patrzysz kto wychodzi, jak ci się spodoba, to podchodzisz i zagadujesz').
Max wyjaśnił mi też dlaczego nie wolno palić przy rodzicach. Wykładnia logiczna idzie za tym taka:
Syn przychodzi do ojca i mówi: tato, czemu mi nie wolno palić przy tobie? Sąsiedzi wiedzą, że palę, wujkowie wiedzą, że palę, ty wiesz, że palę, no cały Dagestan wie, że palę.
Ojciec pomyślał i odparł:
- Sąsiedzi, wujkowie, ty i ja wiemy, że ruchałem twoją matkę. Ba, wie o tym cały Dagestan. Ale nie robiłem tego przy tobie ani nikim innym.
O ile przy krótszych wizytach kaukaska bylejakość dość bawi, o tyle jak się tam mieszka, to już ta gigantyczna korupcja przestaje być taka pocieszna. Dzień wcześniej Dina mówiła, że gdyby przeprowadzono weryfikację umiejętności kierowców, to jakieś 80% straciłoby prawa jazdy. A tak jeżdżą, statystyka wypadków jest dość przerażająca, ale skoro prawo jazdy kosztuje 30 tysięcy rubli, to pewnie niewiele więcej niż robienie kursu. Przyznano, że właściwie nikt nie robi po bożemu, tylko wszyscy kupują. Max podciągnął mnie z historii regionu i opowiedział o 343 dywizji strzelców dagestańskich, którzy odmówili poddania się broniąc Sewastopolu przed Nazistami - temat się pojawił, bo od nich nazwano ulicę przy której mieszkałem. Naszły mnie lekkie podejrzenia, że wkrótce może okazać się, że skala działań prowadzonych przez Armię Czerwoną na Ukrainie w czasie II Wojny Światowej przybiera na sile. Nie znalazłem potem niczego o tych ludziach.
Miałem też panele o Syrii i Ukrainie, tu był standard znany z rosyjskich mediów. Ciekawsze były opowieści o tym, jak im nie do końca wyszedł zespół rockowy. Mieli nagranych trochę kawałków, ale perkusista przeniósł się do Rostowa, basista też dał dyla, do tego Maksowi na rok padło gardło, więc sprawa nieco umarła. Okazało się też, że w Derbencie płyty nie nagrasz, możesz w Machaczkali, ale wyjdzie drożej niż w Rostowie, bo jest tylko jedno studio, które ma monopol. Grali trochę na lokalnych festiwalach, wychodziło różnie, jednego dnia padł prąd i po dwudziestu minutach koncert się skończył. Gdzie indziej ich za bardzo nie docenili, bo trafili na dość folkowy zbiór kapel. Poziom trudności bardzo wysoki. W ich graniu były inspiracje Slipknotem, trochę Rammsteina. Nic przesadnie odkrywczego, ale też bez wstydu. Na moje pytanie czy nie chcieli czegoś bardziej lokalnego, powiedział mi, że pod żadnym pozorem. A szkoda, bo na ile nasłuchałem się lokalnej nuty, to jest z czego czerpać. Tyle, że w Dagestanie to by raczej nie chwyciło, za to poza republiką miałoby szanse. Tylko kto by to wypromował? Ach, już widzę te nagłówki w prasie fachowej (której od lat już nie ma): 'Bestie metalu z wiecznego Dagestanu', 'Rock ekstremalny, ale nie ekstremistyczny'.
Znaliśmy się już dość dobrze, więc zaczęły pojawiać się tematy mniej radosne. Max był podłamany tym, że gdy jego rodzice skończyli liceum, to za swoje wyniki dostali stypendia w Moskwie i Petersburgu. On miał najlepsze oceny w szkole i dostał medal, ale żadnego stypendium. Z medalu był dumny, ale jego wielka miłość pochodziła z dość bogatej rodziny, pojechała do Moskwy, a po kilku miesiącach poinformowała go, że tyle się widzieli. Dla kogoś z Dagestanu utrzymanie się za swoje w Moskwie jest praktycznie niemożliwe. Z kolei dla miejscowej kobiety opcje życiowe są dość ograniczone - skończ ogólniak, wyjdź za mąż, ródź dzieci aż będzie syn, potem wychowuj. I tak wiele się zmieniło, bo ludzie mają teraz dwójkę-trójkę dzieci, kiedyś zwykli mieć znacznie więcej. Jest w Derbencie szkoła dla pielęgniarek, więc jeszcze to jest jakaś opcja ('Bardzo dobrze, że jest ta szkoła, jak szukasz dziewczyny, to stajesz pod bramą i patrzysz kto wychodzi, jak ci się spodoba, to podchodzisz i zagadujesz').
Max wyjaśnił mi też dlaczego nie wolno palić przy rodzicach. Wykładnia logiczna idzie za tym taka:
Syn przychodzi do ojca i mówi: tato, czemu mi nie wolno palić przy tobie? Sąsiedzi wiedzą, że palę, wujkowie wiedzą, że palę, ty wiesz, że palę, no cały Dagestan wie, że palę.
Ojciec pomyślał i odparł:
- Sąsiedzi, wujkowie, ty i ja wiemy, że ruchałem twoją matkę. Ba, wie o tym cały Dagestan. Ale nie robiłem tego przy tobie ani nikim innym.
O ile przy krótszych wizytach kaukaska bylejakość dość bawi, o tyle jak się tam mieszka, to już ta gigantyczna korupcja przestaje być taka pocieszna. Dzień wcześniej Dina mówiła, że gdyby przeprowadzono weryfikację umiejętności kierowców, to jakieś 80% straciłoby prawa jazdy. A tak jeżdżą, statystyka wypadków jest dość przerażająca, ale skoro prawo jazdy kosztuje 30 tysięcy rubli, to pewnie niewiele więcej niż robienie kursu. Przyznano, że właściwie nikt nie robi po bożemu, tylko wszyscy kupują. Max podciągnął mnie z historii regionu i opowiedział o 343 dywizji strzelców dagestańskich, którzy odmówili poddania się broniąc Sewastopolu przed Nazistami - temat się pojawił, bo od nich nazwano ulicę przy której mieszkałem. Naszły mnie lekkie podejrzenia, że wkrótce może okazać się, że skala działań prowadzonych przez Armię Czerwoną na Ukrainie w czasie II Wojny Światowej przybiera na sile. Nie znalazłem potem niczego o tych ludziach.
Miałem też panele o Syrii i Ukrainie, tu był standard znany z rosyjskich mediów. Ciekawsze były opowieści o tym, jak im nie do końca wyszedł zespół rockowy. Mieli nagranych trochę kawałków, ale perkusista przeniósł się do Rostowa, basista też dał dyla, do tego Maksowi na rok padło gardło, więc sprawa nieco umarła. Okazało się też, że w Derbencie płyty nie nagrasz, możesz w Machaczkali, ale wyjdzie drożej niż w Rostowie, bo jest tylko jedno studio, które ma monopol. Grali trochę na lokalnych festiwalach, wychodziło różnie, jednego dnia padł prąd i po dwudziestu minutach koncert się skończył. Gdzie indziej ich za bardzo nie docenili, bo trafili na dość folkowy zbiór kapel. Poziom trudności bardzo wysoki. W ich graniu były inspiracje Slipknotem, trochę Rammsteina. Nic przesadnie odkrywczego, ale też bez wstydu. Na moje pytanie czy nie chcieli czegoś bardziej lokalnego, powiedział mi, że pod żadnym pozorem. A szkoda, bo na ile nasłuchałem się lokalnej nuty, to jest z czego czerpać. Tyle, że w Dagestanie to by raczej nie chwyciło, za to poza republiką miałoby szanse. Tylko kto by to wypromował? Ach, już widzę te nagłówki w prasie fachowej (której od lat już nie ma): 'Bestie metalu z wiecznego Dagestanu', 'Rock ekstremalny, ale nie ekstremistyczny'.
Podczas przechodzenia po raz kolejny po okolicy, Max pokazał mi dowód na to, że Federacja Rosyjska dba o swoich obywateli i zapewnia im liczne udogodnienia. Czyli lokalny klub seniora. Wyglądał tak, że przy bazarze był betonowy pokój z ławami i stołami, a w środku siedziało pełno emerytów grających w karty i rozmawiających. No cóż, jakieś wsparcie socjalne to jest, ludność ochoczo korzystała z tej zdobyczy cywilizacyjnej.
Wczesnym popołudniem poszliśmy na dworzec. Tam oczywiście wszyscy zostali poinformowani, że drug z Polszy, i pojechaliśmy do Dagestańskich Ogni. Jest taki dagestański sposób oszukiwania kierowców:
- Ha, oszukałem dzisiaj kierowcę marszrutki!
- A co zrobiłeś?
- Zapłaciłem i nie pojechałem.
My jednak uczciwie pojechaliśmy. Celem były badania etnograficzne, lokalne jedzenie i harosza kopiejka - tak dzień wcześniej Kimran określił ile tam zarobią.
Wesele odbywało się w sali bankietowej Indira (dokładniej: bankietny zal Indira), na obrzeżach mieściny. 'Jak tu robią, to znaczy że są biedni i będzie to małe wesele' - wyjaśnił Max. Może jakieś 300 osób, 600 to solidne, ale to raczej nie będzie, no nie licz na więcej niż 400. Na wesele zaprasza się każdego kogo się chociaż raz w życiu widziało. Inaczej ostracyzm społeczny.
Z braku drogi utwardzonej i z racji tego, że było gorąco, na miejsce dotarliśmy solidnie brudni. Było mi trochę wstyd za to w jakim stanie czystości byłem, ale w sumie niektórzy goście weselni też nie poszaleli ze strojami. Jeden zawodnik już spał z głową w talerzu. Max oczywiście chciał, żeby drug z Polszy siedział na jakimś wypasionym miejscu, ale go ubłagałem, żebyśmy zajęli pozycje gdzieś na uboczu. Przyjechała młoda para. Kamerowali ich z dwóch ujęć, najpierw gdy wysiadali z samochodów, a potem jak szli przez salę Indira. Państwo młodzi zasiedli i rozpoczęła się zabawa. Ku memu wielkiemu zaskoczeniu, było to wydarzenie raczej świeckie - nie widziałem żadnych przedstawicieli religii i nikt nie mówił niczego o bogu. Co chwilę ktoś wygłaszał toast, potem orkiestra grała kawałek lub dwa, następny toast. Kolejność w jakiej się mówi jest bardzo ważna, idzie się od najważniejszych ludzi (rodziców) poprzez wujków, a potem była nawet nauczycielka panny młodej - to podobno nie standard, tylko musiały się bardzo lubić. W tym czasie ludzie jedzą. Oczywiście pełno mięsa, ale podano coś co zwie się saż - lokalna edycja hot pota-fondue, ale bez zupy. To był ratunek, musiałem tylko jakieś dwadzieścia razy powiedzieć Kimranowi, że nie skuszę się na mięsiwo, które w tym się znajdowało. Szczęśliwie, były tam też ziemniaki i grzyby.
Wczesnym popołudniem poszliśmy na dworzec. Tam oczywiście wszyscy zostali poinformowani, że drug z Polszy, i pojechaliśmy do Dagestańskich Ogni. Jest taki dagestański sposób oszukiwania kierowców:
- Ha, oszukałem dzisiaj kierowcę marszrutki!
- A co zrobiłeś?
- Zapłaciłem i nie pojechałem.
My jednak uczciwie pojechaliśmy. Celem były badania etnograficzne, lokalne jedzenie i harosza kopiejka - tak dzień wcześniej Kimran określił ile tam zarobią.
Wesele odbywało się w sali bankietowej Indira (dokładniej: bankietny zal Indira), na obrzeżach mieściny. 'Jak tu robią, to znaczy że są biedni i będzie to małe wesele' - wyjaśnił Max. Może jakieś 300 osób, 600 to solidne, ale to raczej nie będzie, no nie licz na więcej niż 400. Na wesele zaprasza się każdego kogo się chociaż raz w życiu widziało. Inaczej ostracyzm społeczny.
Z braku drogi utwardzonej i z racji tego, że było gorąco, na miejsce dotarliśmy solidnie brudni. Było mi trochę wstyd za to w jakim stanie czystości byłem, ale w sumie niektórzy goście weselni też nie poszaleli ze strojami. Jeden zawodnik już spał z głową w talerzu. Max oczywiście chciał, żeby drug z Polszy siedział na jakimś wypasionym miejscu, ale go ubłagałem, żebyśmy zajęli pozycje gdzieś na uboczu. Przyjechała młoda para. Kamerowali ich z dwóch ujęć, najpierw gdy wysiadali z samochodów, a potem jak szli przez salę Indira. Państwo młodzi zasiedli i rozpoczęła się zabawa. Ku memu wielkiemu zaskoczeniu, było to wydarzenie raczej świeckie - nie widziałem żadnych przedstawicieli religii i nikt nie mówił niczego o bogu. Co chwilę ktoś wygłaszał toast, potem orkiestra grała kawałek lub dwa, następny toast. Kolejność w jakiej się mówi jest bardzo ważna, idzie się od najważniejszych ludzi (rodziców) poprzez wujków, a potem była nawet nauczycielka panny młodej - to podobno nie standard, tylko musiały się bardzo lubić. W tym czasie ludzie jedzą. Oczywiście pełno mięsa, ale podano coś co zwie się saż - lokalna edycja hot pota-fondue, ale bez zupy. To był ratunek, musiałem tylko jakieś dwadzieścia razy powiedzieć Kimranowi, że nie skuszę się na mięsiwo, które w tym się znajdowało. Szczęśliwie, były tam też ziemniaki i grzyby.
Na stołach było pełno alkoholu, ale mało kto pił, poza tym pierwszym (który w końcu wstał) nie widziałem nikogo żenująco nawalonego, panowała dość radosna atmosfera. Kimran latał po całym obiekcie, przesuwał kamerzystów, witał się ze wszystkimi, umawiał kolejne harosze kopiejki. Przy wejściu był stolik, gdzie imiennie składano dary pieniężne. Dzięki temu potem się wie, ile należy przynieść na wesele kogoś innego. Na samym ślubie raczej się traci niż zarabia, bywa, że ludzie biorą kredyty, żeby poszaleć. Rzadko, bo rzadko, ale zdarza się, że ktoś coś ukradnie, takie było doświadczenie Maxa ze ślubu siostry. Mówił, że to był jeden dramat, ale siostra wyszła za kogoś z wioski. Tradycja nakazuje, że po nocy poślubnej wywieszane jest prześcieradło dowodzące, że panna młoda była dziewicą. Wywiesza się je z dumą koło domu, a rodzina przyjeżdża oglądać i oceniać jakość jej dziewictwa. Oczywiście też niech wszyscy sąsiedzi wiedzą, a co! Max mówił, że nie bardzo chciał zobaczyć dowodu na to, że siostrę zdeflorowano w noc poślubną i odmówił wielkiej rodzinnej wizyty w wiosce szwagra.
Dzięki temu zwyczajowi być może udaje się unikać takich sytuacji:
Siedzi zatroskana Dagestanka na ławce. Podchodzi do niej koleżanka:
- Patimat, co się stało?
- A bo brat wziął ślub i same problemy...
- Jakie problemy?
- Urodziło mu się dziecko i teraz sama nie wiem, czy ja jestem ciotką, czy babcią...
Dzięki temu zwyczajowi być może udaje się unikać takich sytuacji:
Siedzi zatroskana Dagestanka na ławce. Podchodzi do niej koleżanka:
- Patimat, co się stało?
- A bo brat wziął ślub i same problemy...
- Jakie problemy?
- Urodziło mu się dziecko i teraz sama nie wiem, czy ja jestem ciotką, czy babcią...
No a jak wesela, to pytałem o rozwody: nie ma wielkiego problemu, można się rozwieść i w takim Derbencie to nie jest stygmat społeczny. Wioski to inna bajka, tam nadal bywa XIX wiek, rada starców na godekanie (głównym placu), do tego jeszcze imam, trochę jak polska wioska (zamień imam na proboszcz). Jest pewien problem z kamerowaniem drugiego wesela, bo sesja nie powinna być tam, gdzie pierwsza, a może nawet poprzednie. W Derbencie są trzy miejsca, więc ustala się, gdzie było pierwsze (zapewne w twierdzy) i wybiera jakiś wodospad lub starówkę. Nie mieli nigdy nikogo kto by brał czwarty ślub, trzeci się zdarzało. Fajną ma potem ktoś kolekcję ślubów, zależnie od nastroju może sobie wspominać wybrany dzień wstąpienia w któryś związek.
Max postanowił zapewnić mi atrakcje, więc przez 30 minut kamerowałem ze sceny tańce ludowe. Kobietom szło lepiej niż mężczyznom. Robota przez chwilę ciekawa, ale już po tej chwili idzie ogłuchnąć - wiadomo, że musi być głośno. Max mówił, że normalnie bierze wyciszające słuchawki i słucha audiobooków. Były nieśmiałe próby wykonania lezginki - tradycyjnego dagestańskiego tańca - ale spodziewałem się więcej, nie wyszło to jakoś szałowo, wydawało się, że większość tańczy to po raz pierwszy w życiu, zwłaszcza mężczyźni wypadali fatalnie.
Jak głosi mądrość ludowa:
Po usłyszeniu lezginki, dagestańskie pchły zadeptały kota na śmierć.
Max postanowił zapewnić mi atrakcje, więc przez 30 minut kamerowałem ze sceny tańce ludowe. Kobietom szło lepiej niż mężczyznom. Robota przez chwilę ciekawa, ale już po tej chwili idzie ogłuchnąć - wiadomo, że musi być głośno. Max mówił, że normalnie bierze wyciszające słuchawki i słucha audiobooków. Były nieśmiałe próby wykonania lezginki - tradycyjnego dagestańskiego tańca - ale spodziewałem się więcej, nie wyszło to jakoś szałowo, wydawało się, że większość tańczy to po raz pierwszy w życiu, zwłaszcza mężczyźni wypadali fatalnie.
Jak głosi mądrość ludowa:
Po usłyszeniu lezginki, dagestańskie pchły zadeptały kota na śmierć.
W sali Indira nie było aż takiego szału, da się bez problemu znaleźć lepsze wyczyny w necie. Przygrywała temu muzyka raczej współczesna i umiarkowanie koszmarna jak na skalę małego wesela. Za to prawdziwym koszmarem była toaleta, dość cuchnąca, z jedynie zimną wodą (bez mydła ani ręcznika) i w standardzie brudu (Tylko dagestańscy mężczyźni piszą na ścianach męskich toalet: dziewczyny, tu jest mój numer, dzwońcie!). Lokalne podejście jest takie, że toaleta to syf, więc najlepiej zbudować ją kawałek od domu, a w środku, to musi być brudno, bo to przecież sracz, więc po co się starać i jakoś dziko sprzątać? Więc jest brudno, cuchnie i nikt nie sprząta.
Ku memu wielkiemu zdziwieniu chwilę po 21 państwo młodzi się pożegnali i poszli. Zostało trochę weselników, jeszcze tańczyli, ale też się zwijali. Przedstawiono mnie takiej liczbie osób, że zacząłem automatycznie odpowiadać 'Alejkum Salam', bo ta opcja dominowała. Drug z Polszy padło wiele razy, zbyt wiele, żeby nie popaść w przerażenie. Reakcje były wielce pozytywne, okazało się, że ktoś ma bratanka w Warszawie, który kupił sobie specjalną tablicę samochodową, czyli z oznaczeniem 05 i teraz wszyscy w Warszawie wiedzą, że jest z Dagestanu. Myślę, że pół Wawy wypatruje za tym oczy... Ale i tak się cieszyłem, bo wszyscy reagowali radośnie. Szczęśliwie, rosyjskie media dość rzadko informują ich o Smoleńsku. Gdzieś pod koniec było trochę wciętych osób, ale większość w trybie dzikiej radości, żadnych burd. I nawet w sali Indira na obrzeżach Dagestańskich Ogni respektowano zakaz palenia. Dzięki temu chwilami tłum na zewnątrz sięgał kilkudziesięciu osób. W końcu koło 22 zebraliśmy sprzęt i poszliśmy.
Mariman, który kamerował wszystko od początku do końca, zarobił przez ten wieczór 2000 rubli. Max, jako człowiek z doświadczeniem, dostawał 3000 . Zgodnie stwierdzili, że to harosza kopiejka. Co gorsza, chcieli mi nawet coś odpalić, ale zaparłem się, że nie ma mowy. Za wesela są różne stawki, chyba za takie coś płacili im około 40 tysięcy - dwóch kamerzystów, jeden fotograf. Czekało ich montowanie tego wszystkiego, a także wywoływanie zdjęć. Mówili, że w Moskwie taka obsługa to jakieś 100-120 tysięcy rubli. Problemem dla nich było to, że coraz więcej osób próbuje wskoczyć w ten biznes i robią nawet po 20K. Wychodzi im to podobno biednie, sprzęt mają gorszy, montować tak ładnie nie potrafią, ale skoro mówimy o miejscu z pensjami na poziomie 10-15K rubli, to przesadnie nie dziwi, że ludzie jednak będą chcieli przyoszczędzić na czym się da.
Wracaliśmy, oni dość podekscytowani, że dobrze poszło, nie było żadnych problemów ani wtop, ja zachwycony odkryciem uroków dagestańskiego wesela. Słuchaliśmy dagestańskiej popsy, oczywiście na całego. W pewnym momencie muzykę wyłączono.
- Mijamy cmentarz, nie wypada mieć wyjącej muzyki.
Cmentarz szybko się skończył i mogłem powrócić do delektowania się lokalnymi rytmami.
W domu czekała standardowa obsada i Mortal Kombat. Brak wody nawet specjalnie nie zdziwił.
Po trzecim dniu w Derbencie moja wdzięczność nie miała granic. Pytałem ich wielokrotnie czy na pewno nie mają innych planów, sugerowałem, że może ja skoczę do Groznego na jakieś dwa dni, ale powiedzieli, że przecież dobrze się ze mną bawią i że mają jeszcze parę pomysłów. No a w Groznym będzie mi nudno. Skwapliwie się zgodziłem. Bałem się tylko, że ich budżety nie dadzą rady długo mnie tak gościć. Minął właśnie kolejny dzień, w którym nie pozwolono mi za nic zapłacić.
Ku memu wielkiemu zdziwieniu chwilę po 21 państwo młodzi się pożegnali i poszli. Zostało trochę weselników, jeszcze tańczyli, ale też się zwijali. Przedstawiono mnie takiej liczbie osób, że zacząłem automatycznie odpowiadać 'Alejkum Salam', bo ta opcja dominowała. Drug z Polszy padło wiele razy, zbyt wiele, żeby nie popaść w przerażenie. Reakcje były wielce pozytywne, okazało się, że ktoś ma bratanka w Warszawie, który kupił sobie specjalną tablicę samochodową, czyli z oznaczeniem 05 i teraz wszyscy w Warszawie wiedzą, że jest z Dagestanu. Myślę, że pół Wawy wypatruje za tym oczy... Ale i tak się cieszyłem, bo wszyscy reagowali radośnie. Szczęśliwie, rosyjskie media dość rzadko informują ich o Smoleńsku. Gdzieś pod koniec było trochę wciętych osób, ale większość w trybie dzikiej radości, żadnych burd. I nawet w sali Indira na obrzeżach Dagestańskich Ogni respektowano zakaz palenia. Dzięki temu chwilami tłum na zewnątrz sięgał kilkudziesięciu osób. W końcu koło 22 zebraliśmy sprzęt i poszliśmy.
Mariman, który kamerował wszystko od początku do końca, zarobił przez ten wieczór 2000 rubli. Max, jako człowiek z doświadczeniem, dostawał 3000 . Zgodnie stwierdzili, że to harosza kopiejka. Co gorsza, chcieli mi nawet coś odpalić, ale zaparłem się, że nie ma mowy. Za wesela są różne stawki, chyba za takie coś płacili im około 40 tysięcy - dwóch kamerzystów, jeden fotograf. Czekało ich montowanie tego wszystkiego, a także wywoływanie zdjęć. Mówili, że w Moskwie taka obsługa to jakieś 100-120 tysięcy rubli. Problemem dla nich było to, że coraz więcej osób próbuje wskoczyć w ten biznes i robią nawet po 20K. Wychodzi im to podobno biednie, sprzęt mają gorszy, montować tak ładnie nie potrafią, ale skoro mówimy o miejscu z pensjami na poziomie 10-15K rubli, to przesadnie nie dziwi, że ludzie jednak będą chcieli przyoszczędzić na czym się da.
Wracaliśmy, oni dość podekscytowani, że dobrze poszło, nie było żadnych problemów ani wtop, ja zachwycony odkryciem uroków dagestańskiego wesela. Słuchaliśmy dagestańskiej popsy, oczywiście na całego. W pewnym momencie muzykę wyłączono.
- Mijamy cmentarz, nie wypada mieć wyjącej muzyki.
Cmentarz szybko się skończył i mogłem powrócić do delektowania się lokalnymi rytmami.
W domu czekała standardowa obsada i Mortal Kombat. Brak wody nawet specjalnie nie zdziwił.
Po trzecim dniu w Derbencie moja wdzięczność nie miała granic. Pytałem ich wielokrotnie czy na pewno nie mają innych planów, sugerowałem, że może ja skoczę do Groznego na jakieś dwa dni, ale powiedzieli, że przecież dobrze się ze mną bawią i że mają jeszcze parę pomysłów. No a w Groznym będzie mi nudno. Skwapliwie się zgodziłem. Bałem się tylko, że ich budżety nie dadzą rady długo mnie tak gościć. Minął właśnie kolejny dzień, w którym nie pozwolono mi za nic zapłacić.