Miałem jeszcze jedno spotkanie z Żukowką. W poniedziałek wieczorem zadzwonili, żeby poinformować, że dziecko jest chore, że oni wszyscy też są chorzy i że przepraszają. Byłem pod wrażeniem tego, że nasza komunikacja weszła na tak wysoki poziom, że do mnie dzwonią, i to nie na ostatnią chwilę. Umówiliśmy się na połowę stycznia, życzyłem miłego wypoczynku na Kanarach, a oni mi nie życzyli miłego pobytu w Woroneżu, bo nie powiedziałem im, że tam się wybieram. Zapewne pomyśleliby, że szydzę z ich wspaniałej ojczyzny. Trochę jakby ktoś powiedział, że planuje spędzić upojne turystyczne chwile w Wałbrzychu, Sosnowcu lub Radomiu.
Mniej więcej w połowie stycznia umówiliśmy się na kolejne spotkanie. Standardowa procedura, ale tym razem po dotarciu przed hacjendę tylko zmieniłem samochody, z mniejszego jeepa na niemal jeepobus. Dania był wcześniej bardzo grzeczny i w nagrodę mógł nie iść do szkoły, a nawet jechać na daczę ojca.
Myślałem, że ich rezydencja to już były krzaki. Dopiero w jakiejś dwudziestej minucie wyprawy samochodowej zrozumiałem, że tam to byliśmy w sumie całkiem blisko centrum. Szczęśliwie, był to jeepobus na jakieś dwanaście osób, z odpowiednią mocą, więc nigdzie się nie zakopaliśmy - droga może nie była w standardzie gruntowej, a jeżeli była, to lód i śnieg niezgorzej to skrywały, na pewno nie była to też droga ekspresowa. Wydawało mi się, że jedziemy gdzieś, bo dzięki temu Dania nie będzie mógł uciekać do szaf i dojdzie do jakiejś lekcji. Już podczas trzeciego spotkania mogłem zacząć mieć nieśmiałą nadzieję, że być może uda mi się odbyć sensowną sesję naukową z sześcioletnim uczniem. Oczywiście, jak zwykle rzeczywistość pokonała moją naiwność.
Dacza naprawdę wyglądała na wiejski domek w porównaniu z kwaterą główną, żadnych greckich kolumn, żadnych rzeźb ogrodowych. Tylko jeden ochroniarz i to bez stroju maskującego (moro świetnie maskuje na śniegu jak mogłem wcześniej zobaczyć). Pan domu powitał nas w dresie. Ach, byłbym rozczarowany, gdyby było inaczej! To musiał być ruski klasyk, to musiał być dres! Dyplomatycznie sprawę ujmując, nie wyglądał jak milion rubli.
Zdałem sobie też sprawę, że to inny tata niż ten, którego poznałem kilka tygodni wcześniej, ale zapewne w tych kręgach tak bywa, że ma się kilku ojców.
Dom był zrobiony w drewnie, raczej nie w rosyjskiej brzozie. Wszystko wystylizowano na końcówkę XIX wieku w Anglii. Nie było słowa po rosyjsku, wszystko opisane po angielsku. Stylizacja poszła tak daleko, że nawet toaleta była dość drewniana, a kurki przy umywalce rozdzielone w ten arcykretyński sposób znany z Wysp.
Myślałem, że ich rezydencja to już były krzaki. Dopiero w jakiejś dwudziestej minucie wyprawy samochodowej zrozumiałem, że tam to byliśmy w sumie całkiem blisko centrum. Szczęśliwie, był to jeepobus na jakieś dwanaście osób, z odpowiednią mocą, więc nigdzie się nie zakopaliśmy - droga może nie była w standardzie gruntowej, a jeżeli była, to lód i śnieg niezgorzej to skrywały, na pewno nie była to też droga ekspresowa. Wydawało mi się, że jedziemy gdzieś, bo dzięki temu Dania nie będzie mógł uciekać do szaf i dojdzie do jakiejś lekcji. Już podczas trzeciego spotkania mogłem zacząć mieć nieśmiałą nadzieję, że być może uda mi się odbyć sensowną sesję naukową z sześcioletnim uczniem. Oczywiście, jak zwykle rzeczywistość pokonała moją naiwność.
Dacza naprawdę wyglądała na wiejski domek w porównaniu z kwaterą główną, żadnych greckich kolumn, żadnych rzeźb ogrodowych. Tylko jeden ochroniarz i to bez stroju maskującego (moro świetnie maskuje na śniegu jak mogłem wcześniej zobaczyć). Pan domu powitał nas w dresie. Ach, byłbym rozczarowany, gdyby było inaczej! To musiał być ruski klasyk, to musiał być dres! Dyplomatycznie sprawę ujmując, nie wyglądał jak milion rubli.
Zdałem sobie też sprawę, że to inny tata niż ten, którego poznałem kilka tygodni wcześniej, ale zapewne w tych kręgach tak bywa, że ma się kilku ojców.
Dom był zrobiony w drewnie, raczej nie w rosyjskiej brzozie. Wszystko wystylizowano na końcówkę XIX wieku w Anglii. Nie było słowa po rosyjsku, wszystko opisane po angielsku. Stylizacja poszła tak daleko, że nawet toaleta była dość drewniana, a kurki przy umywalce rozdzielone w ten arcykretyński sposób znany z Wysp.
Dania był bardzo dzielny, że przejechał tę drogę w samochodzie, więc ledwo weszliśmy dostał w prezencie zestaw klocków do malowania. Zainteresowało go to w ogóle i niemal z własnej woli pokazał mi swój pokój. Tu miał bardziej stylowe zabawki, mniej plastiku, więcej drewna, w tym dom dla lalek większy od niego samego. Zamiast szafek były kufry, jakieś pieńki do siedzenia, wszystko bardzo ładne, całkowicie nieużytkowe i absolutnie nie dla dziecka. Poza tymi drobnymi mankamentami, bardzo dobre. Zasiedliśmy na drewnianych siedziskach przy drewnianej skrzyni i udało mi się zrobić jakieś dobre dwadzieścia minut zajęć zanim Dania uciekł po raz pierwszy.
Znalazłem go przy telewizorze. Przynajmniej nie w szafie, więc babcia zasugerowała, że może coś oglądniemy.
-Nieeee, ja nieeeee chcę, nieeee!!!
Tym razem to nie Dania histeryzował, tylko ja. 'Madagascar 3' jeszcze dało się przeżyć, 'Smurfs 2', już nie, nie chciałem poznać najciemniejszych zakamarków videoteki Daniego. Poza tym, tak bez kina? Na telewizorze? Nie, to nie ma sensu, ja to muszę mieć kino! Ojciec coś do Danii pogadał, wiele to sensu nie miało, ale skuszony obietnicami, uczeń zgodził się iść ze mną i z ojcem do pokoju. Zacząłem go zabawiać i delikatnie wprowadzać temat lekcyjny i w końcu coś chwyciło na jakieś dziesięć minut. Potem można było zrobić szkice do obrazu 'Dania ucieka po raz wtóry'. Uratował go obiad, który był już niemal gotowy do podania, więc postanowiliśmy, że możemy zrobić przerwę.
Nie wiem, czy słowa te były przeznaczone dla moich uszu, czy też przypadkiem się na nie załapałem. Babcia opowiadała ojcu, że Roman, poprzedni nauczyciel Danniego, wydzwania i błaga, żeby mu pozwolili popracować z dzieciakiem. Że stracił pracę i nie ma za co żyć, no a oni go już nie chcą. Nie byłem pewien, czy chcieli, żeby mnie dramatyczne losy Romana przestraszyły, czy też po prostu rozmawiali o tym przypadkiem. Z jednej strony pierwsze wydaje się bardziej prawdopodobne, z drugiej ja nie miałem wtedy być nigdzie w pobliżu kuchni, ale od dziecka mam taki wielki talent, że udaję się do kibla kiedy jest to najmniej potrzebne.
Na obiad były smażone parówki, stylizowane na niemieckie.
O jaki delikates!
Jedynym szczęściem było to, że kierowca przywiózł świeżego lawasza z pobliskiej gruzińskiej piekarni, a na deser był dżem, więc jakoś udało się oszukać system wypiekiem z konfiturą. Kierowcę bardzo polubiłem, bo gdy tylko dowiedział się, że jak mnie odwiezie, to może zjechać na weekend, rozpoczął ustalanie do kiedy ja tam jestem potrzebny. Miałem być o 4 na stacji Kuncewo, więc ten zaczął snuć wizje dramatycznych korków, które czekają śmiałków, którzy odważą się wybrać na Kuncewo w piątkowe popołudnie. Robił co mógł, wyprawy krzyżowe brzmiały przy tym jak spacerek. Najpierw powiedział, że musimy wyjechać o 15, bo korki, dramaty, daleko, ciężka droga, jakiś śniegopad może się zdarzyć. Powiedziałem, że będę miał w pamięci jego doświadczenia z przejazdów i postaram się wyjść jak tylko będę mógł najwcześniej.
Poszedłem dokończyć z Danią, oczywiście nie szło to w ogóle, zaczynaliśmy dopiero po raz trzeci, znowu po dziesięciu minutach rozpoczęło się tarzanie po podłodze i różne ucieczki, tym razem bardziej duchowe niż cielesne. Inną sprawą było to, że oglądał mnie już solidnie ponad dwie godziny, więc nie byłem bardzo zdziwiony, że się nieco zmachał i stracił (nieistniejące) zainteresowanie tematem.
Przez ostatnie 15 minut rozmawiałem ze starszyzną rodową. Powtórzyłem im wnioski z naszego poprzedniego spotkania. Mówiłem długo i chwilami mój rosyjski mnie zawodził, ale nie miałem wątpliwości, że zrozumieli. Przekaz był taki:
Problem macie gdzie indziej, nie w angielskim, językowo chłopak jest lotny. Nie jestem psychologiem, mogę więcej zaszkodzić niż pomóc (inna bajka, że miewam wątpliwości co do geniuszu większości terapii, no ale to nie moje barany) jeżeli będę się bawił w uczenie go pewności siebie. Nie może być tak, że mu na wszystko pozwalacie, nie może być tak, że dajecie mu codziennie milion zabawek, przecież on i tak się nimi nie interesuje. Jeżeli bardzo chcecie, to ja to mogę ciągnąć, mogę przyjeżdżać i się z nim bawić, tyle że mam pewne opory moralne przed braniem pieniędzy za coś takiego.
- A może mógłby się pan do nas wprowadzić? Ja odprawię Katię i będzie się pan zajmował Maksymem, on jest bardziej zdolny, to lepiej pójdzie.
- Katia przecież zajmuje się Maksymem - nieśmiało zauważyłem
- Oj, ale to nie problem! Możemy ją zwolnić i zajmie pan jej miejsce. Maksym tak bardzo chciał pana dzisiaj zobaczyć, łzy, były łzy! On miał łzy w oczach, gdy dowiedział się, że z nami tu nie przyjedzie. ŁZY!
Łzy to taka grupa, w której śpiewała Anna Wyszkoni... Pomyślałem sobie, że Katia była taka niemiła, bo ona zapewne właśnie w ten sposób zdobyła pracę, że wyruchała z niej kogoś, kto im się znudził. Obawiała się więc całkiem słusznie, że za chwilę i ją to czeka, a ja byłem oczywistym kandydatem do zrobienia tego. Szczęśliwie czy nieszczęśliwie, nie miałem takich zamiarów, bo uzależnianie całego swojego życia - mieszkania, wizy i wypłat - od ludzi, którzy mają łączność z bogiem, a nie mają jej ze swoim dzieckiem, jest moim skromnym zdaniem sportem bardziej ekstremalnym niż bungee nad rzeką pełną aligatorów.
- Nie, nie! Lubi ją, a ja nie będę wpierdalał się między wódkę a zakąskę (użyłem nieco innych słów, chociaż w ten sposób byłoby o wiele szybciej)
- Kiedyś mieliśmy taką czarną nianię i oni obaj ją lubili, ale w zeszłym roku wyjechała, myśleliśmy, że może pan by mógł...
- Dziękuję, to naprawdę bardzo miła oferta, ale nie. Ja jednak lubię uczyć w szkole, tych parę epizodów w roli zwierzątka salonowego mi wystarczy.
'Tak, a jak za miesiąc wam się znudzę, to sobie znajdziecie następnego, a potem następnego. Pytanie czy prędzej skończą się nauczyciele w Moskwie, czy Dania wyzionie ducha'.
Widziałem dobrze, że nie tego oczekiwali. Sprawa stanęła na będziemy w kontakcie. Zapłacili mi znowu bardzo dużo. Kierowca przypominał o czekającej nas wyprawie na Kuncewo i że już 14:40, to się trzeba pakować, bo tam rzeki, wodospady i pasma górskie po drodze. Umówiłem się jeszcze z Danią, co mam mu przynieść w tygodniu, wybrał sobie i poszedłem czekać aż kierowca osiodła mustanga. Zapaliłem i porozmawiałem z ochroniarzem o rodzaju psów które strzegą rezydencji, bo nie bardzo miałem pomysły na inne tematy. Zacząłem myśleć o tym, jak wygląda dola kierowcy i dlaczego nigdy nie jechałem więcej niż raz z tym samym. Może ich też zmieniali tak nerwowo i chaotycznie? Finansowo cała ta impreza wyszła mi rewelacyjnie, ale była bardzo smutna. Dzieci w gruzińskiej biedocie mają więcej przyjemności z życia niż Dania zamknięty w rezydencji z milionem zabawek i prywatnym kinem.
Kierowcy zależało jeszcze bardziej ode mnie, żeby być wcześnie w domu, więc jechaliśmy krzakami, chwilami drogami gruntowymi, a chwilami rowami. Na Kuncewie byłem grubo przed czasem, a w szkole to nawet za wcześnie. Gdybym przeliczył rubla na minutę, to jeszcze bym zadzwonił, że mają zwalniać Katię, bo ja chcę. Nie zrobiłem więc ani jednego, ani drugiego.
Był to koniec moich przygód z najbogatszą dzielnicą kraju. Dzwonili do mnie jeszcze raz, ale było to w środku lekcji, nie oddzwoniłem. Znudziło mnie informowanie ich, że proszę o telefony w godzinach takich, a nie innych, bo przecież nie mogę odebrać. Zapewne znaleźli kogoś innego, może im go też zesłał bóg, może wyruchał Katię z pracy, nie wiem i zapewne nigdy się nie dowiem. Mogę z tym żyć.
Jednym z wielkich pytań krążących między nauczycielami w Moskwie jest następujące: jak wbić się w gig na Rublowce? Wszyscy wiedzą, że są tam magiczne pieniądze, że są wakacje z bogaczami, ale szkoły raczej nie ogłaszają się kanałami dostępnymi dla śmiertelników. Teraz już znam odpowiedź, jest zupełnie prosta. Należy uczyć dziecko, które nas bardzo polubi, potem jego rodzice polecają nas rodzinie, która ma kota ze złamanym ogonem, a tam okazuje się, że babcia zna z dawnych lat kogoś kto obecnie jest mieszkańcem tego wspaniałego osiedla. Tylko tyle, potem już jesteśmy w grodzonym raju, gdzie w zdepersonalizowanych wnętrzach je się produkty kuchni etnicznych, dzieci nie bawią się ze sobą, ochroniarze w moro przytupują w śnieżnych zaspach obok rzeźb dinozaurów, a w kioskach można kupić (a raczej nie) czasopismo o tym, jak zrobić w domu bizantyjski przepych, który nie będzie popadał w kicz.
Znalazłem go przy telewizorze. Przynajmniej nie w szafie, więc babcia zasugerowała, że może coś oglądniemy.
-Nieeee, ja nieeeee chcę, nieeee!!!
Tym razem to nie Dania histeryzował, tylko ja. 'Madagascar 3' jeszcze dało się przeżyć, 'Smurfs 2', już nie, nie chciałem poznać najciemniejszych zakamarków videoteki Daniego. Poza tym, tak bez kina? Na telewizorze? Nie, to nie ma sensu, ja to muszę mieć kino! Ojciec coś do Danii pogadał, wiele to sensu nie miało, ale skuszony obietnicami, uczeń zgodził się iść ze mną i z ojcem do pokoju. Zacząłem go zabawiać i delikatnie wprowadzać temat lekcyjny i w końcu coś chwyciło na jakieś dziesięć minut. Potem można było zrobić szkice do obrazu 'Dania ucieka po raz wtóry'. Uratował go obiad, który był już niemal gotowy do podania, więc postanowiliśmy, że możemy zrobić przerwę.
Nie wiem, czy słowa te były przeznaczone dla moich uszu, czy też przypadkiem się na nie załapałem. Babcia opowiadała ojcu, że Roman, poprzedni nauczyciel Danniego, wydzwania i błaga, żeby mu pozwolili popracować z dzieciakiem. Że stracił pracę i nie ma za co żyć, no a oni go już nie chcą. Nie byłem pewien, czy chcieli, żeby mnie dramatyczne losy Romana przestraszyły, czy też po prostu rozmawiali o tym przypadkiem. Z jednej strony pierwsze wydaje się bardziej prawdopodobne, z drugiej ja nie miałem wtedy być nigdzie w pobliżu kuchni, ale od dziecka mam taki wielki talent, że udaję się do kibla kiedy jest to najmniej potrzebne.
Na obiad były smażone parówki, stylizowane na niemieckie.
O jaki delikates!
Jedynym szczęściem było to, że kierowca przywiózł świeżego lawasza z pobliskiej gruzińskiej piekarni, a na deser był dżem, więc jakoś udało się oszukać system wypiekiem z konfiturą. Kierowcę bardzo polubiłem, bo gdy tylko dowiedział się, że jak mnie odwiezie, to może zjechać na weekend, rozpoczął ustalanie do kiedy ja tam jestem potrzebny. Miałem być o 4 na stacji Kuncewo, więc ten zaczął snuć wizje dramatycznych korków, które czekają śmiałków, którzy odważą się wybrać na Kuncewo w piątkowe popołudnie. Robił co mógł, wyprawy krzyżowe brzmiały przy tym jak spacerek. Najpierw powiedział, że musimy wyjechać o 15, bo korki, dramaty, daleko, ciężka droga, jakiś śniegopad może się zdarzyć. Powiedziałem, że będę miał w pamięci jego doświadczenia z przejazdów i postaram się wyjść jak tylko będę mógł najwcześniej.
Poszedłem dokończyć z Danią, oczywiście nie szło to w ogóle, zaczynaliśmy dopiero po raz trzeci, znowu po dziesięciu minutach rozpoczęło się tarzanie po podłodze i różne ucieczki, tym razem bardziej duchowe niż cielesne. Inną sprawą było to, że oglądał mnie już solidnie ponad dwie godziny, więc nie byłem bardzo zdziwiony, że się nieco zmachał i stracił (nieistniejące) zainteresowanie tematem.
Przez ostatnie 15 minut rozmawiałem ze starszyzną rodową. Powtórzyłem im wnioski z naszego poprzedniego spotkania. Mówiłem długo i chwilami mój rosyjski mnie zawodził, ale nie miałem wątpliwości, że zrozumieli. Przekaz był taki:
Problem macie gdzie indziej, nie w angielskim, językowo chłopak jest lotny. Nie jestem psychologiem, mogę więcej zaszkodzić niż pomóc (inna bajka, że miewam wątpliwości co do geniuszu większości terapii, no ale to nie moje barany) jeżeli będę się bawił w uczenie go pewności siebie. Nie może być tak, że mu na wszystko pozwalacie, nie może być tak, że dajecie mu codziennie milion zabawek, przecież on i tak się nimi nie interesuje. Jeżeli bardzo chcecie, to ja to mogę ciągnąć, mogę przyjeżdżać i się z nim bawić, tyle że mam pewne opory moralne przed braniem pieniędzy za coś takiego.
- A może mógłby się pan do nas wprowadzić? Ja odprawię Katię i będzie się pan zajmował Maksymem, on jest bardziej zdolny, to lepiej pójdzie.
- Katia przecież zajmuje się Maksymem - nieśmiało zauważyłem
- Oj, ale to nie problem! Możemy ją zwolnić i zajmie pan jej miejsce. Maksym tak bardzo chciał pana dzisiaj zobaczyć, łzy, były łzy! On miał łzy w oczach, gdy dowiedział się, że z nami tu nie przyjedzie. ŁZY!
Łzy to taka grupa, w której śpiewała Anna Wyszkoni... Pomyślałem sobie, że Katia była taka niemiła, bo ona zapewne właśnie w ten sposób zdobyła pracę, że wyruchała z niej kogoś, kto im się znudził. Obawiała się więc całkiem słusznie, że za chwilę i ją to czeka, a ja byłem oczywistym kandydatem do zrobienia tego. Szczęśliwie czy nieszczęśliwie, nie miałem takich zamiarów, bo uzależnianie całego swojego życia - mieszkania, wizy i wypłat - od ludzi, którzy mają łączność z bogiem, a nie mają jej ze swoim dzieckiem, jest moim skromnym zdaniem sportem bardziej ekstremalnym niż bungee nad rzeką pełną aligatorów.
- Nie, nie! Lubi ją, a ja nie będę wpierdalał się między wódkę a zakąskę (użyłem nieco innych słów, chociaż w ten sposób byłoby o wiele szybciej)
- Kiedyś mieliśmy taką czarną nianię i oni obaj ją lubili, ale w zeszłym roku wyjechała, myśleliśmy, że może pan by mógł...
- Dziękuję, to naprawdę bardzo miła oferta, ale nie. Ja jednak lubię uczyć w szkole, tych parę epizodów w roli zwierzątka salonowego mi wystarczy.
'Tak, a jak za miesiąc wam się znudzę, to sobie znajdziecie następnego, a potem następnego. Pytanie czy prędzej skończą się nauczyciele w Moskwie, czy Dania wyzionie ducha'.
Widziałem dobrze, że nie tego oczekiwali. Sprawa stanęła na będziemy w kontakcie. Zapłacili mi znowu bardzo dużo. Kierowca przypominał o czekającej nas wyprawie na Kuncewo i że już 14:40, to się trzeba pakować, bo tam rzeki, wodospady i pasma górskie po drodze. Umówiłem się jeszcze z Danią, co mam mu przynieść w tygodniu, wybrał sobie i poszedłem czekać aż kierowca osiodła mustanga. Zapaliłem i porozmawiałem z ochroniarzem o rodzaju psów które strzegą rezydencji, bo nie bardzo miałem pomysły na inne tematy. Zacząłem myśleć o tym, jak wygląda dola kierowcy i dlaczego nigdy nie jechałem więcej niż raz z tym samym. Może ich też zmieniali tak nerwowo i chaotycznie? Finansowo cała ta impreza wyszła mi rewelacyjnie, ale była bardzo smutna. Dzieci w gruzińskiej biedocie mają więcej przyjemności z życia niż Dania zamknięty w rezydencji z milionem zabawek i prywatnym kinem.
Kierowcy zależało jeszcze bardziej ode mnie, żeby być wcześnie w domu, więc jechaliśmy krzakami, chwilami drogami gruntowymi, a chwilami rowami. Na Kuncewie byłem grubo przed czasem, a w szkole to nawet za wcześnie. Gdybym przeliczył rubla na minutę, to jeszcze bym zadzwonił, że mają zwalniać Katię, bo ja chcę. Nie zrobiłem więc ani jednego, ani drugiego.
Był to koniec moich przygód z najbogatszą dzielnicą kraju. Dzwonili do mnie jeszcze raz, ale było to w środku lekcji, nie oddzwoniłem. Znudziło mnie informowanie ich, że proszę o telefony w godzinach takich, a nie innych, bo przecież nie mogę odebrać. Zapewne znaleźli kogoś innego, może im go też zesłał bóg, może wyruchał Katię z pracy, nie wiem i zapewne nigdy się nie dowiem. Mogę z tym żyć.
Jednym z wielkich pytań krążących między nauczycielami w Moskwie jest następujące: jak wbić się w gig na Rublowce? Wszyscy wiedzą, że są tam magiczne pieniądze, że są wakacje z bogaczami, ale szkoły raczej nie ogłaszają się kanałami dostępnymi dla śmiertelników. Teraz już znam odpowiedź, jest zupełnie prosta. Należy uczyć dziecko, które nas bardzo polubi, potem jego rodzice polecają nas rodzinie, która ma kota ze złamanym ogonem, a tam okazuje się, że babcia zna z dawnych lat kogoś kto obecnie jest mieszkańcem tego wspaniałego osiedla. Tylko tyle, potem już jesteśmy w grodzonym raju, gdzie w zdepersonalizowanych wnętrzach je się produkty kuchni etnicznych, dzieci nie bawią się ze sobą, ochroniarze w moro przytupują w śnieżnych zaspach obok rzeźb dinozaurów, a w kioskach można kupić (a raczej nie) czasopismo o tym, jak zrobić w domu bizantyjski przepych, który nie będzie popadał w kicz.