Na chwilę obecną, definiowaną jako początek grudnia 2015 roku, Rosji udało doprowadzić się do tego, że nie importuje produktów np. z Polski. Po wydarzeniach ostatnich tygodni z listy dostawców odpadła Turcja, co nas dość smuci, ponieważ podobno 20% rosyjskich importów pochodziło z tego kraju. Tyle mówią liczby, ale wnioskując z asortymentu pobliskich nam marketów, to w dziedzinie owoców Turcja mogła stanowić i z 50% importów. Nie będziemy nikomu mydlić oczu i opowiadać, że jest bajka. Dla połowy z nas jest to czwarty miesiąc mieszkania w stolicy światowego proletariatu, dla drugiej połowy drugi. Sytuacja związana z zaopatrzeniem w owoce cytrusowe i warzywa przesadnie nie rozpieszcza Moskwiczan (w tym tych farbowanych). Jeszcze kilka tygodni temu Turcja była jednym z przyjaciół i sojuszników obłędnego Vlada, przybył tu nawet otomański dostojnik otwierać meczet. Obecnie też otwiera, ale nie meczet, a listę wrogów. W związku z tym spodziewamy się zubożenia (i tak średnio zamożnej) sytuacji na półkach sklepowych. Kupowaliśmy tureckie winogrona, pomarańcze i mandarynki. Wielkim pytaniem jest to, czy jeszcze nam się to przydarzy. Dwa tygodnie temu współpracowniczka powiedziała, że w Aszan są puste półki po owocach, a na innych leżą buraki i cebula. Przygotowani jesteśmy na to, że parę rzeczy podrożeje, zresztą to wydaje się być stałą tendencją - wszystko ciągle drożeje. Dzięki temu człowiek czuje się jak w domu, ale tu drożej lepiej - szybciej i więcej. Jeżeli produkty od Turka pójdą w górę, to jeszcze pół biedy, ale za chwilę mogą zniknąć na dobre. Sytuacja nie rozpieszczała nas od samego początku, ale zamiast biernie czekać na kolejne sankcje handlowe, postanowiliśmy się przygotować, przynajmniej mentalnie.
Przeglądając ofertę pobliskich sklepów zaczęliśmy się zastanawiać, co też jest na liście produktów zagrożonych. Banany są najczęściej z Ekwadoru. Kraj jest dość daleko, chyba uda się dotrwać z nim we w miarę przyjaznych stosunkach do wiosny. Banany więc powinniśmy mieć pod ręką. Pomidory, najlepsze - koktajlowe, są z Maroka. To już znacznie bliżej, ale to jednak jest opcja islamska, a dystans między Moskwą a Agadirem wynosi tylko jakieś pięć tysięcy kilometrów. Nie tak daleko jak do Quito, więc nie bierzemy tych pomidorów za dane na zawsze, widać tu możliwość konfliktu z niemal bezpośrednim sąsiadem. Są też pomidory rosyjskie, które usprawiedliwiają istnienie każdego dowcipu świata z puentą, że ruskie jest chujowe.
Winogrona bywały często z Mołdawii, ostatnio nie ma za wiele. No to jest niemal wojna domowa od dekad, wręcz trudno zrozumieć, że jeszcze od czasu do czasu możemy się nimi cieszyć. Przy tym warto zaznaczyć, że termin 'cieszyć' nie jest do końca na miejscu, bo często są one cierpkie, małe i pełne pestek, no ale był to owoc winogropodobny. Kiedy indziej kupiłem winogrona z drugiego kraju, który właściwie należy do Rosji, ale o tym jeszcze nie wie: z Iranu. No to już lekki skandal, że pozwala się na jakąkolwiek wymianę handlową z ajatollachami, ale tu jestem skłonny do pewnych ustępstw, bo były one nieco lepsze niż te z kraju ze stolicą w Kiszyniowie.
Z Chin jest papryka i czosnek. Produkty te dałoby się zastąpić lokalnymi, ale szczęśliwie na razie nie trzeba tego robić. Kształt współpracy Federacji Rosyjskiej z Pekinem jest taki, że jedyne nad czym można się zastanawiać, to kto i kiedy wbije najlepszemu przyjacielowi nóż w plecy. Przy okazji zubożając tym aktem dietę mieszkańców Moskwy.
Trudno powiedzieć czym obecnie jest Abchazja. Gruzini powiedzą, że kawałkiem Gruzji, Rosjanie, że wolnym krajem, stanowisko to podzieli Białoruś i Nauru, większość cywilizowanego świata już niekoniecznie. Na potrzebę tych rozważań uznajmy, że Abchazja jest krajem, który przez krótką chwilę zaopatrywał pobliski market w mandarynki. W Polsce mandarynek z Abchazji nie znajdziecie i powinniście się tym cieszyć. Małe, kwaśne, cierpkie, do tego drogie. Przynajmniej jest szansa, że będą, bo Abchazja chyba nie planuje podboju terenów po Morze Białe i wystarczy jej Czarne. Z Abchazji jest też dość dobra lemoniada, ale jej cena też jest dobra, do tego kupić można ją chyba tylko w wybranych restauracjach, przynajmniej na tym kończą się nasze doświadczenia z tematem. Jak już wszystko przepadnie, to jest szansa, że będą te abchazyjskie mandarynki.
Z Białorusi są wędliny. Jako wegetarianie słabo się z nimi przyjaźnimy, ale zainteresowani tematem mówią, że są znacznie lepsze niż rosyjskie. No, jak widzę rosyjskie pierogi z mięsem za jakieś 45 wróbli, czyli 3 PLN, to mogę tylko zgadywać z czego one są, ale empirycznie sprawdzać nie mam zamiaru. Szczęśliwie dla mięsożerców, na wojnę z Białorusią się nie zanosi, Łukaszenka grzecznie składa hołd lenny Vladowi, gdy tylko zachodzi taka potrzeba.
Jest też trochę rzeczy z Bałkanów: bryndza z Bułgarii. Nie wiem jak się to ma do sankcji UE, ale mam nadzieję, że dalej będzie, bo ją regularnie kupujemy. Z Serbii są losowe owoce i warzywa, stanowią jakieś parę procent oferty sklepów. Wydaje się, że i na nich możemy polegać, bo Serbia chyba nie planuje rzucać się w objęcia integracji europejskiej, a współpraca z Rosją (w jakiej postaci by nie była) jest dość stałym trendem kraju ze stolicą w Belgradzie.
Co można importować z Macedonii? Jeszcze kilka dni temu nie miałem pojęcia, że cokolwiek, ale dzięki wizycie w Aszan odkryłem, że można przecież importować KAPUSTĘ, a potem sprzedawać ją jakieś cztery-pięć razy drożej niż lokalną. Tłumów bijących się o ten produkt nie stwierdziliśmy. W sumie to może niech wypowiedzą wojnę Macedonii, wielkiej straty nie będzie jak przestaną handlować, kapusta i tak jest do kupienia na każdym kroku. Gorzej będzie jeżeli zdecydujemy się na konflikt z Azerbejdżanem - to kolejny kraj, z którego bywają owoce cytrusowe. Se muszą polewać w Baku przy tym ile Rosjan kasują za te rzeczy. My polewamy nieco mniej, bo za to płacimy.
W roku 2015 w Rosji wina z Krymu stały się dla nas symbolem upadku, syfu, zmarnowanych pieniędzy i zawiedzionych oczekiwań. Po kilku próbach spadły z naszej listy zakupów. Wydawało nam się, że skoro wrzucają je do wszystkich sklepów, to mają ku temu jakieś powody. 'Chcą przekonać ludzi, że ta impreza z Krymem się opłacała' - tak sobie pomyślałem, gdy zobaczyłem całe rzędy win z okolic Jałty. O jak się myliłem! Krymskie chardonnay mogłoby być sprzedawane jako risling, bo i tak żadnego smaku szczepu wina w nim nie czuć. Sok z winogron puszczony na spirycie. Ostatecznym gwoździem do trumny było to:
Pamiętam jak swego czasu niektórzy mówili, że Rosja jest taka zajebiście mądra, bo wprowadzając embargo na produkty importowane wesprze lokalnych producentów. To się na pewno udało, w efekcie lokalni producenci tworzą produkty, które są raczej niskiej jakości, a do tego dziwacznej pojemności, często też oszukanej. O jak się poprawia humor, gdy sobie kupisz kefir i po otwarciu odkrywasz, że brakuje z dobrych stu mililitrów. Trzy razy z rzędu zdarzyło mi się kupić zepsute mleko. Może nie robimy codziennych zakupów w Alye Parusa, ale jednak byłoby miło otrzymać proukty jakiejkolwiek rozsądnej jakości za cholernie ciężko zarobione pieniądze.
Wydawałoby się, że dla zaopatrzenia pobliskich marketów nie byłoby źle, gdyby Rosja podbiła parę okolicznych krajów. Wówczas mandarynki chodziłyby jako towary lokalne, a orzeszki z okolic Esfahan stałyby się produktami krajowymi (chociaż opakowanie stugramowe okazywałoby się ważyć 80 gram). Problem jest tylko taki, że w sumie nie ma zbyt wielu sąsiadów, których moglibyśmy podbić. No bo na co nam taka Finlandia? Ni bananów, ni cytryn, ni mandarynek. Mongolia? Japonia? Uzbekistan? Kazachstan? Rosja to cholernie wielki kraj, problem tylko taki, że rozłożył się w części świata, w której nie ma zbyt wielu przydatnych rzeczy, no jest śnieg, są też kamienie.
Suma doświadczeń polskich związanych z ekspansją rosyjską skłania do sformułowania wniosków, że czego by Rosjanie nie chwycili, to popsuli. Chcielibyśmy napisać, że to nie jest tak, że mieszkańcy naszej ojczyzny są uprzedzeni, że to wszystko nieprawda. Że mieszkając w Moskwie odkryliśmy zakamarki rosyjskiej duszy, które stawiają całą sprawę w innym świetle. Mamy jednak w pamięci to straszne wino z Krymu i mandarynki z Abchazji. Dlatego też żywimy nadzieję, że Rosja nie podbije Turcji, Iranu i Mołdawii przed latem 2016 roku.
Bo jeżeli to zrobią, to nie wiemy, skąd weźmiemy owoce.