Inicjatywa ruszyła w sierpniu. Po pierwszym miesiącu facet stracił 100 tysięcy kuai. Obecnie jest już 250 tysięcy na minusie. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu (naszemu oczywiście też), wielu klientów w ogóle nic nie płaci. Szczęśliwe Liu ma jeszcze pracę dekoratora wnętrz i z niej udaje mu się utrzymywać ten biznes. Zobaczymy jak długo, bo w to, że mu zaczną uczciwie płacić za jedzenie, raczej nie wierzymy.
Pan Liu Pengfei uważał (może i dalej tak uważa, chociaż chyba już nie), że wyjątkowa odraza do zachowań obarczonych pewnymi standardami narodziła się w Chińczykach w czasie Rewolucji Kulturalnej. Że wtedy to jego rodacy oduczyli się empatii i zaufania do siebie. Postanowił udowodnić, że może być inaczej: w sierpniu otworzył restaurację, w której klienci sami decydują o tym, ile chcą zapłacić za posiłek. Wymyślił sobie, że jeżeli on okaże im zaufanie, wówczas oni go nie nadwyrężą, a potem opuszczą jego lokal i pełni pozytywnej energii zaniosą te idee w świat, tym samym czyniąc go lepszym miejscem.
Inicjatywa ruszyła w sierpniu. Po pierwszym miesiącu facet stracił 100 tysięcy kuai. Obecnie jest już 250 tysięcy na minusie. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu (naszemu oczywiście też), wielu klientów w ogóle nic nie płaci. Szczęśliwe Liu ma jeszcze pracę dekoratora wnętrz i z niej udaje mu się utrzymywać ten biznes. Zobaczymy jak długo, bo w to, że mu zaczną uczciwie płacić za jedzenie, raczej nie wierzymy.
0 Comments
Od wielu lat trwają debaty na temat skuteczności licznych metod penitencjarnych - o surowości kar, ich czasie trwania, aspekcie resocjalizacyjnym, jak również społecznym. Dzisiaj przyszedł czas na głos z Chin.
22 listopada w Shuangliu, na obrzeżach Chengdu, pojawiły się na drzewie trzy szczury. Zajęły one to miejsce nie do końca dobrowolnie, bo ukrzyżowano je na nim za pomocą drutu. Oczywiście zwierzęta były martwe, ale z jakiej okazji wykonano im zabieg znany z czasów Imperium Rzymskiego? Okazało się, że powiesił je tam pracownik firmy reklamowej, uzasadniając to tym, że szczury miały na swym koncie złe uczynki - często kradły jedzenie i przegryzały kable od kamer przemysłowych. Postanowił więc przykładnie je ukarać, by pozostali przedstawiciele gatunku dwa razy się zastanowili, zanim zachowają się podobnie do powyższych. Wierzymy, że sięgnięcie po tak surowe środki zapobiegawcze skutecznie odstraszy pozostałe gryzonie, chociaż nie udało się zdobyć ich opinii na temat tegoż incydentu. Trzeba też przyznać, że firma reklamowa zna się na swojej profesji. Jest to umiarkowanie gorący news, bo z listopada 2011, znalazł się przypadkiem, od razu się zakochaliśmy, więc podajemy dalej. Po okresie bycia sceptycznym wobec opowieści wyjaśniających przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Chin, zaczynamy odnajdywać takież niemal na każdym kroku. Oto jedna z nich. Jak wiemy nie od dzisiaj, nie ma darmowych obiadów. Ta światła teoria nie uwzględnia jednak kasusu rzepy, która czasem bywa darmowa. Co jest nieco mniej powszechną wiedzą, gdy pan bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera. W ten sposób niestety doświadczył pana Ganga, rolnika z Henan. Hodował on sobie spokojnie rzepę, ale w roku 2011 boom na to warzywo był umiarkowany. Hurtownicy oferowali tak mało, że wyszło, że więcej będzie kosztowało zapłacenie ludziom za pracę przy zbiorach niż można na tym wszystkim zarobić. Pan Gang pomyślał i poszedł do lokalnych mediów. Że co ma gnić skoro ludziom się może przydać? Że jeżeli ktoś chce, to niech przyjdzie i sobie weźmie rzepy za darmo. Lokalne media ogłosiły to w piątkowy wieczór. Sobotniego poranka na pole pana Ganga wpadły stada ludzi ze sprzętem. Rozpoczęli walkę o rzepę. Wyrywali warzywa z ziemi, a potem wyrywali je sobie z rąk. Parę osób przyjechało samochodami, rozjeździło oczywiście całe pole, niszcząc przy tym wszystko na swej drodze. Pojawił się nawet radiowóz, bo i stróże prawa chcieli trochę narwać dla siebie i swych rodzin. Chociaż jeden egzemplarz tej odmiany waży około 1,5 kilograma, ludzie brali pełne kosze i napełniali wozy, zapewne organizując rzepę na dość solidny zapas. Bo przecież nie po to, żeby to sprzedać na targu, tego by nie zrobili! Gdy rzepa została przebrana, rzucili się na sąsiadujące z nią pole słodkich ziemniaków. Pośród tego biegał pan Gang i błagał, żeby mu to zostawili, bo musi mieć z czego żyć. Komu mógł, to odbierał chociaż te słodkie pyry, ale miał małe szanse na sukces bo ludzi przyszło... Setka? Nie. Pięć setek? Nie. Tysiąc? Nie. Dziesięć tysięcy? Tak. DZIESIĘĆ TYSIĘCY LUDU POJECHAŁO W SOBOTNI PORANEK RWAĆ RZEPĘ NA ZADUPIE, BO BYŁO ZA DARMO. Ludzie byli dość wybredni, co zabrali to jedno, ale pełno zwyczajnie zniszczyli, porzucili i zadeptali. Kilogram kosztował wtedy góra 1 RMB, nawet mniej. To niecałe 50 groszy. Ile czasu jakie ilości rzepy można jeść??? Toż dojazd autem zapewne kosztował więcej niż nawet kilkanaście kilo warzywa.
Jak wspomnieliśmy, ta historia wyjaśnia bardzo wiele w temacie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Chin. Jak również przypomina nam, że należy tu być cholernie ostrożnym z byciem przyjaznym, miłym i dobrym dla ludzi. Ta historia ma jeszcze jeden wielki atut: po raz kolejny udało się wykazać, że myśl przewodnia tego działu jest słuszna. Ostatnie tygodnie były podejrzanie spokojnie, wydawało się, że nikt nie zrobił niczego głupiego w całych Chinach albo nam coś umyka. Szczęśliwie nasza cierpliwość została wynagrodzona i to z nawiązką. Otóż kilka par, wstępujących niedawno w związek małżeński, nakupiło sobie około setki białych gołębi, by wykorzystać je w sesji zdjęciowej. Poszli do parku, wypuścili gołąbki, porobili sobie romantyczne zdjęcia, którymi pewnie obecnie katują wszystkich członków rodziny, przyjaciół, współpracowników i sprzedawców makaronu, a następnie szczęśliwi pojechali do domu, pozostawiając ptactwo losowi. Tu na scenę wkroczyli przeciętni obywatele, którzy czujnie przypatrywali się wydarzeniu. Okazało się, że te śliczne białe gołąbki są tutaj uważane za jadalne, no a skoro jedzenie samo się pcha w ręce, do tego za darmo, toż przecież tylko idiota by nie skorzystał. Przed zmrokiem wyłapali niemal wszystkie we wiadomym celu. Najbardziej cieszy w tym, że wydarzyło się to w stolicy naszej ukochanej prowincji, czyli w Hefei. Poniżej link, gdzie jest krótkie video z chińskich wiadomości. Pan chwilkę mówi, a potem pokazują zdjęcia udowadniające, że jednak są darmowe lunche. Przy okazji ujęcia te nieźle wspierają jedną z myśli przewodnich naszej twórczości o Chinach. Oczywiście chodzi o to, że "Chinese people create a kind of disgust wherever they go". (źródło: CantoneseNews360; gbtimes.com)
Czytając parę serwisów z wiadomościami z Państwa Środka, zaobserwowaliśmy pewien trend, który zaintrygował nas na tyle, by poszukać doniesień o charakterze obecnie już historycznym. Oto kilka opowieści, które dokumentują narodową pasję do robienia sobie specyficznych dowcipów, gdy uczestnicy pozostają w stanie poważnie wskazującym.
Pierwsza napotkana wiadomość pochodziła z kwietnia 2013 roku: pan z Guangdong oglądnął pornosa i pokazali tam taki fajny numer z wsadzaniem sobie węgorza w tyłek. Postanowił spróbować, ale nie zorientował się, że ma nieco inny gatunek zwierzęcia i ryba wgryzła mu się w jelito. Musieli go zabrać do szpitala, gdzie po paru godzinach fachowcom udało się wyjąć węgorza. Ryba wkrótce potem zdechła. Okazało się, że lepszy numer był w Syczuanie w roku 2010. Pewnego dnia starszy pan przyszedł do szpitala, że boli, że krwawi z tyłu i że bardzo źle. W jego wnętrznościach odkryto 50 centymetrowego węgorza. Za diabła nikt nie miał pojęcia skąd się tam okaz wziął, aż w końcu przeprowadzono śledztwo: pan pił z kumplami, zazgonił, więc ci dla jaj wsadzili mu węgorza w tyłek. Ryba spanikowała (bardzo dziwne) i przedostała się w wiele ciekawych miejsc we wnętrzu nosiciela, oczywiście desperacko próbując się wygryźć na zewnątrz, aż w końcu zdechła i popsuła się, tym samym powodując cierpienia gospodarza. Niestety, po dziesięciu dniach pacjent dołączył do węgorza - też umarł. Mamy nadzieję, że na jego nagrobku znalazła się informacja o przyczynie śmierci... Kolejna historia wydaje się najbardziej wątpliwa, pochodzi z Daily Mirror. Z drugiej strony, jest tak durna, że chyba by jej nie wymyślono w imię wierszówki. Otóż w grudniu 2009 roku jedna ze szpitalnych izb przyjęć w Hunan miała pacjenta, który skarżył się, że boli go dupa i że krwawi. Badają, w pewnym momencie zauważyli, że gdy delikwent jest poruszany, zmieniają się kanały w TV. Rentgen i wszystko się wyjaśniło: student popił pewnego dnia, następnie zazgonił. Koledzy z pokoju zrobili mu dowcip i wpakowali telewizyjnego pilota w zadek. Przedmiot udało się wydobyć, niestety: zepsuł się. Mając w pamięci powyższe opowieści i jeszcze pana z grabiami, nauczyliśmy się unikać mówienia Chińczykom fraz w stylu ‘mam to w dupie’, ‘oni mają coś z dupą’ albo ‘wsadź sobie to w dupę’... |
Made in ChinaKroniki obrzydzenia Archiwum
March 2015
Kategorie
All
Jenot Codzienny: Made in China edition | Roma Jenot & Juriusz
Wszelkie prawa zastrzeżone. Wykorzystywanie jakichkolwiek treści, materiałów, zdjęć i grafik bez zgody i wiedzy autorów jest całkowicie zabronione. |