A zaczęło spotykać B, zrozumieliśmy czemu tak bardzo próbują się przyjaźnić ze studentami, biorą udział w każdym możliwym idiotyzmie i czemu oglądają 'Lilo i Stitch' w ramach lekcji. Okazało się, że mają najpierw tworzyć taką miłą aurę - a to sobie pokopiemy w piłkę, a to pojemy razem chrupki z colą w Halloween, a to patrz jakie fajne filmy lubię i jaki ze mnie zajebisty nauczyciel - a potem gdzieś, jakoś niepostrzeżenie - 'Mam dla ciebie książeczkę o bogu, tylko nie mów nikomu!'. Potem zaś wchodzimy w etap najważniejszy.
- Podobała się książeczka?
- Jasne, że się podobała!
W końcu dostałem/am od mojego dobrego kolegi/koleżanki, z którym/ą gram w piłkę, jem chrupki w Halloween i dali mi najcenniejszy prezent świata w sekrecie, a to jeszcze prezent o bogu! Ja pierdolę, ale dobrzy ludzie! Więc teraz możemy się zacząć modlić przed jedzeniem, a potem sobie wspólnie pójść do kościoła.
Temat 'Czy modlisz się przed jedzeniem?' przerobiliśmy tu wszyscy po naście razy. Okazało się, ze to taki test. W ciągu pierwszych paru tygodni pytano nas po jakieś naście razy, czy modlimy się przed jedzeniem. Wiedząc, co wiemy teraz, rekrutacja idzie nieźle, wybierają najlepszych uczniów i wpajają im nawyki odprawiania dziękczynień przed spożywaniem posiłków. Niestety, nie ze wszystkimi się udaje i dzięki temu udało mi się wysłuchać opowieść o tym, że było tak fajnie, przyjaźnili się z amerykańskimi nauczycielami, książeczka się nie spodobała, no i nagle przyjaźń się skończyła.
Chryste nazareński, ale to będą jaja jak im się uda stworzyć Chińczyków-chrześcijan na poważną skalę. Będzie chrześcijaństwo z chińskimi charakterystykami, skoro już mamy taki socjalizm, to właśnie tego jeszcze w tym wielkim cyrku brakuje.
Dowiedzieliśmy się też, że nasi amerykańscy znajomi mają zakaz integrowania się z innymi obcokrajowcami, bo po pierwsze żaden sukces zrekrutować jakiegoś np. Australijczyka (przecież w Australii tej opcji nie brakuje), a jeszcze to ich by ktoś mógł przekonać, że dziwki, koks i wóda. Do tego większość dorosłych osób ze świata zachodniego reaguje dość nerwowo na próby przekonania ich, że bóg, honor, ojczyzna. Wyjaśniło to, czemu zawsze bardzo miło nam się gada, gdy się spotkamy przypadkiem gdzieś na kampusie, ale za to za nic nie przychodzą na nasze imprezy, a na swoje nas nie zapraszają. Wydaje nam się, ze początkowo mieli wielkie plany i nadzieje związane z tym, z jak smutnego i katolickiego kraju pochodzimy, ale gdy dowiedzieli się o naszych preferencjach dotyczących życia wiecznego, to sobie podziękowali.
Fascynująca jest ta tendencja wielu wierzących, by uszczęśliwiać swą religią tych, którzy nie dostąpili łaski wiary. Czy to islamiści, czy to chrześcijanie, czy wyznawcy Moona, oni wszyscy muszą pomagać innym. Potem się mówi, że świat jest przegrany, bo ludzie chleją, biorą narkotyki i słuchają Slayera.
Wolę, żeby się przy mnie prostytuowała cała dywizja Armii Czerwonej niż żeby mi jacyś nowo narodzeni śpiewali Cumbaya i dawali książeczki o bogu.
A teraz odmieńmy nieco zasady gry: wpierdalam się w kraj chrześcijański. O, np. do Polski. Należę do jakiejś organizacji religijnej w stylu fani Lenina, Cthulhu albo Wielebnego Moona. Łażę po kampusie studenckim i im gadam o Leninie, socjalizmie i co mi tam przyjdzie do głowy. Toż by mi w godzinę jaja do kija przybili jak w 'Germinalu' i przez następne pół roku brali je na tournee po kraju, żeby sobie inni zakodowali, że takie pomysły są bardzo niezdrowe. Lezie mi do czaszki takie pytanie: dlaczego ogólnie jest OK jechać do odległych krajów i mówić o Jezusie? A jakoś dużo mniej OK jest jechać do odległego kraju i opowiadać ludziom o Neopogaństwie i Latającym Potworze Spaghetti? Bo ja mam straszne problemy z dostrzeżeniem różnicy, w końcu wiara, nadzieja, miłość, rzeczy wielce wymykające się racjonalności. Pewnego dnia moi amerykańscy współpracownicy wrócą do kraju i maja realne szanse na pławienie się w sławie niosących światło jedynej słusznej wiary niewiernym. O rany, jacy gieroje, w ateizmie pożyli i walczyli z demonem chińskiego komunizmu, nawrócili ludzi, co krzywo korzystają z toalety i wody po sobie nie spuszczają, ależ wynik! Dawajcie kolejne dotacje na ten szczytny cel! Musimy zanieść światło Jezusa do Korei Północnej, Zairu (nieważne, że go już nie ma) i jeszcze do Albanii. Zdążymy przed obiadem.
Wiemy, że nasi nie są jedyni, że ich organizacja wysyła także nauczycieli na inne chińskie uniwersytety. Pewnie nie jest to jedyna taka organizacja. Zastanawia mnie, ile myśli rocznie Komunistyczna Partia Chin poświęca tematowi chrześcijaństwa. Pewnie mało, a jako człowiek pochodzący z kraju indoktrynacji katolickiej w miarę wiem, że z komunizmu do religijnej wiary wcale nie jest bardzo daleko. Oczywiście nie mam zamiaru pisać listu do Najlepszej Partii Świata w tej sprawie. W końcu oni wiedzą wszystko najlepiej. Udało im się już pozbyć Falun Gong i buddyzmu, na pewno równie gładko pójdzie im z chrześcijaństwem i islamem.