Wiele aspektów życia w Chinach nas irytuje, ale nigdy nie był nim hajs. Ten zawsze płacono nam terminowo, niczym topowemu raperowi albo pani w hotelu na godziny. Przez ponad dwa lata wypłata nie spóźniła się nam nigdy. Także przez cały pierwszy semestr legalne środki płatnicze spokojnie spływały na nasze ręce. Po powrocie z przerwy zimowej okazało się, że musimy oddać się w szpony międzynarodowej finansjery żydowskiej w kolorze lokalnym i założyć sobie konta, wspominaliśmy już o tym dramacie. Po złożeniu numerów rachunków bankowych w biurze, nastąpił czas oczekiwania na zbawienie. Ponieważ to ma tendencje do pewnych opóźnień, ograniczyliśmy się do oczekiwań na Mao Zedongi w liczbie zacnej. Zgodnie z naszym kontraktem, za płatne wakacje pod palmami. W chwili gdy donieślismy numery kont, to już widmo! Widmo zapłaty marcowej krążyło nad Chinami. A lutowej to już dolatywało do okolic Saskatchewan.
Był to poniedziałek.
Potem okazało się, że nie mogą nam zapłacić, bo nasi amerykańscy koledzy nie mają założonych kont. Poszli i założyli.
Dniem tym był czwartek.
W piątek okazało się, że nam nie zapłacą z racji burz na słońcu. My jesteśmy tak kurewsko skąpi i zaprawieni w bojach z życiem, że przeżylibyśmy żrąc piasek na Saharze. Jednak wielu naszych sąsiadów nie. Podniosły się głosy, że cały weekend zjebany, bo nie podali. Pojawił się projekt maila do kierownictwa. Napisał go nasz australijski sąsiad, Matthew.
Podobało nam się. Była krew, ogień i bluzgi. Znaczy nie dokładnie, mail był w tonie: z jakiej to racji przestaliśmy być godni zapłaty? Rozszerzyliście nam zakres obowiązków i wszyscy to łyknęliśmy bez słowa sprzeciwu. Nic tu nie działa, ostatniej kompetentnej osobie wylaliście wrzątek na głowę koło 1972 i teraz pracujemy z matołami, ale znosimy to godnie. Jednak aż tak godnie nie jesteśmy w stanie znieść braku gratyfikacji finansowej. W skrócie: gdzie nasz hajs? Wysłał to do łącznie dziewięciu osób.
My, że wysyłamy.
Amerykanie, że nie, bo oni są tu zatrudnieni przez organizację niosącą Jezusa i jak im tak brzydko napiszą, to mogą im nie dać nieść Jezusa w przyszłym roku akademickim. No, jeszcze wezmą takich, co Mahometa lub Buddę niosą. Przyznam, że odpisali z klasą, szybko i naprawdę racjonalnie, tyle, że wolałbym mieć ludzi, którzy potrafią bardziej zdecydowanie walczyć o swoje. No ale pewnie dlatego tak im pasuje zatrudniać misjonarzy.
Dwie kolejne osoby, najpierw chciały iść palić i grabić. Po dwóch dniach zaproponowały zmianę treści maila. Odetchnęliśmy ciężko, ale się zgodziliśmy. Ich projekt zakładał wielkie przeprosiny za to, że śmiemy istnieć. Ja się zgodziłem, argumentując, że trzeba wysłać cokolwiek, żeby wiedzieli, że mamy problem. Aligator i sąsiad nieco mniej. Po ich uwagach, Irlandia i Australia się wycofały. 'Nie ma co tego wysyłać, bo tylko dolejemy oliwy do ognia.' - tak uzasadnili swoje stanowisko. W dwie pary oczu i aligatorze ślepia dogadaliśmy się, że ślemy skróconą pierwszą wersję. Usunęliśmy nieco rzeczy o tym, że NIC nie działa, że nasze maile są ignorowane, że nie odbierają od nas telefonów. Ograniczyliśmy się do protestu przeciwko niesprawiedliwości finansowej. Opatrzyliśmy podpisami, posłali i skomentowali:
- MY nadstawiamy dupy do lania, a potencjalną korzyść odniosą wszyscy. Ale nie, nie będziemy siedzieć cicho. Nikt tu nie mieszka dla przyjemności mieszkania w tym pojebowie, jak hajsu nie będzie do końca tygodnia, to gacie na dupę, koniec miłości i koniec pracy.
Mijał szósty dzień od ostatecznego terminu wypłaty lutowej i kończył się czas na marcową. Niegdyś w podobnym czasie bóg stworzył świat.
Poszło do pani rektor, według naszej wiedzy, władzy najwyższej. Jest nad nią paru chłopa, ale z nimi nie mamy w ogóle kontaktu, więc do niej.
W trzy godziny później telefony się urywały (chociaż komórkowe). Pani rektor najpierw odpisała, a potem się zaklęła, że nie wiedziała, że dramat, problemy, katastrofa, koszmar! Że zapłacą lada chwila. Lada chwila została zdefiniowana na piątek, trzy dni później. Chwilę potem zadzwonił Gary, który nam wyjaśniał wiele rzeczy. Ogólnie to najbardziej to, że Chiny są w okolicach ery Ordowiku, więc nie mamy prawa wymagać tego, żeby zrobili przelew w jakimkolwiek rozsądnym terminie. Jak tu żyjemy (my ponad dwa lata, sąsiad prawie dwa lata), to jeszcze nie trafiliśmy takiej konfiguracji banków, żeby księgowanie zajmowało cztery dni robocze. Ba, w porównaniu z Polską, to miałem poczucie, że to akurat cudownie działa. No ale Gary zeznał, że systemy są powolne i że musimy czekać trzy dni. Wydusiliśmy z niego obietnicę, że w piątek dostaniemy po dwie wypłaty.
Jak się dowiedzieliśmy, chińskim nauczycielom zapłacono we wtorek, 24 marca.
Piątek, godzina 15:10. Sąsiad stuka do drzwi, że dalej nie ma.
Przepraszam, ale mam zajęcia o 16, więc nie mogę się w to bawić akurat teraz. Po 18 z dziką radością pójdę drzeć dupę, mogę nawet komuś napluć w twarz, pobić, narobić do wazonu, ale akurat teraz mam dość dobrą grupę. Potwierdziliśmy, że jeżeli nie będzie wypłaty, to urządzamy strajk. Starałem się nie myśleć za wiele o tym, jak się kończą strajki w ChRL. Lobbowałem na rzecz przyjścia na zajęcia i wywieszania planszy informacyjnej po chińsku: "Zapłaciłeś za studia? A mnie nie zapłacili! Dzwoń do mamy!'. Uzasadniałem to tym, że mamy trochę dzieci partyjnych i biznesmenów, więc jest szansa, że ktoś to zobaczy, powie rodzicielom, a oni się wkurwią i przekręcą do sekretariatu. Tam wszyscy stracą twarz, my zostaniemy naznaczeni jako chamstwo, które nie respektuje różnic kulturalnych i kulturowych, ale może z tej okazji nam zapłacą. A przynajmniej będzie dym i coś się będzie działo.
Sąsiad uznał, że to ciekawy pomysł, ale najpierw polazł do samej pani rektor. Tam wiele razy użył słów takich jak 'umawialiśmy się', 'to miało być dawno załatwione', 'jak żyć?', 'jak rzyć?'. Ostatecznie dostał do ręki 2000 RMB z szuflady przełożonej. Koło 16:30 dostałem smsa z info o stanie rzeczy.
O 17:50 skończyłem tydzień. O 18:10 wszedłem do bankomatu.
O 18:11 polałem się z wrażenia. Wypłacili wszystko. Co do jiao. Cztery wypłaty w sumie, bo dwie moje i dwie Aligatora. Do sąsiada, pobiegł, wrócił z naręczem RMB. Oddał 2000 RMB pani rektor. Pojechaliśmy wspólnie na weekend do stolicy.
W poniedziałek rano okazało się, że zapłacono tylko pewnej części z nas. Naszej trójcy. Całej reszcie nie. Czyli jednak opłacało się wydrzeć ryja o swoje. To nie był koniec niespodzianek: z funduszu imienia pani rektor 2000 RMB pieniądze dostała Ciara.
Fałszywe.
Dowiedziała się, gdy próbowała zapłacić w restauracji. W poniedziałek poszła do pani rektor.
Ta zbyła całą sytuację śmiechem. Powiedziała, że dostała je od znajomego. Przecież nic się nie stało. Ciara została z 2000 RMB, w tym jakąś częścią tej sumy fałszywą.
No my mogliśmy mieć wyjebane, ale postanowiliśmy pozwolić dać się ponieść instynktom rasowym i też się wściekliśmy na ich standardy. Dzień później, Ciara i Sheldon dostali emaila: że to ich wina, że nie mają pieniędzy, bo źle napisali swoje imiona przy zakładaniu konta. Z tej racji bank odmówił przyjęcia transakcji, ale nie poinformował o tym przez kolejne cztery dni.
Poważnie.
Tak im powiedzieli. Powiedzieli, że odrzucenie przelewu przez bank zajęło cztery dni. Mawiają, że w dramatycznych momentach ludziom brakuje słów. To był jeden z takich momentów. Totalnie zabrakło nam słów. W końcu napisaliśmy, że nasz uniwersytet przeszedł z dowcipu w kryminał.
Piątek, 3 kwietnia.
Gary zadzwonił do Ciary, żeby mu oddała te 2000 RMB to je odniesie do banku, z którego je wziął. Hm, a przecież cztery dni temu to były pieniądze, które pani rektor dostała od przyjaciela i nie da się ich zwrócić?
W piątkowy wieczór nasi współpracownicy stwierdzili obecność wypłat. Za luty.
W ciągu ostatnich tygodni okłamano wszystkich z nas i każde z osobna kilkadziesiąt razy. Parę razy odwoływano się przy tym do różnic kulturalnych/kulturowych, kiedy indziej do jakości Chin - swego kraju, z którego przecież są tak dumni, niemniej nie aż tak, żeby go nie poświęcić na rzecz oszukania kogoś. Zaiste, strasznie to dziwne, że obecnie jedną z najczęściej odwiedzanych przez mnie stron jest ta http://days.to/until/15-july
Jeszcze 101.