5 sierpnia ogłoszono, iż Audi i Chrysler zostaną ukarane za 'praktyki monopolistyczne'. Prawdopodobnie ich los podzieli również Mercedes, a zapewne wiele innych firm (np. BMW) będzie miało chwilę do namysłu, czy sami się pokalają, czy też będą potrzebowali bata. Sprawa jest o tyle ciekawa, że firmy zostały oskarżone o zbyt drogie sprzedawanie samochodów i części do nich. Uznano, że np. nowy Chrysler nie jest wcale wart tak dużo, a i zamienne części do jakiejś Audicy nie powinny kosztować aż tyle. Mówimy tu o dość poważnych sumach, np. Land Rover obniżył cenę jednego z modeli z 1,98 miliona RMB do 1,78 miliona RMB. O ile każdy, kto przerobił naprawę samochodu w warsztacie firmowym (i mówi to człowiek, który korzystał z usług Toyoty), wie bardzo dobrze, że ceny za usługi i części są dziko absurdalne (nawet za durne żarówki), o tyle trudno nazwać polityką monopolistyczną to, że np. Chrysler chce za swój samochód więcej niż mniej, przecież nikogo do zakupu nie zmusza i jak kogoś nie stać, to może kupić coś tańszego. Większość życia uczyli, że jeżeli sprzedawcy przegną, to wtedy ludzie nie kupią. Skoro są w biznesie tyle lat i nie padli, to znaczy, że nie przegięli - w końcu każdy może sobie sprawić np. Ładę, ale tego raczej nie robi, jeżeli ma na Chryslera.
W Chinach ceny samochodów zachodnich potrafią być do trzech razy wyższe niż w USA, więc jakieś poczucie niesprawiedliwości mogli mieć. Część problemu tkwi jednak nie w chciwości producenta, a w podatkach, które Kraj Środka nakłada na importy. Mogą one zwiększać cenę samochodu nawet o 25%. Poza tym zapewne transport, koszty utrzymywania placówek i serwisów, czy nawet łapówek dla urzędników też jakoś uzasadniają część ceny pojazdu. Zapewne Audi nie eksportowałoby samochodów do Chin gdyby nikt ich nie kupował, więc najwyraźniej cena ich produktów nie jest aż tak z kosmosu.
Z drugiej strony, jak się komuś nie podoba Chrysler, bo za drogi, to przecież ma krajowe Chery, ewentualnie koreańskie Daewoo. Tylko jakoś na te auta mało kto się rzuca.
Tak trochę zgadując sobie: zapewne uznano, że chińskie nie idzie, że jak ktoś ma kasę, to kupuje zachodnie, bo jakość jakby nieco odmienna od krajowej. Waląc takie kary i zmuszając producentów do obniżek cen, władze mają zapewne nadzieję, że jeden z drugim weźmie zeszyt w kratkę, policzy sobie i uzna, że to chrzani, wycofa się z Chin, a tym samym pozwoli rodzimemu biznesowi na rozwinięcie skrzydeł. Jest to w pewnym sensie rozwiązanie dość socjalistyczne i nacjonalistyczne, ma pewną rację bytu, jest tylko jeden problem: czy aby to nie jest świat opowieści o wolnym rynku, konkurencji i byciu najlepszym?