Każda klasa ma przewodniczącego, do trzech sztuk ich bywa, zwą ich liderami. Liderzy klas wyłaniani są w sposób typowy dla Chin, czyli pan nauczyciel przychodzi i mówi, kto będzie liderem. Wódz może stracić swoją pozycję jeżeli opuści się w nauce. Na pytania jak reprezentuje interesy uczniów, odpowiadali zgodnie, że nijak.
System kar wydaje się rozbudowany na papierze, ale chyba wielu uczniów nie jest poddawanych takim szykanom. Żeby były kary, to muszą być i zbrodnie (w myśl takiej książki ‘Zbrodnia Ikara’). Zbrodnie są znane z polskiej edukacji, takie jak używanie i posiadanie telefonów w szkole (w sumie nie tak źle, bo mi nikt nie gra i nie dzwoni w trakcie lekcji). Jest też łatwy do zrozumienia nakaz noszenia szkolnych bluz połączony z zakazem dekorowania ich. Tych betów wszyscy nienawidzą, skarżą się na to jakie one piękne i dobrej jakości (wiemy, gdzie je wyprodukowano). Mimo zakazu niektórzy wdzianka jakoś tam próbują upiększać, zazwyczaj zbierają autografy innych uczniów albo próbują przerysować coś mangowego-anime. Cieszę się, że mi szkoła tak życia nie uprzyjemniała, przesadnie im nie zazdroszczę.
Obowiązuje zakaz noszenia makijażu, farbowania włosów, oczywiście długich włosów u chłopców - za tak zwanych moich czasów chyba był zakaz makijażu, ale poza jedną wariatką nikt go przesadnie nie egzekwował, a i uczennice nie przeginały pały. Z długimi włosami u samców chyba było tak, że lepiej nie, ale nie goniono człowieka z nożycami.
Co do kar, bo bez kar byłoby nudno. Podano mi parę standardowych, znanych i u nas: postawienie w kącie, telefon do rodziców, relegowanie ze szkoły. Bardziej spodobały mi się lokalne: nauczyciel może kazać uczniowi biegać wokół dziedzińca lub wykonywać ćwiczenia fizyczne. Co zabawne, karą za przyjście bez stroju szkolnego jest nakaz stania przed salą przez jedną lekcję. Toż ledwo się cieplej zrobi, to będę widywał po sto osób przed klasami.
Te wszystkie przepisy są w miarę rozsądne i racjonalne, da się je zrozumieć, nawet jeżeli nie zgodzić. Są jednak sekcje kodeksu wykroczeń, które nieco dziwią. Zakaz gry w karty (w tym w karcianego mahjonga) jest do zrozumienia, chociaż nie sądzę, żeby powstały u nich jaskinie hazardu. Jednak zakaz gry w szachy (zarówno perskie, jak i chińskie) już nieco zaskakuje, nasi nauczyciele specjalnie nie narzekali, gdy spędzaliśmy wyjazdy szkolne tłukąc w tę szlachetną grę. Wyjaśniono mi, że szachy odciągałyby od nauki i pochłaniały czas, który powinien być przeznaczony na poznawanie chuj wie czego, pewnie angielskiego, matematyki i fizyki. Przy okazji, wszystkie klasy zgodnie mówią, że uwielbiają chiński. Jasne jest więc, że niczego na nim nie robią.
Zakaz wszystkich zakazów. Z cyklu stosunek z tygrysem amurskim, czyli trochę śmieszne, trochę straszne. W szkole obowiązuje zakaz zakochiwania się - jak go nazywają moi uczniowie, czyli zakaz posiadania chłopaka-dziewczyny i okazywania sobie uczuć. Karany wydaleniem ze szkoły. Mam trzy tysiące młodzieży w wieku 15-17 lat, którzy mają zakaz zakochiwania się. Aż kusiło zapytać, czy mogą sobie dawać w rękę, czy za to też relegują.
Pozwolę sobie na taki wrzut: od lat interesuję się różnymi totalitaryzmami, dystopiami, historią tego, co człowiek zrobił drugiemu, próbuję zrozumieć skąd się to bierze, jak to wymyślają, że to potem działa. Też dokąd ten cały burdel obecnie zmierza. Czasem wydaje mi się, że już rozumiem, żeby za chwilę stwierdzić, że jeszcze bardziej nie rozumiem, jak się to wszystko wydarzyło.
Rozmawiam w jednej z lepszych klas o tym, co wolno, a czego nie. Dochodzimy do tego zakazu uczuć. Pytam jak się to mierzy, skąd szkoła może wiedzieć, że ktoś kogoś kocha, czy chodzi o pocałunki, trzymanie się za ręce, bo zgaduję, że nie petting (no dobra, trochę inaczej zapytałem). Mówi mi taka typowa dziewczynka w okularach, co zawsze chce wszystko odpowiedzieć:
- Gdy zobaczę, że ktoś komuś okazuje uczucia, to wówczas moim obowiązkiem jest doniesienie o tym do nauczyciela. Osoby okazujące sobie uczucia wyrządzają krzywdę samym sobie i tym, w których się zakochują.
Zamurowało mnie. Na dobre pięć sekund. Nie wiem kiedy mnie ostatnio tak ścięło z nóg. W końcu wybełkotałem, że tak, świetnie, dziękuję za ten głos w dyskusji.
Wyobraźcie sobie, że... A może nie, to nie ma sensu.
Zresztą dobra, spróbujmy: mamy siedemnaście lat. Zapierdalamy do nauczyciela, bo zobaczyliśmy gdzieś, że jacyś ludzie z naszej klasy ze soba gadają i może nawet się przytulają. W naszej głowie rodzi się jedyna możliwa myśl: muszę ich ratować, bo wyrządzą sobie krzywdę! Jakie to szczęście, że jestem na posterunku, że mogę im pomóc, tylko muszę pobiec po pana od matematyki.
Próbuję sobie wyobrazić, co by zrobił mój wychowawca, gdybym ja mu takiego newsa przyniósł. Chyba tak by to mniej więcej wyglądało:
- Proszę pana, proszę pana, bo tam się Kaśka z Tomkiem całują!
- To się od nich odpierdol i im nie przeszkadzaj.