Ale nie w Chinach.
Po pierwsze, rzeczy, które irytują nawet po jakimś czasie pobytu. Listę otwiera chińska kolej. Na papierze jest super, pociągów są tony, o każdej porze dnia i nocy, zależnie od budżetu człowiek sobie wybiera kiedy i dokąd jaką klasą chce jechać.
W praktyce wygląda to tak, że stoi się w kolejce epickich rozmiarów przez jakieś 40 minut. Potem okazuje się, że biletów na wybrane połączenie nie ma. Potem dowiadujemy się, że możemy jechać za dwa dni, ale pod warunkiem, że weźmiemy miejsca stojące. Najbardziej wkurwiające jest to, że zaprzyjaźnieni Chińczycy nie mogą zrozumieć czemu to człowieka tak denerwuje. Nie mogą też uwierzyć w to, że w „Twoim kraju” kupno biletu na pociąg zajmuje poniżej dziesięciu minut i niemal zawsze możesz wybrać dowolne miejsce, klasę i przedział cenowy. Chińczycy nie dowierzają w historie o tym, że istnieją miejsca o takiej wolności podróżowania. Jednak ponieważ powszechna edukacja i formatowanie ludzi przynoszą rezultaty, wszyscy żółci będą twierdzili, iż jest to absolutnie naturalna kolej rzeczy, że kolej jest niewydolna.
Po drugie, wkurwia człowieka wysłuchiwanie ciągle tych samych odpowiedzi na te same pytania. Listę tychże otwiera „China is a developing country”. Fraza ta zdaje się usprawiedliwiać absolutnie wszystkie niedogodności z którymi spotykamy się każdego dnia: od twardego łóżka, przez niedziałającą pralkę i lodówkę bez drzwi, jak również wieczne kłopoty z ciśnieniem wody. „China is a developing country” odpowiada na pytania dotyczące ruchu ulicznego, srających w miejscach publicznych ludzi, absolutnego braku zainteresowań zarówno pośród uczniów jak i dorosłych, plucia w restauracji, palenia przy niepalących, robienia firmowych libacji w środku tygodnia, braku komunikacji szefostwa płci męskiej z personelem płci żeńskiej, nonsensownego wożenia pociągiem 50-litrowych baniaków z olejem, worków na kijach, pustych butelek, misek oraz grzebieni bez zębów i wentylatorów mających po przynajmniej 20 lat. Ilekroć stwierdzimy że coś w Chinach jest spierdolone, dziwne, idiotyczne, wówczas nawet od wykształconych i względnie cywilizowanych ludzi dowiemy się, iż „China is a developing country”. W mniemaniu Chińczyków hasło to powinno wystarczyć za usprawiedliwienie wszelakich niedogodności życia codziennego.
Prawdopodobnie w ten sam sposób wyjaśniają dlaczego zajęli Tybet i Xinjiang...
Po trzecie, opisany niegdyś ruch uliczny. Żadne słowa nie oddadzą tego, co czuje człowiek którego taksówka przejeżdża na pasach. Chcesz przejść ulicę? Masz zielone? Myślisz, że możesz wkroczyć na zebrę bez rozglądania się? To chyba cię popierdoliło. Najpierw przejedzie cię pan z wózkiem jadący na bazar. Potem skuter. Następnie taksówka, po niej poprawi autobus. Później znowu pan z wózkiem, aż w końcu rower. Światła drogowe są w Chinach dla jaj. Kiedy w pewnym chińskim mieście mogliśmy zaobserwować wyłączenie świateł na dużym skrzyżowaniu, bezpieczeństwo i płynność ruchu znacznie się poprawiły. Nie ma znaczenia czy przechodzimy na zielonym czy czerwonym, po pasach czy nie. Bez oczu dookoła głowy rozdziobią nas kruki i wrony. Nawet policja wali na czerwonym!
Nie ma też sensu robić z siebie męczennika, jest wiele aspektów życia w Chinach, które są całkiem przyjazne. Na pierwszym miejscu wszyscy niemal plasują jedzenie: gdy już nauczymy się zamawiać żarcie, to czekają nas cudowne doświadczenia kulinarne w cenach dosłownie śmiesznych z zachodniego punktu widzenia. Dobra zupa koło szkoły kosztuje cztery RMB, 2 PLN, wystarcza na posiłek. Niezły makaron to 3,5 RMB, też wystarcza za posiłek. Chwilę zajmuje nauczenie się wybierania, ale można wyszukać super owoce i ciekawe warzywa. Da się kupić niezłe czerwone wino do 20 kuai. Z aspektów poza żywnościowych: pensja wystarcza i to z takim okładem, że ponad połowę sobie odkładam, dzięki temu wakacje miałem dość przyjemne. Mieszkanie opłaca nam szkoła, nie jest ono może idealne, ale jakoś ostatnio w Polsce pracodawca nie płacił mi rachunków za prąd i wodę. Ludzie bywają upierdliwi, ale wynika to raczej z ich ciekawości, nie wrogości. Można wyjść w gaciach albo piżamie na ulicę i wiele to nie zmieni, tak samo będą się gapić i krzyczeć 'hello!'. Lepsze to jednak niż krakowskie 'Wisła czy Cracovia, chuju?'. Jest bezpiecznie do wyrzygania, nie kradną, nie biją, nawet rzadko oszukują. Wiele rzeczy jest o wiele tańszych niż na Zachodzie. Zastrzeżeń do życia w ChRL mamy jakieś parę milionów, ale ogólnie, jest to jedno z najłatwiejszych żyć jakie mieliśmy.