Chwilami blokowane są rzeczy raczej zaskakujące i nie bardzo kojarzące się z czymkolwiek 'złym'. Wiemy, że w Chinach tłamszona jest wolność słowa, wiemy, że kłamią, że oszukują, że wolny Tybet. Korzystając ze zdobytych w pocie czoła doświadczeń, poniżej piszemy, co i jak bardzo nam zabierają:
- Najpopularniejszy portal społecznościowy świata.
- You tube – to jest najbardziej upierdliwe, bo prędkość przez VPN jest taka, że nie da się oglądać niczego.
- Tibet Post, jak również artykuły po angielsku, które dotyczą Tybetu, po polsku raczej przechodzą bez bólu.
- Wszystkie większe serwisy blogowe – wordpress, blogspot – upierdliwe, bo wielu świetnych nauczycieli pisze blogi i zamieszcza materiały właśnie tam. Działa blog.pl, blox.pl, weebly, tumblr.
- Strony z filmami przyrodniczymi z paniami (i panami, i rogacizną). O dziwo, niektóre polskie działają, ale po angielsku nie.
- Wiele amerykańskich serwisów informacyjnych. Na pociechę: Huffington Post działa, z brytyjskich Guardian działa.
- Amnesty International (w życiu nie byłem na ich stronie);
- Pełno japońskich stron (to nas umiarkowanie boli);
- Wiele stron z torrentami, ale parę działa, więc filmy przyrodnicze pobierać się da.
- Przez jakiś czas blokowali stronę Świadków Jehowy, ale poddali się w obliczu prawdy o bogu i już można delektować się ich materiałami. Oczywiście to mam jako startową.
- Dość dużo niezależnych chińskich serwisów informacyjnych
- O dziwo działa strona Al-Jazeery – samą telewizją wyrzucono z Chin za jakiś reportaż o tym jak tu pięknie (z naciskiem na toalety).
- Jeżeli są zadymy etniczne w Xinjiang (a są nierzadko), to wtedy może być blokada na wiadomości o tychże. Polskie raczej przechodzą, angielskie raczej nie.
- Instagram działa, więc można na bieżąco wrzucać foty swoich posiłków!
- Bywa i w drugą stronę: niektóre strony (np. www.peb.pl) nie wpuszczają ludzi z chińskim IP.
Da się to bardzo łatwo obejść. Trzeba się podpiąć przez serwer proxy (darmowe są dość powolne i zawodne, płatne są lepsze, ale ognia i tak nie będzie). Ewentualnie można skorzystać ze stron przekierowujących, ale jakość jest fatalna, wszystko trwa, a potem się jeszcze źle wyświetla.
W zamian jest Weibo i QQ (pierwsze za Facebooka, drugie za Twittera), w całości kontrolowane przez państwo, używane tylko przez chińskich internautów. Za YouTube jest YouKu, da się żyć, znajdziemy bez bólu klipy popularnych artystów, ale oczywiście np. Kononowicza już nie. Trochę filmów też jest, zazwyczaj bez lektora, za to niemal zawsze z napisami. Podobno 'Skyfall' miał u nich premierę najpierw na YouKu, a potem w kinach. Google działa, ale wolniej niż powinno. Chiński zamiennik to Baidu, który nie daje sobie rady z alfabetem łacińskim, za to bardzo chętnie rzuca obrazkami z pornografią. Chciałbym poznać autora tej wyszukiwarki, pewnego dnia szukałem obrazka, wpisałem coś w stylu 'cat, table, cartoon'. Dało mi takie foty, że usiadłem.
Oferty VPN są łatwe do znalezienia (~10$ miesięcznie, dostajemy IP np. z Niemiec lub Kanady), więc może powstać pytanie: dlaczego zezwala się na takie praktyki? A dlatego, że gdyby zachodnie firmy i banki miały wszystko przesyłać po chińskich łączach i nie były w stanie wejść sobie na niektóre strony, to mogłyby się spakować i pożegnać ChRL. A że przy okazji korzysta z tego paru nauczycieli i bardziej prywatnych ludzi, to już niech będzie.
Chińczycy wszystko produkują we wspaniałej jakości, to powszechnie wiadomo. Właśnie taki też jest chiński internet: mapy z Baidu są podobno niedokładne, YouKu naćkane reklamami do porzygu, wyszukiwarki działają durnie, wszystko działa raczej powoli. Chińczycy jednak nie są w stanie uwierzyć, że 'nasz' internet to coś nieco innego niż ich i zawsze cholernie się dziwią, gdy narzekamy. W życiu jednak nie widziałem, żeby Chińczyk lub Chinka weszli na stronę w języku innym niż chiński. Nawet ci bardziej ogarnięci bywają w wielkim szoku, gdy im się pokazuje, że newsy światowe są nieco inne niż w ich kraju i że np. o Cyprze wszyscy pisali w kwietniu (w Chinach temat pojawił się po tygodniu).
Patrząc na tę listę, poza informacjami dotyczących kwestii 'drażliwych', blokowane są portale społecznościowe, gdyż władza boi się, że ludzie skrzykną się i pójdą obalać system, ewentualnie jakiegoś lokalnego partyjnego wariata. Albo jeszcze im przyjdzie do głowy zakładać partie wspólnych interesów. Dziwi jednak brak znajomości tematu przez cenzurę. Przecież Facebooka nie używa się do obalania systemu, a do pokazywania znajomym zdjęć kotów na jednorożcach.