O ja pierdolę... Zeszło nam ze cztery godziny, podczas których nie widzieliśmy niczego nawet śladowo interesującego. Liczyliśy, że znajdziemy centrum handlowe z zachodnimi rzeczami w lepszym wyborze niż oferuje nasza mieścina. ‘Stare’ centrum miasta ma mniej lat niż ja. Oczywiście znaków orientujących za wiele nie ma, bo tylko jakiś popierdolony pojeb mógłby pojechać zwiedzać Hefei, więc pozostało nam łażenie na azymut i pytanie ludzi. Mordęga przez duże M, Kurwa przez niemniejsze K.Po dwóch dniach dostaliśmy wyniki badań. Tak się ucieszyliśmy, że mamy wątroby w normie, że się od razu postanowiliśmy napić.
Nasz ulubiony bar (jedyny ze stosunkowo sensowną muzyką i obsługą która mówi nieco po angielsku) otworzył kolejną siedzibę. Zaproszono nas na otwarcie. Wewnętrzny głos zwany doświadczeniem mówił mi, że trzeźwy do domu nie wrócę. Miejsce dość podobne do pierwszego, za to bliżej nas, kibel jeszcze całkiem czysty. Ceremonii otwarcia towarzyszyły oczywiście fajerwerki, ale lepszy efekt wywołało pudło które pozostało po pokazie pirotechnicznym - zaczęło się efektownie palić, oczywiście nikt z obsługi nie wpadł na to, że można je ugasić, tylko wynieśli je na ulicę i tak się uroczo jarzyło przez dobre pół godziny. Chiński odpowiednik wieczora przy kominku.
Miło nam się siedziało i gadało z Damioenem i Chińczykiem imieniem Ethan. Potem siedzieliśmy z Andym, właścicielem, ochlej totalny. W pewnym momencie Andy podał Chivas Regal. 'Ooo, w końcu dobry alkohol!' - naiwnie pomyśleliśmy... Na pewno do czegoś jest dobry, można nim pewnie wyczyścić zębatki w rowerze, może nawet coś odrdzewić. My to niestety piliśmy. Żarłem do tego kacze głowy. Chivas Regal i kacze głowy. Tym razem były ciepłe i świetnie przyprawione. Próbowałem nimi nawet wznosić toasty, ale Damioen się nie skusił. Udało się jednak stworzyć kaczą wersję bruderschafta - enteschaft, czyli zamiast drineczka kaczy móżdżek. Ponieważ ‘kaczka’ to obecnie moje ulubione słowo po chińsku (wymowa: 'jaaa dzyyy'), to w kółko jeszcze bredziłem, że 'jaaaa dzyyy'.
Jak Chinka dnia poprzedniego poszła ze mną do marketu (z jej pomocą zakupy trwały jedynie dwa razy dłużej niż zwykle), to też jej mówiłem, że wiem, że kaczka to ‘jaaa dzy’. Jak mnie uczniowie podczas jednej z lekcji spytali, co umiem po chińsku, to im też wyjawiłem, że 'jaaa dzyyy'.
W drodze powrotnej pan taksówkarz zrobił chyba najlepszy kurs w jego karierze - podwiózł nas jakiś kilometr, czyli z jednego końca ulicy na drugi, do naszej siedziby.