Film wrócił mi jakieś dwie godziny później.
Jaskinie Yungang rozsadziły mnie totalnie i w drzazgi. Był to pierwszy zabytek buddyjski takiej klasy, z jakim było mi dane obcować. Nikt mi nie mówił, że takie obiekty istnieją, byłem nawykły do europejskich katedr i związanych z nimi radości. Ale takie wielkie rzeźby pośrodku niczego? TAKIEEEEE WIELKIE? Z takimi kolorami? Odniosłem też wrażenie, że w Chinach muszą być miliony obiektów tego typu, bo poza mną były tam tylko jakieś zabłąkane jednostki. Łaziłem po tym wszystkim ile tylko chciałem, nikt mnie nie popędzał. Dopiero gdy wylazłem z terenu biletowanego, sprzedawcy pamiątek uparli się, żeby przywrócić mnie do stanu właściwego naszym czasom. Skończyłem z królikiem z drewna za chyba 30 RMB, co na pewno było ceną przegiętą przynajmniej ze dwa razy.
Przez kolejne lata zawsze wspominałem Datong jako jedno z najlepszych miejsc w Chinach. Nawet gdy w lecie 2013 przerobiłem Luoyang, to mówiłem, że bardzo nie jestem pewien tego, że jest lepsze niż Yungang. Wieść gminna głosiła, że jest, ale ja jakoś nie dawałem się przekonać. Miałem w pamięci te posągi Buddy jak żywe.
Gdy więc planowaliśmy wyprawę na Złoty Tydzień, wahałem się więcej niż wahadło Foucaulta. Z jednej strony, chciałem znowu zobaczyć te piękne groty. Z drugiej strony, od 2007 minęło nieco czasu. Po drodze widziałem np. Wat Pho, Angkor Wat i jakieś 2000 innych świątyń buddyjskich. Jednak chciałem przytachać mojego Aligatora do miejsca, gdzie moja fascynacja buddyzmem nabrała na sile. Z pięćdziesiątej strony, Datong mieliśmy tak bardzo po drodze, że musieliśmy się tam zatrzymać.
Na TAK:
- Kwaterunek
- Atrakcja
Z innych atrakcji, można wybrać się do wiszącej świątyni, ale po pierwsze dojazd (taksówką lub dość zawiłą kombinacją lokalnego transportu i chodzenia - w sumie do pokonania mamy 65 kilometrów, taksa koło 300 yuanów krzyczy), a po drugie cena biletu wstępu - 130 RMB. Jest jeszcze w Datong Ściana Dziewięciu Smoków, ale to atrakcja na jakieś trzy minuty.
- Datong
Nazwę tego miasta lokalni wymawiają mniej więcej Datąąąą. Ktoś (zapewne władze lokalne) wpakował niesamowite pieniądze w modernizację mieściny. Zburzono stare miasto i zbudowano nowe stare miasto, z odpowiednio szerokimi drogami, żeby ruch samochodowy mógł się płynnie odbywać. Wszystko to oświetlone, ale też niemal całkowicie wyludnione. Sztuczne, że aż boli. Postawiono obłędną ilość centr handlowych. Przed nimi, na krawężniku, ludzie sprzedają makaron i podrabiane ciuchy. Ruch samochodowy nieco lepszy niż w Hohhocie, ale jednak jeszcze nie taki jak w Austrii.
Najbardziej kuriozalne miejsce, to wnętrze tradycyjnej chińskiej rezydencji (AD 2013). Póki co nie udało się przyciągnąć inwestorów, więc podczas naszej wizyty trwała prezentacja maszyn rolniczych. Idzie się po starożytnym dziedzińcu i wychodzi na przepiękny ciągnik, zaś obok zaparkowana jest snopowiązałka.
- Jedzenie
Shanxi (nie mylić z Shaanxi - uwielbiam to, że dwie prowincje w transliteracji nazywają się niemal tak samo i jeszcze są obok siebie) słynie z makaronów i sosów sojowych. I jedno i drugie w porządku, ale nic w Datong nie powaliło nas na kolana, poza ofertą tej placówki gastronomicznej:
- Ludzie
Ponieważ hostel jest drogi i ukierunkowany na przybysza z Zachodu, nie ma w nim zbyt wielu krajowców. Znieśliśmy to z godnością, w zamian mieliśmy:
- parę Belgów, którzy przyjechali kręcić film o życiu w zanieczyszczonym mieście. Wybrali dobrze, bo w okolicy są kopalnie węgla. O ile w dniach wizyty pogoda trafiła się idealna, o tyle Datong często zajmuje wysokie lokaty w rankingach zanieczyszczonych chińskich miast.
- Żydobrytyjkę, która przyjechała do Pekinu uczyć się chińskiego. Na Tsinghua. Ubawiliśmy się, gdy opowiedziała jak wyglądał pierwszy dzień nauki: przyszedł facet i dwie godziny mówił do nich po chińsku. Niczego oczywiście nie zrozumieli. Już parę razy słyszałem, że chińskie uniwersytety nie są do końca najlepszymi miejscami do nauki języka.
- no i Ozila, wraz z właścicielem hostelu
Jeszcze parę miesięcy temu powiedziałbym, że warto zajrzeć do Datongu i okolicznej atrakcji. Teraz się zastanawiam. Groty świetne, ale cena, cała męcząca, odpustowa oprawa... Jeżeli akurat ma się po drodze, to można odwiedzić, ale jakoś bardzo o to walczyć raczej już się nie opłaca. Lepiej poszukać miejsc, które nie są tak bardzo oblegane przez turystów.