Słowa te padły nie podczas omawiania najbliższych występów trupy cyrkowej, ale w trakcie cyklicznego spotkania nauczycieli uniwersyteckich z kierownictwem. Nie wypowiedziała ich żadna z Chinek. Uczyniła to nasza koreańsko-amerykańska koleżanka, Jen. Nie miała przystawionej lufy do głowy. Powiedziała to dobrowolnie, w odpowiedzi na pytanie przełożonych, czy przygotujemy coś na powitanie nowych roczników. No i ja sobie pomyślałem o jakimś inspirującym wykładzie, takim w stylu amerykańskich uczelni, bo wersji życiowej przecież nie zniosą. W skrócie: na hasło 'przywitać nowych studentów' myślałem raczej o opowieściach o Dostojewskim i Edisonie niż Gangnam Style. Okazało się, że myślałem źle, zarówno z perspektywy naszych współpracowników, jak i przełożonych. Wyszło na to, że ma być przaśnie i wioskowo.
Istnieje taka możliwość, że ktoś może nie pamięta wielkiego hitu 'Cotton-Eyed Joe', bo od 1994 upłynęło już nieco wody w Jangcy. Tak więc proszę:
http://v.youku.com/v_show/id_XNDMyNTgxMDg=.html
Istnieje też grupa osób, które mają to szczęście, że nie znają 'Xiao Pingguo' (czyli 'Małe jabłko'). Polecamy nie zmieniać tego stanu rzeczy. Jednak jeżeli naprawdę się upieracie...
http://v.youku.com/v_show/id_XNzkxMjA5MDAw.html
Teraz proszę sobie wyobrazić, że jakiś dziekan zgadza się na taki pomysł, a nawet ma zamiar wystąpić w tym cyrku. Aż mi się uśmiech poszerza, gdy próbuję sobie wyobrazić np. prorektora ds. studenckich Uniwersytetu Jagiellońskiego, który kica do Donatana i Cleo, zaraz po tym, gdy wykładowca z Rosji skończył machać nogami do czastuszek, w sekundy po panu z Arabii Saudyjskiej, który wywijał kindżałem przy cyfrowych wielbłądach. To jedna z różnic między uniwersytetami w Chinach a Europie.
Pomysł naszej koleżanki Jen spotkał się jednak z nieco silniejszym oporem niż jedynie nasz (zapewne strasznie i bezczelnie) słowiański. Za byli Amerykanie, przeciw cała reszta. Rozkład sił był 5 do 4, ale chyba słowa naszego kolegi z Australii o tym, co najpierw stanie się z piekłem zanim on będzie śpiewał i tańczył, sprawiły, że do braci i sióstr w nieszczęściu dotarła świadomość, że łatwo nie pójdzie. Ostatecznie umówiliśmy się na sobotni wieczór, by sprawę przegadać.
Szliśmy do nich trochę jak na posiedzenie plenum partyjnego - ciekawego nas tam nic spotka, poziom prelegentów szałowy raczej nie będzie, a i końcowe ustalenia będą odbiegały od wymarzonych. Wzięliśmy trochę piwa, przyrzekli sobie, że z nikim się nie pokłócimy i nikomu nie powiemy, co o nim myślimy, gdy nam włączy 'Xiao Pingguo'.
Cztery godziny później wracaliśmy więcej niż kontent. Po raz milionowy okazało się, że napoje potocznie zwane wyskokowymi wprowadzają inną jakość do stosunków międzyludzkich. Sprawa się tak rozkręciła, że dopiero po jakichś dwóch godzinach przeszliśmy do omawiania naszego występu. Wtedy wszyscy mieli już podejście określane terminem 'a co tam!', więc jakoś te sześć minut podzieliliśmy na występy solowe z opcjonalnymi tańcami, 'Cotton-Eyed Joe' i 'Xiao Pingguo'. Dla nas 'Czerwone korale'. Korale czerwone, a siara jak chuj, no ale przynieśliśmy sześć piosenek i przez aklamację wybrano wejściowe 50 sekund tej jako czas naszego uśmiechania się do tłumu, potem wejdzie 'Cotton-Eyed Joe' (i dopiero będzie koszmarnie).
Amerykanie ogólnie okazali się o wiele bardziej kontaktowi niż się wydawało, przy tym bardzo chrześcijańscy, ale nie w rozumieniu polskim ('Panie Boże, daj mi nowy samochód, a temu sąsiadowi niech córa się puści z Murzynem'), tylko takim bardziej źródłowym-jezusowym-protestanckim ('Dlaczego mamy nie być dobrzy dla innych ludzi?'). Gdy w pewnym momencie okazało się, że jeden z nich jest fanem Springsteena, to mi zadowolenie z życia podskoczyło o jakieś 25%. Próbowałem go nawet namówić na wykonanie 'Born in the USA', tylko może bez linijki 'go and kill the yellow men', ale niestety, nie udało się. Australijczycy zdecydowali się na AC/DC (no, jak się jest z normalnego kraju, to sobie można wybrać fajną muzykę, ja tam im Cave'a imputowałem), kolega z Korei na coś rzewnego po angielsku, a Irasiad z Ukrainy na wersję amerykańską. Opracowaliśmy to pi razy okno, koło północy rozeszli się nieco bardziej zaprzyjaźnieni.
Prawdziwy cios spotkał nas jednak dopiero w poniedziałek. Okazało się, że 'Xiao Pingguo' zostanie wykonane solowo, to znaczy przez grupę naszych chińskich współpracowników.
W następnym odcinku: Xiao Pingguo to jednak nie był taki zły pomysł.