- Wszystkie czerwone wina smakują jak mniej więcej Sofia-Slavia rozrobiona na litrze wody. Woltaż mają, w banię dają konkretnie, ale doznania smakowe są mierne. Przetestowaliśmy kilkanaście z domu winnego (a pewnie fabryki) Great Wall, kilka z Changyu, wszystkie smakują niemal tak samo. Kupiliśmy raz trunek, który kosztuje 136 RMB (przecenili na 36). Również był to syf, wino z fatalnym aromatem i absolutnie bez żadnego finiszu. Za 68 PLN to bym sobie na Zachodzie znalazł Chablis, które powala smakiem. Albo trzy dobre chardonnay.
- Białe wino marki Great Wall to obrzydliwy syf. Jedyne akceptowalne białe wino jakie znaleźliśmy pochodzi z Xinjiangu i robią je Ujgurzy. Niestety, w naszej mieścinie nie da się go kupić. To i tak nie jest dobre wino, ale jest lepsze niż pozostałe. Pijemy od biedy Changyu jedno, ale nie jest warte tych 48 RMB, które kosztuje.
- Mieliśmy parę razy podejrzenia, że ludność nie ogarnęła tego, że wino może się zepsuć, jeżeli sobie poleży w upale. Raz kupiłem konkretny ocet. W sumie ciekawiej smakowało niż ich standardowa oferta.
Guangzhou jest miastem nieco magicznym - da się tam bez problemu znaleźć chińskie piwa które przypominają trunki ze świata Zachodu, na dodatek nie są drogie. Supermarkety są też dobrze zaopatrzone w towary importowane, bywają nawet polskie piwa, a wódki to w kilkunastu rodzajach.
Liczi lubimy, wino lubimy, więc nadzieje mieliśmy wielkie. Niestety, jest to niedobre, słodkie, ciężkie i słabe – 8%. Picie tego to męka trwająca godzinami, po przeminięciu których zauważamy, że ledwo coś upiliśmy i że nie ma z tego żadnego rauszu. Chyba 12 RMB kosztowało, ale próbujemy wyprzeć z pamięci, że to w ogóle posiadamy. Od marca stoi za biurkiem, nikt nie chce tego wypić.
W supermarketach można znaleźć różne edycje tego napoju, niektóre sprzedawane są w butlach 5-litrowych, jednak chyba nigdy nie widzieliśmy, żeby ktoś to kupował. Podobno na wioskach sporo emerytów robi takie wina własnoręcznie.
Rozpałka zapewne smakowałaby lepiej niż ten wynalazek. Chemiczne, rzygotliwe, odrzucające. Ma 20%, więc picie tego to bezowocna męka, po prostu jest tak złe w smaku, że po dwóch łykach uznajemy, że jednak nie mamy ochoty na alkohol. Prawdopodobnie nie uda nam się tego dopić i trzeba będzie wyrzucić. Kosztuje 8 RMB. Sprzedawane w jakże eleganckim plastiku, design butelki powala estetyką, wyrafinowaniem proporcji i nowatorstwem kształtu.
Do kupienia tylko w destylarniach ludu Miao, nie widziałem nigdy w sprzedaży marketowej. Najlepszy alkohol kraju, smaków i woltaży pełno do wyboru. Ceny zależą od wybranej opcji, około 50 RMB za baniaczek 500ml. Przy kupnie można degustować. Istnieje wiele rodzajów tego napoju, najsłabsze mają chyba około 10%, najmocniejsze ponad 60%. Smak słodkawy, w wersji słabszej dość miodowy, zawsze czuć posmak ryżu.
Wiecie co sądzimy o bai jiu. Jest to na pewno jeden z najgorszych alkoholi świata. Pachnie zmywaczem do paznokci i kwiatami, smakuje jak refluks.
Eksponat na zdjęciu w skali bai jiu nie jest dramatem, ale i tak kupiony został tylko dla celów ozdobnych. 5 RMB, 58% alkoholu, wali w łeb konkretnie.
Normalnie bai jiu można kupować w cenach od 1 RMB za 100 ml do cen kosmicznych za 500 ml. Edycje luksusowe są ofiarowywane w prezentach lub stawiane na stołach drogich restauracjach, przeciętny obywatel Chin raczej kupi sobie 3-litrowy baniak za 50 kuai.
Na tle całej reszty jest to niezły trunek, ale jak na brandy to za ciężka i za słodka. Trzygwiazdkowa kosztuje 48 RMB. Zazwyczaj jest dostępna w supermarketach, można też znaleźć podobne alkohole innych marek.
Kosztuje 7,8RMB, alkoholu 6%, chyba najlepsze co jest dostępne w sprzedaży, świetne w upały. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu nie jest przesadnie słodkie. Ma nawet ładną butelkę i etykietę, istnieje też w wersji różowej, która nie różni się jakoś wyraźnie smakiem.
Jest kilka odmian, woltaż około 20%. Z jednej strony jest ok, z drugiej trudno to z czymś zdrinować, a samo trochę za mocne w smaku, trochę jakby słodka wódka złamana wodą. Zazwyczaj kosztuje 16 RMB, ale jest u nas sklep, który ma po 8. Po jakimś czasie zainteresowania, trochę nam obrzydło.
Ogólnie nie ma w naszym mieście klimatu na dzikie chlanie, nie ma sensownych miejsc, żeby pójść na piwo. Chińczycy raczej nie przesiadują w barach, bo i barów wielu nie ma, u nas jeden na ponad osiemset tysięcy ludności. Ludzie mają tutaj nieco odmienne nawyki picia, zazwyczaj je się do tego całą kolację, zapija bai jiu i wznosi toasty. "Porządne" kobiety nie piją publicznie, a po prawdzie chyba w ogóle. Oczywiście w dużych miastach spotkamy młodzież, która ma odmienne podejście do tego tematu, widać, że obyczaje się tutaj zmieniają, zwłaszcza pod wpływem modnych seriali i filmów.
Póki mieszkaliśmy w Huainan, chodziliśmy z innymi obcokrajowcami i dawali sobie wspólnie w palnik. Tu niestety nie ma z kim wyjść, mamy też wrażenie, że w Chinach w ogóle nie funkcjonuje raczej wyjście z kolegami na piwo i pogaduchy. Za to wiele osób wali sobie setkę do lunchu. Po półtora roku mieszkania w Gruzji, gdzie każdy robi dobre (zazwyczaj nawet bardzo dobre) wino, gdzie narodowy alkohol (czacza) wyrywa z butów, gdzie chlanie jest nieodłączną częścią życia każdego człowieka, jest to standard zdecydowanie odmienny.