W drodze na zajęcia spotkałem kolegę z USA. Widoczność wynosiła jakieś trzy-cztery metry, więc wielkie szczęście, że na siebie wpadliśmy, bo przecież wzrokowo byśmy się nie odnaleźli. Sytuacja była tak zła, że dostaliśmy niezłego pierdolca i w drodze do budynku naukowego śmialiśmy się, jakby nam dopiero co pokazali 'Nagą Broń'. Zastanawialiśmy się, co dalej - prawdziwie solidne zanieczyszczenie zwykło pojawiać się dopiero po rozpoczęciu sezonu grzewczego, a do tego jeszcze trochę brakuje. Mierniki PM 2.5 ambasady amerykańskiej w Pekinie sięgają tylko do 750, zapewne twórcom nie chciało się wierzyć, że możliwe jest osiągnięcie takich wartości, ale co oni wiedzieli o życiu? Chinom zdarzało się osiągać wartości znacznie wyższe - w zeszłym roku Harbin zamknął tysia, a Pekin machnął ponad 900. Ale to było w styczniu, nie w październiku.
Mamy też nieodparte wrażenie, że tutejsza media otrzymały jakieś delikatne sugestie, żeby się tym przesadnie nie zajmować. Jeszcze w zeszłym roku większość epizodów poważnych zanieczyszczeń doczekiwała się przynajmniej wzmianek, a w tym roku cisza. O sprawie napisał nawet Guardian (tutaj: http://www.theguardian.com/environment/2014/oct/10/china-pollution-levels-hit-20-times-safe-levels), a u nas jakoś spokój. No nie jest to może szał na miarę wielkiego smogu roku 2013, ale uważamy, że zasłużyliśmy sobie chociaż na wspomnienie o nas. Zwłaszcza, że Baoding rzadko jest najgorsze, bywa wysoko, ale nigdy pierwsze.
Spójrzmy na poniższy zrzut ekranu:
Gdy decydowaliśmy się na pracę w Baoding, wiedzieliśmy, że nie jest to kurort. Wydawało nam się jednak, że pod względem zanieczyszczenia gorzej niż w Huainan nie będzie. Nawet w dniu naszej rozmowy kwalifikacyjnej sprawdziłem sobie wartości zanieczyszczeń i było jakieś 120. Nie sanatorium, ale do przeżycia. Myślałem też, że gorzej od Pekinu przecież nie będzie, w końcu mniej aut i ludzi, więc przechytrzę system - 140 kilosa od stolicy i wszystkich z tym związanych plusów, a bez tego cudownego powietrza. Według tego wykresu to w sumie się udało, było lepiej niż w Pekinie... Jednak w momencie gdy zamykamy 400, zaczynamy się zastanawiać, co będzie zimą. Dominują tu elektrownie węglowe, a mrozy są solidne, więc może się okazać, że będzie jeszcze fajniej.
Dla osób, które nie mają szczęścia żyć w kraju chińskiego snu i które nie instalują sobie mierników w tablecie, laptopie i telefonie, oto rozpiska poziomów zanieczyszczeń:
- 0-50 - fajnie i zdrowo
- 51-100 - jest w porządku, ale ludzie wrażliwi mogą mieć kłopoty z oddychaniem i zdrowiem
- 101-150 - więcej osób może się nędznie czuć, ale ogół nie powinien płakać
- 151-200 - każdemu jest źle, a niektórym bardzo
- 201-300 - cała populacja może mieć problemy, jest konkretnie niezdrowo
- 300 i więcej - wszyscy mają przesrane
Niestety, nie napisali, co jest powyżej 400. Ja już wiem, co może być: wysuszone oczy, jak również śluzówka gardła i nosa. Drapie w drogach oddechowych. Ja palę, więc mogę mieć nieco zniekształcone odczucia, ale cała reszta nauczycieli nie pali, a też to miała, więc pozwalam sobie stwierdzić, że za fajnie się człowiek nie czuje.
W niedzielę zeszliśmy do żenujących 74, ale szczęśliwie już odbiliśmy się od dna. Obecnie mamy 214, co wobec soboty wydaje się pogodą wręcz zachęcającą do pobiegania sobie. Dla porównania, Aleje w Krakowie (czyli najbardziej zanieczyszczonym mieście Polski i trzecim najgorszym Europy) mają w godzinach szczytu koło 100, zazwyczaj poniżej, obrzeża miasta po jakieś 60-70.
Mamy pewne poczucie lokalnej dumy: o ile o naszych poprzednich miejscach zamieszkania wiele się nie pisało, o tyle Hebei zajmuje dobre miejsca w rankingach najbardziej zanieczyszczonych miejsc do życia w Chinach. Niestety, nasze Baoding nie załapało się do dziesiątki najgorszych miast świata, ale stolica prowincji - Shijiazhuang - w cuglach zajęło miejsce w rankingu!
Jeżeli chcecie wiedzieć, co u was lub u nas w kwestiach powietrznych: http://aqicn.org/city/baoding/
Jung Chang napisała w swych 'Dzikich Łabędziach', że komuniści zrobili z Chin brzydki kraj:
"Wherever we went as we traveled down the Yangtze we saw the aftermath of the Cultural Revolution: temples smashed, statues toppled, and old towns wrecked. Little evidence remained of China's ancient civilization. But the loss went even deeper than this. Not only had China destroyed most of its beautiful things, it had lost its appreciation of them, and was unable to make new ones. Except for the much-scarred but still stunning landscape, China had become an ugly country.”
Szkoda, że z pewnych powodów proceduralnych (czytaj: zakaz wjazdu do raju), Jung Chang nie mogła iść ze mną i Rossem tego sobotniego poranka po naszym szkolnym dziedzińcu. Ciekawe, co by powiedziała o tym, co zrobiono z tym, czym przyszło oddychać mieszkańcom Chin 11 października 2014 roku.