Kierownik nie jest banalnym facetem, którego można by spotkać w przeciętnej polskiej szkole. Choćby dlatego, że jest to szkoła prywatna, którą rozkręcił sam od absolutnych podstaw. Zanim wpadnie ktoś w zachwyt nad jego zmysłem biznesowym, uspokajamy: konkurencja była znikoma, by nie powiedzieć, że żadna. Gdyby metodami, które obserwujemy, próbował działać w jakiejś rozwiniętej ekonomii, to siedziałby z garnuszkiem i harmonijką pod mostem. Co jednak godne podziwu, nauczył się angielskiego do poziomu niespotykanego wśród ludzi żyjących w okolicy absolutnie samemu, bo za bardzo nie było od kogo pobierać nauk.
Z rzeczy, które wzbudzają naszą radość: facet pali więcej ode mnie i wozi w aucie portret Mao Zedonga. Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że nie pije piwa ani wina. Pija tylko bai jiu, za to dość konsekwentnie: parę bań do lunchu i wieczorem. Co dość dziwne, powiedziała nam to z dumą jego żona:
- Bo Rocket to pije nawet jak nie mamy gości. Tak, tak, nawet jak nikt nas nie odwiedza, to on co wieczór bierze bai jiu i pije samemu.
I naprawdę była dumna z małżonka! Dzięki temu ja zacząłem pytać, czy moja pani nie chciałaby być tak dumna ze mnie, tylko może piłbym coś innego.
Z rzeczy mniej istotnych: facet jest słowny, konkretny, dużo się uśmiecha, mówi z sensem, w miarę szanuje czas innych, ciągle inicjuje bankiety, na których jego głównym hobby jest upijanie mnie i dbanie, żebym palił przynajmniej raz na kwadrans. Komplementuje nasze lekcje (jak złe by nie były), zna nawet parę słów grzecznościowych, co jak na Chińczyka jest niemałym osiągnięciem. 'Hello' potrafi nam rzucić do piętnastu razy dziennie.
Nauczycielem jest świetnym, myślę, że nawet poza Chinami byłby wysoko oceniany. Gdy chce rozśmieszyć uczniów, robi to w sekundę. Gdy mają go słuchać, to osiąga to w też w sekundę. Nasza pierwsza wspólna lekcja nieco mnie zaskoczyła - uczeń, który ośmielił się rozmawiać z kolegą, dostał kopa i spadł ze stołka. W publicznej szkole w Gruzji takie rzeczy to norma, ale tu jednak pracujemy w prywatnej szkole dla dzieci przynajmniej klasy średniej...
Ma też pewne wady: pije zupę prosto z chochli lub wspólnej wazy (to nie jest dowcip...), podłogi restauracyjne uważa za popielniczki i w ogóle dziwi się, że ja postuluję palenie z dala od tych, co nie. Czasem popluje, ale zazwyczaj do śmietnika (tutaj to wyraz kultury). Ma też nieco irytujący zwyczaj dzwonienia do mnie w moją 'niedzielę' w okolicach 8:30 i pytania, czy jestem w domu, a jak tak, to on będzie za pięć minut, bo coś tam – najlepszym „coś tam” było, że ujrzał w ogrodzie koło mego bloku czereśnie i potrzebował pożyczyć drabinę żeby je pozbierać. Kiedy indziej po dwóch miesiącach oczekiwania i proszenia o przysłanie kogoś, sam przygnał o 7:40 naprawiać mi spłuczkę do kibla. Przez następne półtorej godziny miał miejsce teatrzyk: dwie osoby, które nie mają pojęcia jak, naprawiają kibel. Udało się i działa do dzisiaj. Co jakiś czas Kierownik zagaduje mnie, czy aby na pewno działa, słysząc odpowiedź potwierdzającą bardzo się cieszy i z dumą podkreśla, że to on naprawił. Gdy okazało się, że mam parę wolnych dni, zorganizował czas zabierając mnie na ryby. Siedzieliśmy więc kilka godzin na polu, które chwilę wcześniej nawieziono gnojowicą, moczyliśmy wędki w wodzie i on łowił, a ja nie. Nawiasem: chwała niebiosom, bo Chińczycy złowione ryby traktują gorzej niż mniejszości etniczne. Dokładałem więc starań, żeby niczego nie złowić, co nie jest takie łatwe, gdy wędkuje się w stawie hodowlanym. Nie chciałem być odpowiedzialnym za śmierć w obrzydliwych warunkach nawet średnio mądrej istoty. Jednak Kierownik i tak wydał mi przydział ryb, żeby mi nie było smutno. Okolicznym kotom nie było, ja też jakoś to przeżyłem.
Ubiera się według chińskich kanonów mody, jego strój galowy to komplet dresowy Nike'a. Ma prawdopodobnie dwa samochody (może więcej, dwa widziałem, trzeci niedawno objeżdżał), ale preferuje rower elektryczny, co jest wyrazem zdrowego rozsądku przy panujących tu realiach ulicznych. Rozmowy na poważne tematy preferuje koło drugiej sety bai jiu, te załatwia w jakieś 20 sekund, o pierdołach zaś snuje opowieści godzinami.
W skali przybliżania licznych chińskich chujowizn, katastrof i dramatów, to nie jest opowieść o jednej z nich. Kierownikowi przyznajemy jedną z wyższych możliwych not w skali oceny kierowników. Przynajmniej póki co, bo nie możemy ręczyć za to, że pewnego dnia się nie spakuje i zniknie z np. moim bonusem. Być może nasza podejrzliwość związana jest z pochodzeniem z takiego pewnego nadwiślańskiego kraju, bowiem do tej pory niczego finansowo i organizacyjnie Wodzowi zarzucić nie można, a wielokrotnie wyskakiwał ponad nasze oczekiwania. Życie w Chinach to męka jak chuj, ale przynajmniej w tym zakresie trafiliśmy człowieka z głową na karku i jajach w kroku.