Gaokao jest dość blisko do matury, gdzieś w pół drogi między naszą starą maturę a nową. Dokładnie tłumaczy się National Higher Education Entrance Examination. Jest to jeden z największych sekretów chińskiego szkolnictwa. W skrócie: uczniowie siadają i piszą egzaminy. Teraz zaczynają się schody, od moich uczniów (czyli prowincja Hunan) dowiedziałem się tak: z każdego dostaje się od 0 do 150 punktów, czyli łącznie można ich zdobyć 750 - część do wyboru jest za 300. Siada się i pisze dwa jednego dnia, dwa drugiego. Pierwsza sekcja to chiński i matematyka. Druga to język obcy (czyli angielski, bo żadnego innego w szkołach nie uczą, chociaż teoretycznie można inny) i pakiet do wyboru: humanistyczny - geografia, historia, polityka, lub ścisły - chemia, fizyka, biologia. Pakiety są warte po 300 punktów, test jest zbiorczy, bez rozbicia na przedmioty. Jak na egzamin, od którego co roku zależy przyszłość milionów, to naprawdę trudno znaleźć jakieś super pewne dane.
W całym kraju zatrzymują się budowy, jest zakaz odpalania fajerwerków i przeszkadzania Mandarynom w najważniejszym dniu ich życia. Kilka lat temu woźnego z jednej ze szkół wtrącono do więzienia za to, że ustawił szkolny dzwonek na błędną godzinę, czym zakłócił egzamin.
Słyszałem sprzeczne dane, najczęściej pojawiają się takie liczby: aby dostać się na Tsinghua lub Peking (dwa najlepsze uniwersytety w kraju) trzeba mieć gdzieś pomiędzy 500 a 600 punktów. Gaokao powyżej 400 podobno jest uznawane za bardzo dobre i daje miejsce na jakimś solidnym uniwersytecie, prawdopodobnie jednym z 35 tzw. kluczowych (łącznie uniwersytetów jest podobno 211). Inni mówili mi, że należy mieć ponad 700. Tyle zebrałem z rozmów, moich ostatnio ćwiczyli jednak na 900 punktów, a nie na 750. Angielski był za 150, w tym roku (chyba) 120, za rok 100, a od 2017 won z Gaokao. Tym samym kolejne pokolenia nie będą narażone na wrogą propagandę Zachodu i będzie im można opowiadać, co tylko się chce.
Niższe wyniki pozwalają na studia na uczelniach lokalnych lub prywatnych, czyli mniej więcej to samo, co w Polsce, tylko na kilkadziesiąt razy większą skalę. Po tych szkołach otrzymujemy dyplom, którym można wprawić pracodawców w Szanghaju w niezły humor. Tu jednak na papiery z poważnych uniwersytetów da się dostać sensowną pracę.
Przeważająca większość zadeklarowana jest jako ścisłowcy, bo wierzą, że dzięki temu będą mogli mieć lepszą karierę. Zależnie od wyniku Gaokao zadecyduje się ich przyszłość: niektórzy pojadą studiować, inni do Guangdongu, składać telefony i szyć jeansy. Pierwsza opcja daje szanse na dobrą pracę, pieniądze pozwalające na założenie i utrzymanie rodziny. Druga nie bardzo. Są przypadki sukcesów ludzi, którzy mieli fatalne GK albo w ogóle go nie zdawali, ale to trochę przypadki imienia Kulczyka.
Jeżeli ktoś w ciągu swej edukacji wykazał się w tzw. olimpiadzie przedmiotowej, nie musi podchodzić do GK. Nie ma jednego standardu GK, szczegóły pozostają w gestii prowincji. Jeżeli komuś nie poszło, może powtórzyć ostatnią klasę ogólniaka i spróbować jeszcze raz w następnym roku, aczkolwiek mało kto to robi. Krążą opowieści o takich, co próbowali i pięć razy, aż w końcu otrzymali potrzebną im ilość punktów.
Uniwersytety ustalają kwoty dla prowincji, czyli jak w niemal każdym przypadku, najlepiej mieszkać w Pekinie. Oczywiście już parę osób wpadło na pomysł relokacji tam, by dziecko miało łatwiej na uczelnię. A nawet nie trzeba się relokować, wystarczy mieć zameldowanie pekińskie, co spowodowało wynajem klitek ludziom, którym potrzebny jest tylko papier, a mieszkać wolą gdzie indziej.
Ostatnio Gazeta Wyborcza opublikowała materiał fotograficzny dotyczący - jak to nazwano - najtrudniejszego egzaminu świata. Gdy się na niego popatrzy, to nie wygląda na łatwy. Gdy jednak trochę się popracuje z uczniami, to odkrywa się, że wszystko, co robią, jest przygotowaniem do Gaokao. Cała edukacja to Gaokao, nic innego nie ma znaczenia. Właściwie trzy lata ogólniaka tłuką testy pod Gaokao. Cała trzecia klasa to powtórki, nie wprowadza się żadnego nowego materiału. Są też pewne skróty i ułatwienia: w angielskim nie ma części mówionej, listening wprowadzono stosunkowo niedawno (jeżeli to, co słyszałem, to poziom egzaminu, to jest to banał, wpisz ze słuchu brakujące słowa, tekst monodeklamowany), dominuje gramatyka, jest krótkie wypracowanie. W efekcie nie brakuje ludzi, którzy mieli wybitny wynik w GK, ale słowa powiedzieć nie potrafią. Za mówienie nie ma punktów, więc po co mieliby się męczyć nauką tegoż?
Wybrane tegoroczne tematy eseju z chińskiego, przetłumaczone przez portal Shanghaiist:
- Pekin - "W dawnych czasach istniało wiele zasad i wzorów zachowania, jak mówienie spokojnym głosem, pozdrawianie starszych ludzi, stanie lub siedzenie wyprostowanym. W ostatnim czasie jacyś ludzie podzielili się online tymi "starymi zasadami", których wymagali od nich rodzice, i temat ten wywołał dyskusję wśród chińskich internautów.
Zaplanuj i napisz własną interpretację tego fenomenu." - Szanghaj - "Możesz wybrać własną drogę i przejść ją przez pustynię, co oznacza, że jesteś wolny; nie masz wyboru i musisz podążać drogą przez pustynię, co czyni cię zniewolonym.
Wybierz własny punkt widzenia i napisz artykuł na co najmniej 800 słów" - Hunan - "Było sobie miejsce, w którym wszyscy byli biedni. Większość pracujących tam ludzi opuszczało je po dwóch latach. Jednak ktoś pozostał na lata i zmienił je wraz z innymi w najpiękniejszą wieś.
Napisz rozprawkę lub reportaż na ten temat."
Przecież to dowcip, nawet moi uczniowie (którzy GK mają za rok) uznali, że to banał. Inne składowe chińskiego to dokończ cytaty (czyli miejmy nadzieję, że nauczyłeś się ich na pamięć) i rozumienie tekstu w klasycznym i uproszczonym chińskim. Tu trudno ocenić, ale nie wydaje się to przesadną rzeźnią. Matematyka podobno była trudna, ale to dlatego, że pchają się na nią ludzie, którzy nie powinni nawet zabłąkać się w okolice szkoły.
Gaokao to w pewnym sensie koniec edukacji Chińczyków. Podobno jeżeli już się dostałeś na uniwersytet, to go skończysz, chyba że uda ci się zrobić coś gigantycznie głupiego lub też zaangażować politycznie. Znani mi studenci spędzali czas głównie na grach komputerowych i nieudolnych próbach poderwania studentek. Szkołę średnią niemal wszyscy opuszczają mając wpojoną awersję do czytania i samorozwoju. Absolutnie tylko jednostki są w stanie kojarzyć fakty i wyciągać wnioski. Nawyków w stylu ‘sprawdzę sobie sam’ brak. ‘Coś mnie interesuje, więc o tym więcej poczytam’ nie występuje. Dziwnym nie jest, skoro należy nauczyć się tak wielu cytatów, a w szkole siedzi się kilkanaście godzin dziennie. Za to potem praca będzie wydawała się całkiem w porządku, godziny nawet jakieś takie krótkie, a i jeszcze kasę dają, zakazów jakby mniej, ale się miło klei te telefony!
Mówi się, że ludziom rządzącym każdym krajem zależy na tym, żeby mieć społeczeństwo możliwie mało rozgarnięte. Obserwując, co zrobiono z edukacją w Polsce w ciągu ostatnich kilkunastu lat, trudno się z tym nie zgodzić. Jednak w kraju nad Wisłą jest jeszcze jakaś grupa osób, która czyta, uczy się dla siebie, ma jakieś zainteresowania. W Chinach system działa o wiele lepiej i produkuje ludzi o wiele lepiej sformatowanych.