Dominującym trendem w chińskiej telewizji są filmy i seriale wojenne. Czasom okupacji japońskiej poświęcono już chyba więcej czasu na taśmie celuloidowej (a raczej na dyskach twardych) niż te osiem lat, które trwała. Poza tematyką filmy i seriale te łączy jedno: są fatalne.
Po pierwsze, dbałość o realia jest żadna. Używanie AK-47 (zrobionego w 1947 roku) w latach trzydziestych to standard. Strzelanie z karabinu snajperskiego, który nie miał prawa istnieć? Drobiazg, ale to że z odwróconą lunetą, źle go trzymając, mając otwarty zamek? Nie ma sprawy, w końcu kino to fabryka marzeń.
Pola bitwy wyglądające jak rewie mody? Jest.
Seksowne bojowniczki z pięknymi fryzurami? Proszę bardzo!
Najsłynniejszym kadrem i symbolem całego zjawiska (nazywanego ‘japońskie diabły rozrywane gołymi rękami na pół’) jest to:
Powstała na potrzeby jakiejś telewizji, słychać panią jak komentuje (tu rozpisane, co mniej więcej mówi). Najpierw 45 sekund reklam z YouKu, a potem można nacieszyć oczy tym, co rozpala wieczory i noce ekranu TV przeciętnego obywatela ChRL.
Wygrywa królik, chociaż patriotyczny Batman też ma swój urok, a i samolot strącony granatem jest całkiem niczego sobie. Można powiedzieć, że łuk z nielimitowanymi strzałami to niemal czepianie się drobiazgów. Najfajniejsze w tych filmach jest to, że Japończycy to cymbały. Skoro to tacy idioci, to co dopiero powiedzieć o tych, których okupowali tyle lat? Ofiary musieli tu jednak ponosić straszne, w każdym filmie giną ich po prostu legiony.
Można powiedzieć, że ‘jak nie chcesz, to nie oglądaj!’ Problem polega na tym, że te produkcje obecne są w przestrzeni publicznej - w pociągach, autobusach, restauracjach i sklepach - więc często nawet nie mając na to ochoty, ujrzy się jakiegoś podłego Japończyka, którego pokonuje lokalny ruch oporu. Przy tym zamiłowaniu do lat 1937-45, dziwi brak zainteresowania również innym dość interesującym okresem 1949-1976.
Program ten pochodzi sprzed ponad roku. Wydawało się wówczas, że nadchodzi zmierzch tych produkcyjniaków, że ośmieszone i wyśmiewane umrą śmiercią naturalną, bo nikt nie będzie chciał tego oglądać mając do wyboru sensowne produkcje z innych krajów. Albo białą ścianę. Gdy w marcu 2013 do kin wszedł film o Lei Fengu, w Nankinie doszło do dość kompromitującej sytuacji: na wszystkie seanse sprzedano dokładnie okrągłe jak księżyc w pełni ZERO biletów, co nawet pracownicy kina przyjęli ze zdziwieniem, bo sytuacja taka nigdy wcześniej nie miała miejsca. W końcu młodzież uniwersytecka postanowiła się poświęcić i zorganizować wyjście na ten, bez wątpienia wspaniały, obraz. Mam nadzieję, że dali im szczodrze jakieś nagrody, poświęcenie było to niemałe.
Przez pierwsze pół roku w Chinach odnosiłem wrażenie, że to wszystko zmierza do większej integracji ze światem, trochę drogą Korei Południowej. We wrześniu nawet miano otworzyć specjalną strefę handlową w Szanghaju - to standardowy przebieg reform w Chinach: najpierw Szanghaj, Pekin, Shenzhen lub Guangzhou, potem stopniowo reszta kraju. Z tego, co wiem, wyszło to średnio. Niestety, ostatnimi czasy odnosi się wrażenie, że trend się odwrócił i Chiny znacznie bardziej interesuje droga Korei, ale Północnej. Chińczycy zaczęli nawet używać nazwy ‘Zachodnia Korea Północna’, więc im ją zablokowano w wyszukiwarkach.