Jednym z największych plusów mieszkania w Chinach jest to, że nie mają tu świąt Bożego Narodzenia. W jakimś zakresie tam mają, można kupić sobie czapkę Mikołaja i słodycze we wiadomym zdobnictwie, ale już muzycznych hitów świątecznych nie uświadczymy. Bywają choinki i Mikołaje (wszystko czterdziestej jakości i urody), ale żadnych tradycji nie ma. Jak się nad tym dobrze zastanowić, to i na Zachodzie wiele nie zostało - germańska choinka, komunistyczny karp, kapitalistyczny brak pieniędzy na to wszystko. I walki emerytów w Lidlu, Tesco albo Biedronce. Dla naszych uczniów to raczej czarna magia, we wcale nie najgorszej grupie powiedzieli mi, że prezenty dają renifery. Jednego z mych lepszych zaskoczyła informacja o tym, że wszystko się zamyka na 2,5 dnia, że z autobusami za wesoło nie jest, ale poza tym, to jak w Spring Festival, naród siada na dupie i ogląda żałosne programy telewizyjne. Ewentualnie wysłuchuje mądrości jakiegoś obłąkanego wujka albo dziadka o tym, że Żydzi i spisek. A, i jakiegoś Glempa w Wigilię. Z perspektywy orientu, to jest: albo bierz święta po amerykańsku, albo w ogóle. Więc mówię moim uczniom, że jest całowanie się pod jemiołą, ale to w USA, a świat Zachodu, to nie tylko USA i że jemioła im we Włoszech raczej nie zadziała, chociaż oni też obchodzą Boże Narodzenie. Za bardzo nawet nie mam miejsca na to, żeby im coś zeznać o tym, że Ruskie (i okolice) to Prawosławie, i że u nich to raczej 7 stycznia. Nie wydają się jednak przekonani, w TV pokazali, więc co ty nam tutaj. Szczerze jednak, to mamy do czynienia z tendencją, którą na pewno opisze jakiś arcygenialny socjolog za 200 lat, walnie tytuł, że obraz Bożego Narodzenia na Zachodzie w perspektywie lekcji nauczycieli angielskiego w Chinach w latach (tu sobie jakieś wybierze).
Jednak wracając do tematu, oto przegląd najciekawszych dekoracji świątecznych (prawie stołecznego) miasta Baoding.
Jednak wracając do tematu, oto przegląd najciekawszych dekoracji świątecznych (prawie stołecznego) miasta Baoding.
Naszym uczniom nakazano przygotować jarmark świąteczny. Dostaliśmy po 50 RMB w kuponach i przykazanie, żeby się tam pojawić, sprawić uczniom radość i coś sobie kupić. Jakieś dwa tygodnie temu jedliśmy ze studentami (to raczej standard, że jadamy z nimi posiłki, wymiana uczciwa, oni ćwiczą angielski, my dowiadujemy się o radościach życia) i pytali nas, jaki to asortyment sprawi nam radość, co byśmy chcieli kupić, to oni nam to skołują na kiermasz.
- Alkohol!
- Wódka!
Krzyknęliśmy jednocześnie, Matthew pierwsze, ja drugie. Nie zrozumieli, a my się zreflektowaliśmy i zmieniliśmy odpowiedzi na 'tradycyjne chińskie rękodzieło'. Nastał 23 grudnia, dzień kiermaszu. Już na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, że siedzą tam (na zimnicy, chociaż nawet nie strasznej) ci, którzy wyciągnęli najkrótsze słomki i przegrali w papier, kamień, nożyce.
- Alkohol!
- Wódka!
Krzyknęliśmy jednocześnie, Matthew pierwsze, ja drugie. Nie zrozumieli, a my się zreflektowaliśmy i zmieniliśmy odpowiedzi na 'tradycyjne chińskie rękodzieło'. Nastał 23 grudnia, dzień kiermaszu. Już na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, że siedzą tam (na zimnicy, chociaż nawet nie strasznej) ci, którzy wyciągnęli najkrótsze słomki i przegrali w papier, kamień, nożyce.
Wydanie tych 50 RMB zajęło nam chyba jakieś 30 minut. Razem z Amerykanami łaziliśmy i zastanawialiśmy się, co może się przydać. Oto efekty.