Z jeansami poszło tak, że okazało się, że w necie to jedna sprawa, a na miejscu nieco inna. Taka trzy razy droższa...
Przeszedłem na stację Mendelewskaja. Rozpocząłem rozpytywać, gdzie tu może być ten Plac Walki. Niestety, wskazówki znalazłem po angielsku, więc oferowałem autorskie tłumaczenie, które sprawiało, że ludzie bezradnie rozkładali ręce. W końcu usłyszał mnie jeden przechodzień i zaoferował, że mnie zaprowadzi.
Super, dziękuję.
Idziemy, rozmawiamy. Szybko pada pytanie: skąd jestem? Po odpowiedzi zalega cisza. Robi mi się nerwowo, bo okolica może nie jest totalnie dzika, ale ciemniejsze odcinki drogi bywają. Po chwili rozmówcy wraca pasja do rozmowy, ustalamy, że Moskwa jest wspaniałym miastem, że pracuję w nim i że szukam pomnika jednego z mych ulubionych pisarzy. Rozmówca mówi, że mieszka tu, kojarzy jakieś figurki, ale nie wie, czy to te. Mówię, że jak dwie ludzkich rozmiarów, to to te. Widziałem ponad trzynaście lat temu, w miarę pamiętam jak to wygląda. Rozmówca nagle zachwycony, że znam rosyjską literaturę, pyta, czy wiem, że tu się niedaleko urodził Dostojewski. Tłumaczy mi jak iść, żeby nie wracać na tę samą stację, a po drodze przejść koło domu Fiodora Michajłowicza. W pewnym momencie chwyta mnie za ramię. Ja na to tężeję i sobie myślę 'to teraz będzie szydło w gardło'.
Myliłem się, chciał mi pokazać tablicę upamiętniającą walki, które miały tam miejsce w 1917 roku i zaowocowały nazwą placu. Kawałek dalej jest! Jerofiejew! Interlokutor ogląda ze mną, sprzedaję mu tytuł wiadomego dzieła, żegnamy się.
- Dzień dobry, nazywam się Swietłana.
- Mi--------khaaaaaaaaa-iiiiiiiiiiiił - odpowiedziałem próbując ratować Żygulowskie, które właśnie obmywało mi ręce i policzki.
- Nazywam się Swietłana i jestem alkoholiczką.
Jakoś się uśmiechnąłem.
- Nie ma się z czego śmiać.
Kolejne kilkadziesiąt minut spędziłem na rozmowie ze Swietłaną.
O literaturze.
Popijałem przy tym Żygulowskie dla Jerofiejewa, ona miała drina z wiśni. Powiedziała, że ciekawi ludzie przychodzą pod ten pomnik i dlatego tam bywa. Że nie tylko, że owszem, że wiele osób chce się po prostu schlać, ale bywają ludzie, którzy mają jakieś ciekawe historie. Gdy zobaczyła, że próbuję robić zdjęcia z kosza na śmieci, uznała, że podpadam pod kategorię ciekawostki. Powiedziałem:
- Jestem tutaj, bo są jego urodziny.
- Masz urodziny???
- JEROFIEJEW MA! Ja mam 10 maja. Dalej być nie mogło.
Czemu chcesz tu dzisiaj być? Co takiego dobrego zrobił Jerofiejew?
Napisał jedną z moich ulubionych książek.
Co komu ta książka dała?
Lubię ją. Wiele osób ją lubi.
Ta książka to depresja. Czemu chcesz żyć depresją?
Interesuje mnie.
Nie wystarczy Ci smutku w życiu? Czemu chcesz poświęcać czytanie na takie rzeczy?
Przez kolejne kilkadziesiąt minut odmrażałem sobie tylną część ciała i rozmawiałem ze Swietłaną. Omówiliśmy kilkunastu pisarzy, głównie rosyjskich i radzieckich. Zrobiłem sobie nawet listę rzeczy do doczytania. Swietłana optowała za tym, żeby poszukiwać zabawy i radości w życiu. Z filmów najlepiej oglądać coś w stylu 'Trzech idiotów', bo to chociaż na chwilę pozwoli zapomnieć o tym, jak życie naprawdę wygląda. Ja byłem za depresją i że nie ma się co okłamywać w sprawie ludzkiej natury i realiów życia. Dobre dwadzieścia minut omawialiśmy Dostojewskiego - Swietłana narzekała, że ludzie patrzą na Rosję przez pryzmat jego dzieł, widzą Rosjan jako smutnych i mrocznych, a ona taka nie jest i nie chce być. Bardziej pasuje jej Tołstoj, a 'Wojnę i pokój' uważa za kluczową książkę do zrozumienia realiów rosyjskich. Szałamow jest lepszy od Sołżenicyna, bo Sołżenicyn przesadził z depresją w opisie gułagów. No nie było tam dobrze, ale tak zbierać same złe rzeczy to bez sensu. Gdy potem dowiedziałem się, że mieszkała do siódmego roku życia w NRD, bo jej ojciec tam pracował, zrozumiałem, skąd się mógł wziąć ten punkt widzenia.
W jakimś momencie tych pogawędek spojrzałem na pomnik Jerofiejewa. Ma dusza zeznała:
- Widzisz, co żeś zrobił? To przez Ciebie tu jestem i prowadzę ten dialog.
Koło 19:30 rozstaliśmy się. Zadzwonił mąż Swiety i okazało się, że ma iść do domu. Przeprosiła, że idzie, ale następnego dnia musiała iść do pracy. Biorąc pod uwagę w jakim stanie odchodziła, mam nadzieję, że ma mało odpowiedzialne zajęcie.
Wspomniałem wskazówki sprzed około dwóch godzin. Poszedłem na stację Dostoyevskaya. Wychodząc z placu Walki odwróciłem się i zobaczyłem kontur pomnika. Potem pomyślałem sobie, że jak cudowna nie byłaby pisanina Jerofiejewa, to nigdy nie przebije przyjemności rozmowy o niej z drugim człowiekiem. Poszedłem szukać domu Dostojewskiego.
Los naznaczył mnie znamieniem Polaka, tak mi mówi okładka paszportu. Bałem się nieco jadąc tu, relacje między naszymi krajami nie są cudowne, a właściwie to nigdy nie były. Po dwóch miesiącach życia w Moskwie, mogę zeznać, że nie spotkała mnie żadna nieprzyjemność związana z moim krajem pochodzenia. Rosjanie póki co plasują się bardzo wysoko na liście spotykanych przeze mnie narodowości. Właściwie każdy ma jakąś ciekawą opowieść, wystarczy usiąść i rozmawiać. Znajomość literatury narodowej powala, tu chyba każdy zna dorobek największych pisarzy, nierzadko też bardziej niezależnych. Chwilami trochę problemem jest to, że moi rozmówcy zakładają, że jestem absolutnie biegły w ich języku. Nie jestem, przycinam się, brakuje mi słów, czasem muszę prosić o powtórzenie. Nie spotkałem jednak ani grama nienawiści. Bardziej zdumienie, że ktoś z własnej woli żyje w Rosji i czemu nie w UE skoro może tam? Padają czasem pytania, czemu Polska nie lubi Rosji, ale częściej ludzie wiedzą czemu nie. Być może nie zacznę biegać z flagą po miejscach, gdzie piją łysi chłopcy, ale średnio raz na dwa tygodnie trafiam kogoś, kto sprawia, że chce się wychodzić do ludzi. Jest też smutniejsza strona zagadnienia: ilość pracy sprawia, że nie bardzo mam kiedy. Umykają więc dziesiątki pogawędek, które mógłbym odbyć, gdybym nie wychodził z roboty nierzadko po 21.