Dzieło Jerofiejewa przeczytałem kilka razy. Przez jakiś czas była to moja książka na poprawę humoru, potem jakoś zeszła na dalszy plan. Może dlatego, że każdy to czytał, każdy zna i wiadomo, że każdy lubi. W wiele lat później pozwolę sobie zastanowić się, co sprawiło, że tak dla mnie, jak i dla wielu moich znajomych, stronice te tragiczne stały się tak ważne.
W moim świecie Jerofiejew był pierwszą osobą, która wyniosła pijaństwo (wzdragam się nieco przed słowem alkoholizm) do rangi najwyższej. Gdybym dorastał w kręgu kultury amerykańskiej, to pewnie takim odkryciem byłby Charles Bukowski, ale tego poznałem dużo później. No i z całym szacunkiem, gdzie tym symbolicznym toastom Bukowskiego do totalnego pijaństwa Rosjanina? To nawet nie to, że Jerofiejew śmiało i otwarcie pisał o tym, że pije, że się schlał, że urwał mu się film i śpi na klatce schodowej, a w sumie to nie wie za bardzo gdzie był. Bardziej to, że wyniósł to do rangi sztuki, uczynił to ciekawszym niż siedzenie w bibliotekach i na salach wykładowych. Mimo pochodzenia z raczej dramatycznej sytuacji społecznej jakimś cudem udało mu się opanować język do takiego poziomu, który powala na kolana profesorów filologii rosyjskiej. Jak również stada studentów kierunków wszelakich, nie tylko filologii słowiańskich. Jerofiejew nie dał się nabrać na mit życia radzieckiego, pracy, rodziny i małej stabilizacji, tylko miał na to od początku do końca wywalone. Nigdy nie obchodziło go stanowisko władz, wybrał sobie opcję religijną daleką od panujących trendów, czyli katolicką, nigdy nie miał ‘porządnej’ pracy.
Chociaż minęło tyle lat, według mojej wiedzy nie pojawiło się nic podobnego - ani w literaturze rosyjskiej, ani światowej. Wieki całe kładli mi i tysiącom do głowy, że literatura to wielkie opowieści, że wojna, ojczyzna, kontekst społeczny. No jak nie to, to chociaż jakiś Dostojewski, trochę depresji, religii i duszy.
W jeden wieczór okazało się, że nie, nieprawda. Wyszło na to, że pijany facet pochodzący z północnej Rosji, który wykończył się na własne życzenie, był w stanie napisać coś o wiele ciekawszego niż całe stada klasyków, choćby dlatego, że słowa w stylu 'jebaniec' przewijają się tam wcale nierzadko. Potrzebował na to około 100 stron.
Tak jak kładli mi do głowy, że literatura musi być nudna, beznadziejna, a obcowanie z nią smutnym obowiązkiem, podobnie kładli mi do głowy, że Ruski to wróg. Po tym, gdy sobie przeczytałem to dzieło, już nigdy nikomu nie udało się przekonać mnie, że Ruski to wróg.
Co sprawia, że 'Moskwa-Pietuszki' to dzieło uwielbiane przez tak wiele osób? Chyba najbardziej język i problematyka. Może też tendencja, że ludzie lubią z wyższością patrzeć na 'gorszych' od siebie, fajnie jest zobaczyć, że innym też nie wychodzi i nie wstydzą się o tym otwarcie pisać. Do tego pokłady absurdalnego poczucia humoru, które wykracza daleko poza realia Związku Radzieckiego. Dystans do samego siebie i całej rzeczywistości. Całkowite olewanie tego, co ludzie pomyślą. I połączenie tego wszystkiego w dość krótkiej formie.
Gdzieś we wczesnych 2000 pojawił się trend wydawniczy: Jerofiejew na fali! Zaczęto wydawać po polsku wszystko, pod czym można było go podpisać. Kupiłem 'Dzieła prawie wszystkie', dostałem w prezencie 'Zapiski psychopaty'. Autor umarł schorowany i biedny jak kościelna mysz. Może chociaż wydawcy się nieco poprawiło. Nie sądzę jednak, że kupił Lancię i ochrzcił ją nazwiskiem pisarza. Żadne inne strony tego autora nie zrobiły na mnie aż takiego wrażenia jak 'Moskwa-Pietuszki', chociaż dzięki 'Zapiskom psychopaty' mogłem na prawach cytatu informować koleżankę, że ma 'pizdę jak wiaderko'. A czasem zeznać, że 'Wisi mi świat równo/wisi mi to, że jestem gówno'.
Cały dorobek pisarski Wieniedikta Jerofiejewa można spakować do tylnej kieszeni spodni, no może dwóch. Nawet jeżeli zechcemy wziąć ze sobą dzieła takie, jak 'Noc Walpurgi' i 'Fanny Kapłan'. To są cudowne pomysły, które mogłyby zyskać, gdyby autor nad tym posiedział. Niestety, tak się nie złożyło. Jerofiejew pracował na kilkudziesięciu różnych stanowiskach, żadne jednak nie było związane z pisaniem. Legendy głoszą, że napisał bardzo wiele, ale większość z tego pogubił. Może więc nigdy nie było dane ujrzeć nam czegoś jeszcze lepszego niż 'Moskwa-Pietuszki'. Trudno w to uwierzyć, ale skoro poemat prozą napisał kładąc kable, to może jakaś inna posada była równie inspirująca.
Pewnego sierpniowego dnia jechaliśmy z kolegą pociągiem relacji Symferopol-Lwów, ta urocza przeprawa trwała bodajże 26 godzin. Był rok 2004. W ramach hołdu postanowiliśmy przeczytać dzieło po rosyjsku, podążając za bohaterem, a zwłaszcza za wskazówkami spożycia. Zamiast kseresu i wysublimowanych rodzajów alkoholi, korzystaliśmy prymitywnie z wódki. Sukcesu wielkiego nie było, poza tym, że w godzinach popołudniowych i koło 30 strony padliśmy z przepicia. Chociaż w świetle dokonań bohatera i autora, to chyba należy uznać to za pewne osiągnięcie i odpowiednią formę wyrażenia szacunku.
Każdego roku różne państwa wydają solidne pieniądze na jakieś mityczne promowanie się. Gwarantuję Federacji Rosyjskiej, że nie musi, niech sobie oficjałowie przewalą te pieniądze na dziewczynki i dacze. W zamian niech wyślą kilka osób, żeby pogadało z bezdomnymi na różnych dworcach. Rozmowy te mogą przynieść takie efekty, że znajdzie się jeszcze paru pisarzy, którzy mają notatniki pełne niezgorszych zapisków.
Jerofiejew jest fenomenem raczej słowiańskim. Nie spotkałem nigdy człowieka Zachodu, który znałby autora i jego dorobek. Istnieją przekłady, ale chyba nawet brytyjscy hipsterzy tego nie czytają.
Kilka tygodni temu miałem lekcję, w której padało pytanie o ulubione książki. Na cztery dorosłe osoby, dwie stwierdziły, że absolutnie najgorszą książką jaką w życiu czytały były 'Moskwa-Pietuszki'. Zeznano, że jest to bezsensowny bełkot. Nie widziano absolutnie żadnych powodów, które miałyby wyjaśniać popularność dzieła pośród ich znajomych. Jedna osoba dodała, że mimo umiarkowanie pokaźnych rozmiarów dzieła, nie udało jej się tego przeczytać do końca.
Buduje jedno: czym Rosja by nie była, szacunek dla pisarzy tu występuje. Dlatego też Jerofiejew doczekał się pomnika przy stacji metra Miendielewskaja. Po jednej stronie ulicy stoi pijany Jerofiejew, z walizką, opiera się o tablicę 'Moskwa'. Po drugiej przy tablicy Pietuszki jest jego Dulcynea, z warkoczem od karku do pupska. Drugi pomnik ma w Pietuszkach.
Browar produkujący piwo Żygulowskie powinien każdego poranka składać hołd Jerofiejowi. Z racji miejsca w jego twórczości, piwo Żygulowskie jest stałym punktem na mojej liście zakupów. Samo w sobie jest fatalne, ale magia nazwy (zwłaszcza dla Polaka) sprawia, że gdy zamawiam przy barze lub akurat jestem przy tej półce w markecie, czuję obowiązek kupienia przynajmniej jednego. W 2002 roku kosztowało grosze i miało cudownie przaśną etykietę. Niestety, zatrudniono jakichś specjalistów od wizerunku i obecnie wygląda 'normalnie', do tego porobiono nieco bardziej wysublimowane serie dla hipsterów. Jerofiejew zapewne brzydziłby się to wypić. Pewnego dnia spróbuję stworzyć drina 'Suczy bebech'. A jeżeli przeżyję, to jeszcze 'Łzę komsomołki'.
Gdybym miał tu zapisać moje ulubione cytaty z poematu prozą, to wpis ten byłby plagiatem. Musiałbym wlepić całe dzieło, od przedmowy po 'nigdy już nie powrócę', a nawet po '1969 roku'. Pozwolę sobie jedynie zasugerować dwa zadania na maturę z matematyki 2016:
“Kiedy okręty amerykańskiej Siódmej Floty zakotwiczyły na stacji Pietuszki, partyjnych dziewcząt tam nie było, no ale jeśli komsomołki można uznać za partyjne, to co trzecia była blondynką. Po odbiciu okrętów Siódmej Floty okazało się, co następuje: co trzecia komsomołka została zgwałcona, co czwarta zgwałcona okazywała się komsomołką, co piąta zgwałcona komsomołka była blondynką; co dziewiąta zgwałcona blondynka okazywała się komsomołką. Jeżeli wszystkich dziewcząt jest w Pietuszkach czterysta dwadzieścia osiem - oblicz, ile pozostało nietkniętych bezpartyjnych brunetek?”
“Wybitny przodownik pracy Aleksiej Stachanow dwa razy dziennie chodził za małą potrzebą, i raz na dwa dni - za dużą. A kiedy zdarzyło mu się zalać pałę, cztery razy dziennie chodził za małą potrzebą i ani razu za dużą. Policz, ile razy w roku przodownik Aleksiej Stachanow chodził za małą potrzebą i ile razy za dużą przy założeniu, że przez trzysta dwanaście dni był naprany.”
Ilekroć patrzę na jakikolwiek cytat, trudno mi się powstrzymać, żeby nie przeczytać całości. Jeżeli ktoś nie wie, to zagadek Sfinksa jest nieco więcej. Właściwie każda strona jest tak obłędna, że chce się czytać całość.
Bohater dzieła nie dowiózł swoich prezentów do Pietuszek. Nie możemy wręczyć ich za niego. Możemy jednak podziękować autorowi za to, że napisał, co napisał, a tym samym stał się inspiracją po wsze czasy dla nas i setek innych ludzi. Z racji sytuacji geopolitycznej być może pewnego dnia uda mi się wsiąść do elektriczki i przejechać nieco ponad sto kilometrów, w czasie podróży przeczytać wiadome dzieło, oczywiście spożywając przy tym zalecane ilości trunków wszelakich. Potem wysiąść w Pietuszkach i pójść w ślady starszego rewidenta Siemionycza - 'Przez moment stał jeszcze, chwiejąc się niczym trzcina myśląca, a potem gruchnął pod nogi wysiadającym pasażerom i wszystkie karne gramy za przejazdy bez biletów trysnęły z jego trzewi, bryzgając po peronie...'
Pod tym adresem:
http://booklips.pl/zestawienia/12-ciekawostek-na-temat-wieniedikta-jerofiejewa-i-jego-poematu-proza-moskwa-pietruszki/
możemy znaleźć dość interesujące fakty z życia pisarza.