Gdy ludzie słyszeli, że wybieramy się do Riazania, to stukali się w czoło nieco mniej intensywnie niż gdy mówiliśmy, że Woroneż. Znam nawet przypadek turystyki lokalnej zorganizowanej w tamtą stronę - jedna z mych uczennic pojechała z rodzicami tamże na jesienny weekend. Gdy opowiadałem ludziom, że chcę odwiedzić Woroneż, to patrzyli na mnie jakbym opuścił spodnie i zaczął im robić na dywan. Gdy mówiłem o Riazaniu, to spozierali jakbym zaledwie czochrał się ostentacyjnie po kroczu w miejscu publicznym. Riazań jest zaledwie jakieś dwie godziny od Moskwy, więc popełnianie głupoty w takim wymiarze czasowym jest jeszcze dla Rosjan do zrozumienia. W końcu idzie o poznawanie historii największego kraju świata.
Wieczorową porą udaliśmy się rzucić okiem na miasto. Oczywiście wiedzieliśmy, że atrakcja jest właściwie jedna, czyli Kreml. Długo nie szukaliśmy. Niestety, nie był on podświetlony (czyli pewnie nigdy nie jest), więc wyglądał ponuro i raczej biednie. Imponował rozmiarami i drzewami okalający go park, ale sam Kreml raczej nie. Wiało śniegiem, temperatura była ujemna, więc temat zwiedzania odłożyliśmy na poranek.
Następnego dnia riazański Kreml wyglądał zaskakująco dobrze, lepiej niż w nocy (bo go było widać). Na drodze do niego rozstawiali się sprzedawcy pamiątek. Jeżeli z jakiegoś miejsca udało się wyprodukować pamiątki, to nie jest źle, coś tam do oglądnięcia być musi - pocieszaliśmy się sposobem znanym desperatom turystycznym na całym świecie. Przeważającą większość suwenirów stanowiły drewniane miecze, łuki i biżuteria z brązu. Produkty te pochodziły raczej z Państwa Środka, a nie z Riazania. Mimo tego udało nam się oprzeć ich wyjątkowej urodzie i ruszyliśmy podziwiać główną atrakcję miasta.
Wieczorową porą udaliśmy się rzucić okiem na miasto. Oczywiście wiedzieliśmy, że atrakcja jest właściwie jedna, czyli Kreml. Długo nie szukaliśmy. Niestety, nie był on podświetlony (czyli pewnie nigdy nie jest), więc wyglądał ponuro i raczej biednie. Imponował rozmiarami i drzewami okalający go park, ale sam Kreml raczej nie. Wiało śniegiem, temperatura była ujemna, więc temat zwiedzania odłożyliśmy na poranek.
Następnego dnia riazański Kreml wyglądał zaskakująco dobrze, lepiej niż w nocy (bo go było widać). Na drodze do niego rozstawiali się sprzedawcy pamiątek. Jeżeli z jakiegoś miejsca udało się wyprodukować pamiątki, to nie jest źle, coś tam do oglądnięcia być musi - pocieszaliśmy się sposobem znanym desperatom turystycznym na całym świecie. Przeważającą większość suwenirów stanowiły drewniane miecze, łuki i biżuteria z brązu. Produkty te pochodziły raczej z Państwa Środka, a nie z Riazania. Mimo tego udało nam się oprzeć ich wyjątkowej urodzie i ruszyliśmy podziwiać główną atrakcję miasta.
Sam Kreml jest wcale pokaźnych rozmiarów, ma dobrze zachowane mury i dość dużą ilość miejsc, które dostarczały i dostarczają (z przerwą na większość XX wieku) opium dla ludu. O ile samo muzeum sobie odpuściliśmy (wielka w tym zasługa noworocznych cen biletów - 540 rubli, na drugim miejscu brak informacji o jakichkolwiek eksponatach, które by powalały odwiedzających), o tyle pochodzenie po okolicy było całkiem przyjemne. Turystów śladowe ilości, wiele osób z Riazania, które to z okazji nowego roku wybrały się z dziećmi do największej atrakcji miasta. Cerkwi całe stadko, dość imponująca wieża, mury obronne, most, kilka dobrych widoków na rzekę Okę.
Miasto może mieć nawet ponad 1000 lat. Ze względu na swoje położenie, Riazań został zdobyty i zniszczony dobre kilka razy, a potem w końcu relokowany. Rozwój miasta poważnie wspierali Sowieci, którzy pobudowali w mieście fabryki, w tym robiącą maszyny do zbierania ziemniaków. O doniosłości funkcjonowania zakładów i tego jak ważne było to miasto niech zaświadczy fakt, że był to jedyny obiekt produkujący tak kluczowy produkt w całym ZSRR. Rozwój był taki, że z 72 tysięcy ludności, Riazań dość szybko wyfrunął nad ponad PÓŁ MILIONA obywateli. Czyż ZSRR nie był cudownym tworem? A ponieważ radzieckie oblicza rozwoju są dość powszechnie znane, to wiadomo jak miasto musi wyglądać po latach takiej ekspansji. Za wielu działających fabryk chyba już nie ma, ale zostały bloki i budynki w różnym stanie użyteczności, zazwyczaj sprowadzającej się do bezużyteczności. Kilkadziesiąt metrów od kremlowskiego parku straszy szkielet budynku ze zbrojeniami, który chyba jeszcze będą budowali, chociaż pewności mieć nie mogliśmy, bo nie wyglądało na to, żeby jakieś pracy tam prowadzono.
I oczywiście jest Lenin. Prawie taki sam jak ten z Woroneża, ale tu nie placu, a na skrzyżowaniu dróg. Wydawał się wręcz zawstydzony tym, że musi się tam znajdować.
I oczywiście jest Lenin. Prawie taki sam jak ten z Woroneża, ale tu nie placu, a na skrzyżowaniu dróg. Wydawał się wręcz zawstydzony tym, że musi się tam znajdować.
Drugą atrakcją Riazania, a raczej okolic, jest Siergiej Jesienin. Poeta urodził się w pobliżu miasta i oczywiście jak tylko mógł, to wyjechał z tychże do Moskwy, a potem Petersburga. Można nawet zwiedzać jego posiadłości, ale nie bardzo mieliśmy pomysł jak się do tego zabrać, bo znajdują się one kawałek od miasta. Przy okazji, jeżeli ktoś chce popularyzować poezję, to powinien to robić przez takich poetów jak Jesienin - alkoholik, kobieciarz, prawdopodobnie samobójca, twórczość też raczej przystępna i mniej oderwana od rzeczywistości niż wielu innych poetów. Obstawiam, że Riazań jednak nie chciałby tak bardzo sprzedawać jego wierszy, a bardziej to, że się tam urodził i dorastał. Przy tym jak to wygląda współcześnie, to ponad sto lat temu musiało być strasznie. Z Jesienina pozostały magnesy, pamiątkowe talerze (ten relikt pamiątek jest nadal dość popularny w Rosji) i właściwie tyle. Nie spodziewałbym się wieczorków poezji w przykremlowskim parku. W imię problemu opisywanego jako Nie przyszła góra do Mahometa, w utworze Epitafium dla Siergiusza Jesienina Przemysław Gintrowski wymienia Riazań aż cztery razy!
I Ruś cerkiewna, Ruś dawnej wiary
Szumi pomoriem w riazańskiej duszy
(...)
Riazańska matko skąd w oczach łzy
Karczemne szczęście, samogon, dym
Moskwo karczemna, płyń za mną, płyń
Pokochał zodiak riazański syn
(...)
Tutaj Jesienin w najśmieszniejszej z gier
Wybiegał w błękit zza karczemnej Moskwy
Riazańską łąką zakwitł w Angleterre
Sen pożegnalny, ostatni oktostych
Szumi pomoriem w riazańskiej duszy
(...)
Riazańska matko skąd w oczach łzy
Karczemne szczęście, samogon, dym
Moskwo karczemna, płyń za mną, płyń
Pokochał zodiak riazański syn
(...)
Tutaj Jesienin w najśmieszniejszej z gier
Wybiegał w błękit zza karczemnej Moskwy
Riazańską łąką zakwitł w Angleterre
Sen pożegnalny, ostatni oktostych
To jeszcze nie był koniec odkrywania tego, że Riazań w jakiś dziwny sposób został miejscem wielce znaczącym dla XX-wiecznej literatury rosyjskiej.
Największą niespodziankę w Riazaniu sprawił nam raczej niepozorny budynek przy głównej ulicy. Okazało się, że to szkoła, idziemy i czytamy o kolejnych bohaterach wojennych, którzy pobierali tam nauki, poziomy podniety raczej niskie.
I widzę, że jakiś Sołżenicyn.
Pewnie jakiś wojak, odbił prarosyjski Berlin, Wiedeń, pobieda na całego.
Czytam.
Rany, to ten Sołżenicyn.
Prawdziwy Sołżenicyn!
Pewnie jakiś wojak, odbił prarosyjski Berlin, Wiedeń, pobieda na całego.
Czytam.
Rany, to ten Sołżenicyn.
Prawdziwy Sołżenicyn!
W roku 1957 przyszły Noblista przyjechał do Riazania. Przez kolejne kilka lat pracował w szkole numer 2 i pisał, np. Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza i Krąg Pierwszy'. 'Krąg Pierwszy' powstał w Riazaniu!!! Zachowały się listy do znajomych, w których wychwalał warunki pracy - po miejscach, w których żył wcześniej, to Riazań musiał być rajem, chociaż trochę narzekał, że organizowanie kółka fotograficznego dla uczniów zajmuje mu czas. Aleksander Isajewicz spędził w Riazaniu kilka lat i w tajemnicy tworzył. Nie przyjaźnił się z ludźmi, bo suma jego doświadczeń sprowadzała się do tego, że ludzie w systemie totalitarnym to bardzo ryzykowna sprawa.
W tym samym budynku szkoły wiele lat wcześniej pojawiła się sama Nadieżda Krupska. Ach, jaka szkoda, że nie spotkała się z pisarzem! To byłoby wspaniałe starcie dwóch wielkich umysłów, Krupska znana z tego, że nie potrafiła gotować, była średnio atrakcyjna, a Lenin ją puszczał i jeden z najważniejszych pisarzy XX wieku. Oczywiście tablica upamiętniająca Krupską jest w lepszym stanie niż ta o Sołżenicynie.
W tym samym budynku szkoły wiele lat wcześniej pojawiła się sama Nadieżda Krupska. Ach, jaka szkoda, że nie spotkała się z pisarzem! To byłoby wspaniałe starcie dwóch wielkich umysłów, Krupska znana z tego, że nie potrafiła gotować, była średnio atrakcyjna, a Lenin ją puszczał i jeden z najważniejszych pisarzy XX wieku. Oczywiście tablica upamiętniająca Krupską jest w lepszym stanie niż ta o Sołżenicynie.
Jeszcze w roku 2017 Riazań chce otworzyć muzeum poświęcone jednej z tych dwóch osób i nie będzie to muzeum wielkiej przyjaciółki sowieckich dzieci. W jakimś stopniu zachował się dom, w którym żył i pisał pisarz, którego Rosjanie ogólnie nie lubią, więc miejsce na muzeum mają świetne. Będzie więc można sobie robić wizyty u Jesienina i Sołżenicyna właściwie w jeden dzień.
Wiadomo nam o jeszcze jednej atrakcji miasta: muzeum Iwana Pawłowa, tego od psa i też Noblisty, ale nie literackiego. Po krótkim wahaniu stwierdziliśmy, że dzień jest tak przyjemny, że lepiej nie sprawdzać jak też postanowiono uhonorować wybitnego uczonego, bo mogłoby to być dość depresyjne. Zgadywaliśmy, że pies, dzwonek, wszystko po rosyjsku i że Pawłow pokazał całemu światu jakim wielkim krajem jest Rosja.
Wiadomo nam o jeszcze jednej atrakcji miasta: muzeum Iwana Pawłowa, tego od psa i też Noblisty, ale nie literackiego. Po krótkim wahaniu stwierdziliśmy, że dzień jest tak przyjemny, że lepiej nie sprawdzać jak też postanowiono uhonorować wybitnego uczonego, bo mogłoby to być dość depresyjne. Zgadywaliśmy, że pies, dzwonek, wszystko po rosyjsku i że Pawłow pokazał całemu światu jakim wielkim krajem jest Rosja.
Riazań stał się sławny na całą Rosję, a nawet i świat w roku 1999, gdy pewien czujny mieszkaniec jednego z wielu bloków zainteresował się tym, że obcy ludzie wnoszą wielkie wory cukru do piwnicy. Cukier okazał się być heksagonem, obcy ludzie prawdopodobnie agentami FSB. Wcześniej Rosją wstrząsnęły zamachy w kilku innych miastach, za wszystkie obwiniani byli Czeczeni, a cała sprawa stała się pretekstem do rozpoczęcia działań wojennych na Kaukazie. Oficjalne tłumaczenia są tak głupie, mętne i bezczelne, że można się z nich jedynie śmiać. Sprawą (w dość szerokim ujęciu) zajmował się Litwinienko, i wspólnie z Jurijem Felsztińskim napisał o niej książkę Wysadzić Rosję, więc nieco przypadkiem nasza dość alternatywna trasa przez Rosję pokryła się z ważnymi miejscami z jego życia. A za tę książkę raczej nagród z Kremla nie miał szans otrzymać. Chyba, że uznamy, że otrucie Polonem i straszną śmierć są takową.
Tak jak Woroneż stał na policji, tak Riazań stoi na wojsku. W mieście mieści się ileś tam szkół o tym profilu. O poranku potencjalni przyszli wojacy odgarniali ulice. Ilości ich były dość zaskakujące. Hm, czyli wy tu tak maskujecie bezrobocie młodych, no jest to jakiś pomysł. Dzięki temu Riazań ma dość niską przestępczość - chyba, że jak oni poszaleją, to ich nie spisują. Bardzo bym się nie zdziwił.
Miałem bardzo poważne obawy, że Riazań będzie najsłabszym punktem naszej szaleńczej ekspedycji Woroneż 2017. Tymczasem okazało się, że coś w tym mieście jednak jest, a co najdziwniejsze, związane jest to z ważnymi dwudziestowiecznymi pisarzami. Gdyby była inna pogoda, gdybyśmy mieli więcej czasu, to można byłoby poszukać domu Sołżenicyna, a może nawet jechać do posiadłości Jesienina. Gdybyśmy wiedzieli o muzeum Pawłowa cokolwiek więcej niż to, że istnieje, to może wybralibyśmy się do niego. Odkąd wróciliśmy, mówię wszystkim (których cokolwiek to obchodzi), że Riazań jest wart weekendu, że chociaż nie wchodzi w skład Złotego Kręgu, to warto. Dla mnie skończył się tym, że zacząłem badać życie i twórczość Jesienina.
Tak jak Woroneż stał na policji, tak Riazań stoi na wojsku. W mieście mieści się ileś tam szkół o tym profilu. O poranku potencjalni przyszli wojacy odgarniali ulice. Ilości ich były dość zaskakujące. Hm, czyli wy tu tak maskujecie bezrobocie młodych, no jest to jakiś pomysł. Dzięki temu Riazań ma dość niską przestępczość - chyba, że jak oni poszaleją, to ich nie spisują. Bardzo bym się nie zdziwił.
Miałem bardzo poważne obawy, że Riazań będzie najsłabszym punktem naszej szaleńczej ekspedycji Woroneż 2017. Tymczasem okazało się, że coś w tym mieście jednak jest, a co najdziwniejsze, związane jest to z ważnymi dwudziestowiecznymi pisarzami. Gdyby była inna pogoda, gdybyśmy mieli więcej czasu, to można byłoby poszukać domu Sołżenicyna, a może nawet jechać do posiadłości Jesienina. Gdybyśmy wiedzieli o muzeum Pawłowa cokolwiek więcej niż to, że istnieje, to może wybralibyśmy się do niego. Odkąd wróciliśmy, mówię wszystkim (których cokolwiek to obchodzi), że Riazań jest wart weekendu, że chociaż nie wchodzi w skład Złotego Kręgu, to warto. Dla mnie skończył się tym, że zacząłem badać życie i twórczość Jesienina.
Po Riazaniu nieco się wyluzowaliśmy. Jechaliśmy do Kołomny, jednej z bardziej popularnych destynacji turystycznych w okolicy Moskwy. Po Woroneżu i Riazaniu oczekiwaliśmy raczej niskiego poziomu trudności, nawet sam rozmiar Kołomny nie przerażał. Populacja jakieś 150 tysięcy, stada turystów lejące się przez miasto cugiem od wielu lat, więc czego się bać? W najgorszym razie piszemy sobie na kartce 'JESTEM IDIOTĄ-TURYSTĄ, POMOCY!', przybiję sobie na czole i ktoś pomoże. A w końcu jakoś jesteśmy nieco bardziej osadzeni w tym cyrku, żeby lepiej sobie dawać radę. Tak sobie myślałem. Rosja nie zarabia tych wszystkich określeń w w stylu stan umysłu za nic. Szkoda tylko, że tak często, to my to płacimy.
Więc żeby dojechać do Kołomny, najlepiej wysiąść na stacji Golutvin. Oczywiście, że jest stacja Kołomna, ale z niej nie jest za wygodnie do miasta, więc należy wysiąść na Golutvin. Ma to w chuj sensu. Z naciskiem na chuj, mniejszym na sens. Ale to jeszcze spokojnie ogarnęliśmy, tu bólu nie było. Zakwaterowaliśmy się, poszliśmy do miasta. Przepiękne chaty z czasów dawno minionych, skandal, czemu Stalin tego nie posprzątał? Bo pewnie taki był wtedy standard życia, nawet w Moskwie. Chodzimy więc wieczorem, oglądamy to i po dość krótkim czasie uznajemy, że trzeba uciekać, bo jest solidnie zimno. Udaje nam się przejść całą starą część Kołomny. A raczej przebiec. Zimno było takie, że jądra wypadały nogawkami i można nimi było chłodzić drinki. Usiedliśmy sobie w jakimś lokalu, oferowali wielkiego krolika za fortunę, wzięliśmy napoje. Wysuszyłem sobie onuce w kiblu, gdy nikt nie patrzył. Po dwudziestu minutach przestaliśmy się czuć przemrożeni. Stwierdziliśmy, że jest fajnie i że było po chuju kurwa, ale wystarczy tego szczęścia, drugą część zostawimy sobie na rano. Zwiedzanie w -7 i po ciemku jest umiarkowanie zabawne.
Następnego poranka wróciliśmy. Na jakiś kwadrans. Temperatura spadła poniżej -20 stopni. Pluło się soplami, a z brody robił się człowiekowi pęknięty jeż. Chcieliśmy się chociaż iść ofocić, ale nie daliśmy rady, mróz dosłownie ścinał z nóg. Po kilkunastu minutach walki z przyrodą uciekliśmy do Moskwy. Nasza mała noworoczna wyprawa skończyła się na stacji metro Wychino. Przeważająca większość moskiewskich stacji metra jest pod ziemią, ale szczęśliwie, ta jest na powierzchni. Mogliśmy więc pomarznąć nieco dłużej. Ostatnie dwa dni noworocznych wakacji zostawiliśmy sobie, żeby zebrać siły do walki z życiem i rzeczywistością.
Ekspedycja Woroneż 2017 ogólnie nam się powiodła. Zobaczyliśmy kota na drzewie, zobaczyliśmy szkołę, w której uczył Sołżenicyn, zobaczyliśmy wow okiennice. Nie ryczymy po nocach, że zdecydowaliśmy się robić Rosję alternatywną dla zdrowego rozsądku. Nie był to wyjazd, podczas którego tłukliśmy jakieś wielkie atrakcje, ale też nie było tak, że patrzyliśmy jedynie na jakieś smutne bloki, gdzie ludzie prażą kaszankę na rurze ciepłowniczej. Nie będziemy nikomu mówić, że musi zobaczyć Woroneż, ale też nie będziemy mówić, że niczego nie da się tam ze sobą zrobić.
Najsmutniejsze jest to, że istnieje pokaźnych rozmiarów grupa ludzi, która nigdy nam nie uwierzy.
Nasi rosyjscy współpracownicy.
Wszyscy myślą, że pierdolimy od rzeczy i oszukujemy. Gdybym mówił, że jak się wsadzi widelec do kontaktu, to tak fajnie pieści, to by mi w to prędzej uwierzyli niż, że warto jechać do Woroneża czy Riazania. Przez swój upór i znikomą wiarę w atrakcje ojczyzny tracą szanse na wytarganie wąsów kota Wasyla z ulicy Liziukowa i zapewnienie tym sobie wielkiego szczęścia.
Więc żeby dojechać do Kołomny, najlepiej wysiąść na stacji Golutvin. Oczywiście, że jest stacja Kołomna, ale z niej nie jest za wygodnie do miasta, więc należy wysiąść na Golutvin. Ma to w chuj sensu. Z naciskiem na chuj, mniejszym na sens. Ale to jeszcze spokojnie ogarnęliśmy, tu bólu nie było. Zakwaterowaliśmy się, poszliśmy do miasta. Przepiękne chaty z czasów dawno minionych, skandal, czemu Stalin tego nie posprzątał? Bo pewnie taki był wtedy standard życia, nawet w Moskwie. Chodzimy więc wieczorem, oglądamy to i po dość krótkim czasie uznajemy, że trzeba uciekać, bo jest solidnie zimno. Udaje nam się przejść całą starą część Kołomny. A raczej przebiec. Zimno było takie, że jądra wypadały nogawkami i można nimi było chłodzić drinki. Usiedliśmy sobie w jakimś lokalu, oferowali wielkiego krolika za fortunę, wzięliśmy napoje. Wysuszyłem sobie onuce w kiblu, gdy nikt nie patrzył. Po dwudziestu minutach przestaliśmy się czuć przemrożeni. Stwierdziliśmy, że jest fajnie i że było po chuju kurwa, ale wystarczy tego szczęścia, drugą część zostawimy sobie na rano. Zwiedzanie w -7 i po ciemku jest umiarkowanie zabawne.
Następnego poranka wróciliśmy. Na jakiś kwadrans. Temperatura spadła poniżej -20 stopni. Pluło się soplami, a z brody robił się człowiekowi pęknięty jeż. Chcieliśmy się chociaż iść ofocić, ale nie daliśmy rady, mróz dosłownie ścinał z nóg. Po kilkunastu minutach walki z przyrodą uciekliśmy do Moskwy. Nasza mała noworoczna wyprawa skończyła się na stacji metro Wychino. Przeważająca większość moskiewskich stacji metra jest pod ziemią, ale szczęśliwie, ta jest na powierzchni. Mogliśmy więc pomarznąć nieco dłużej. Ostatnie dwa dni noworocznych wakacji zostawiliśmy sobie, żeby zebrać siły do walki z życiem i rzeczywistością.
Ekspedycja Woroneż 2017 ogólnie nam się powiodła. Zobaczyliśmy kota na drzewie, zobaczyliśmy szkołę, w której uczył Sołżenicyn, zobaczyliśmy wow okiennice. Nie ryczymy po nocach, że zdecydowaliśmy się robić Rosję alternatywną dla zdrowego rozsądku. Nie był to wyjazd, podczas którego tłukliśmy jakieś wielkie atrakcje, ale też nie było tak, że patrzyliśmy jedynie na jakieś smutne bloki, gdzie ludzie prażą kaszankę na rurze ciepłowniczej. Nie będziemy nikomu mówić, że musi zobaczyć Woroneż, ale też nie będziemy mówić, że niczego nie da się tam ze sobą zrobić.
Najsmutniejsze jest to, że istnieje pokaźnych rozmiarów grupa ludzi, która nigdy nam nie uwierzy.
Nasi rosyjscy współpracownicy.
Wszyscy myślą, że pierdolimy od rzeczy i oszukujemy. Gdybym mówił, że jak się wsadzi widelec do kontaktu, to tak fajnie pieści, to by mi w to prędzej uwierzyli niż, że warto jechać do Woroneża czy Riazania. Przez swój upór i znikomą wiarę w atrakcje ojczyzny tracą szanse na wytarganie wąsów kota Wasyla z ulicy Liziukowa i zapewnienie tym sobie wielkiego szczęścia.