Leci kibitka jako wiatr w pustynie;
I oczy moje jako dwa sokoły
Nad oceanem nieprzejrzanym krążą,
Porwane burzą, do lądu nie zdążą,
A widzą obce pod sobą żywioły,
Nie mają kędy spocząć, skrzydła zwinąć,
W dół patrzą, czując, że tam muszą zginąć.
Zapytani o sposób dotarcia do stolicy Federacji Rosyjskiej, przeważająca większość wskazałaby samolot. Wsiadamy, lecimy dwie godziny, wysiadamy, co może być prostszego?
Jeszcze dwa lata temu było banalnie. Aeroflot latał do Krakowa i Warszawy, loty były dość tanie, wszystko trwało jakieś dwie godziny, a Moskwa służyła nam kilkukrotnie jako hub przesiadkowy w drodze do Azji. Niestety, od jakiegoś czasu już tak różowo nie jest: lotów do Krakowa nie ma, a z Warszawy lata LOT i Aeroflot. Ewentualnie z przesiadką w Rydze Air Baltic, o niekoniecznie najlepszych godzinach świata, w cenie biletu dają tylko bagaż podręczny. Mimo tego, że Rosjanie nie bogacą się obecnie jakoś szaleńczo, to jest zawsze grupa ludzi, którą stać na wakacje w Europie. Tym samym w sezonie letnim ceny lotów do Moskwy są wysokie, a do Petersburga wyższe. Jeszcze słowo o mieszkaniu poza Warszawą: na lotnisko trzeba sobie jakoś dojechać. Nie jest to może super trudne, ale zajmuje trochę czasu, niezależnie czy pojedziemy Pendolino, czy autobusem. Zintegrować połączeń się nie da, więc w wypadku opóźnień na PKP (tak, wiem, to się nigdy nie zdarza) możemy mieć problem. Niby inny, ale jednak podobny problem możemy mieć, gdy pijany rolnik rozwali się snopowiązałką koło Kielc. Ja mam taką paranoję, że na loty do WAW jeżdżę z okładem kilkunastu godzin. Szczęśliwie, znam ludzi, którzy pomagają i mnie zazwyczaj bez bólu nocują, ale nie jest to sytuacja idealna.
Niektórzy mogliby powiedzieć, a nawet powiedzieli: pociąg! Jedź pociągiem! Tak, jest pociąg, bardzo wygodny, korzystałem z niego w 2002 i 2003 roku. Całość zajmuje około 23 godzin, nie ma limitu bagażu, można wziąć picie, są kuszetki, więc niby bajka. Jest tylko jeden malutki problem: odkąd jesteśmy nieco bardziej na Zachód, to mamy wizy na Białoruś. W tym wizy tranzytowe. Ten cudowny twór służb granicznych kosztuje 50 euro, a zdobycie go zajmuje zaledwie siedem dni. Taki dokument daje nam całe TRZY dni na przejechanie Białorusi. Gdyby chociaż rok lub dwa, to bym się zastanowił, ale takie pieniądze za trzy dni? I jeszcze traci się strony w paszporcie. Dzięki temu pociąg potrafi kosztować więcej niż samolot. Posiadanie pracowniczej wizy rosyjskiej nie daje mi żadnych punktów na wizę białoruską. Dlatego też odpadła ta opcja.
Siedziałem więc tak sobie i myślałem jak wrócić do miejsca pracy, przypomniały mi się pewne wygłupy kiedyś i uznałem: a zobaczę.
Okazało się, że autobus do Petersburga jedzie około 33 godzin, a do Moskwy pod 35. Z Krakowa. Znalazłem dwie linie obsługujące te trasy: Ecolines i Lux Express. Po różnych przemyśleniach (głównie związanych z ceną i godzinami odjazdów), padło na Lux Express do Petersburga. Wyjście miało wiele plusów.
Tanio.
Z Krakowa.
Bez limitu bagażu.
Z napojami.
Bez uwłaczającej ludzkiej godności kontrol lotniskowych.
Miało też jeden minus:
33 godziny w autobusie.
Rozpoczęło się o 0:30 w Krakowie. Do pełnego po brzegi autobusu z Brna wsiadłem ja i jeszcze kilka osób. Peron się nie zgadzał, numery się nie zgadzały, ale co tam, hej przygodo! Pełno po brzegi było do Warszawy, potem się nieco poluzowało, więc mogłem wywalić się na dwóch siedzeniach i nawet dość solidnie pospać.
Szczęśliwie, są na tej trasie przewidziane dwie przesiadki: Wilno i Ryga. Do Wilna przyjechaliśmy na taki styk, że bałem się, że nie zdążę. Bo pod Suwałkami snuliśmy się jakąś obłędną ilość czasu za pojazdem rolniczym (patrz: rozwali się snopowiązałka). Oddaję honor, że kierowcy zadzwonili do centrali, żeby przytrzymać ten drugi bus, bo wiele osób chciało się przesiąść na Rygę i Tallinn. Byliśmy osiem minut wcześniej, wręcz idealnie. 16:22 do 16:30, po drodze zmiana czasu o godzinę. Nawet jeszcze nie półmetek drogi.
W Rydze wolne było trochę ponad dwie godziny, byliśmy chwilę po 20. Na dworcu na gastronomię raczej nie ma co liczyć, ale okolica jest całkiem miła, w Muzeum Holokaustu pan grał koncert, nie było to nawet złe, więc pospacerowałem nieco (polecam spacery z plecakiem ważącym jakieś 30 kg) po brzegach rzeki Dźwiny. Trochę ludzi jeździło na rowerach i się śmiało, trochę było pijanych do nieprzytomności, niektórzy z fiutem wywalonym na całą długość sikali do śmietnika na obrzeżach dworca. Instynktownie zacząłem rozglądać się za prostytutkami (w takim miejscu musi być kilka burdeli, to niepisane międzynarodowe prawo), ale chyba pani 40+ naprawdę tylko czekała na autobus. Kolorytu dodawała grupa Rosjan, którzy rozkręcali imprezę i na ile słyszałem ich wrzaski, nie mogli się dogadać skąd i dokąd to mają jechać.
O 22:45 opuściliśmy Rygę, zostało mi już tylko jakieś dziesięć godzin podróży. Przejechaliśmy całą Estonię, nawet się trochę zatrzymując. O ile pierwszą noc przeżyłem bez bólu, o tyle drugiej spanie szło mi słabo. Granicę osiągnęliśmy w okolicach 5 rano. Odprawa przebiegła w miarę sprawnie, najpierw celnicy UE sprawdzali Rosjan, a obywateli UE puszczali z buta. Potem to Rosjanie przechodzili automatem, a inostrancy musieli wypełnić trochę papierów. Jednak nawet mimo tych procedur po jakichś trzydziestu minutach mogliśmy odjechać w stronę Petersburga. Ten osiągnęliśmy z solidnym zapasem czasu, koło 8:30 rano (planowo 9:30). Odebrałem bagaż, obliczyłem ile spałem w ciągu ostatniej doby, załamałem się, ale byłem jeszcze żyw. Był to mniejszy horror niż się spodziewałem.
Przez właściwie cały czas działało wifi. W każdym busie mieli tablety z filmami, i to z solidną kolekcją, kilkadziesiąt dzieł z ostatnich lat. Toaleta działała, była woda do mycia rąk. Darmowe napoje. Klimatyzacja. Miejsca na nogi było tyle, że można uwierzyć, że projektanci założyli, że może tym jechać kiedyś ktoś wyższy niż 1,60 m. Jedno gniazdko elektryczne na dwa fotele. Gdyby ktoś zastanawiał się nad takimi wyprawami, to wiele zależy od indywidualnych cech pacjenta. Mam na koncie tak urocze przejazdy autobusowe jak Polska-Hiszpania, Polska-Turcja, Polska-Grecja, i to w czasach, gdy czytało się papierowe książki, połowa pasażerów wymiotowała z upału, walkman był szczytem marzeń, a o telefonach komórkowych nikt nie słyszał. To było o wiele poziomów łatwiejsze, machnąłem dwie książki, popisałem sobie ze znajomymi, fotel miałem niemal cały czas rozłożony, poczytałem różne gazetki, zleciało. Jeżeli mamy dziwny bagaż, jeżeli bardziej zależy nam na pieniądzach niż czasie, to jest to opcja wcale rozsądna. Jeżeli jeszcze rozbijemy podróż na dwie części i dorzucimy sobie zwiedzanie np. Wilna lub Rygi, to wręcz powiem, że warto.
Warto zaznaczyć, że w autobusach jest zakaz picia. Kiedyś napisałbym, że trochę tak sobie, bo w końcu jakieś piwko lub dwa są wielce przydatne do snu, ale w te wakacje jechałem PKS Jelenia Góra, w którym to nie było zakazu picia. Wygrałem fajnych współpasażerów, były wrzaski, smród, ogólnie niemiło. Więc ja już wolę żeby ten zakaz jednak był.
Kto wie! ten więzień, chociaż w słomie siedzi,
Jak dziko patrzy! jaki to wzrok dumy
Wielka osoba — za nim wozów tłumy;
To pewnie orszak nadwornej gawiedzi;
A wszyscy, patrz no, jakie oczy śmiałe;
Myśliłem, że to pierwsze carstwa pany,
Że jenerały albo szambelany,
Patrz, oni wszyscy — to są chłopcy małe
Co to ma znaczyć, gdzie ta zgraja leci?
Jakiegoś króla podejrzane dzieci”.
Tak z sobą cicho dowódcy gadali;
Kibitka prosto do stolicy wali.