Gdy rozpoczynaliśmy we wrześniu nowy rok akademicki, czekało na nas spotkanie całego kolektywu. Oczywiście w czasie jego trwania nie działało kilka rzeczy. Obserwując standardy pracy w naszej szkole, można by pomyśleć, że nauczyciele kurewsko nienawidzą technologii, za to dziwnym szacunkiem darzą bałagan. Że uwielbiają niepodpięte głośniki, nie rzucające rzutniki, a najbardziej podnieca ich zepsuty mikrofon. I gdy już to wszystko się tak sypie, wzywa się Timura. Kilka razy, bo Timur akurat ma lampion po wczoraj albo pali peta na zewnątrz, albo nie słyszy. Timur nie jest Słowianinem, ale w odróżnieniu od Słowian, potrafi to wszystko ogarnąć. Więc Timur w znoszonych gaciach pochyla się, wypina, manipuluje kablami, a my wszyscy patrzymy w jego dupę jak w zapowiedź zbawienia. Bo nikt poza Timurem nie wie jak to podpiąć, żeby działało. Jak już on się ogarnie, to zaczyna się spotkanie, opóźnione o naście minut. I tak wszystko to jest bełkot, więc z dwojga złego, dupa Timura ma jakiś walor zabawowy, prelegenci nieco mniejszy. Ale to nie jest sytuacja, w której miewaliśmy jakiś wybór i nie mogliśmy przegłosować Timura.
Paru nauczycieli nie rozumiało tego, że jak w polu godzina widzimy “pałkę, daszek, krzesełko, kółko’, to są spóźnieni. W Moskwie spóźnić się można tylko na własne życzenie lub jeżeli ktoś nie zna zegarka (oczywiście można też nie znać miasta, ale to jednak nie nasi pracownicy). Jeszcze w okolicach 13:40 wchodzili ludzie i jęczeli, że im metro uciekło. Miałem swoją serię przemyśleń na temat jakości współpracowników, a także kusiło mnie zapytać, czy na lekcje też tak docierają.
Wracając do spotkania...
Poza standardowym słodkim popierdywaniem o tym, że cudownie nas widzieć, dowiedzieliśmy się, że jedną z największych radości bycia nauczycielem jest możliwość uczenia lekcji na zastępstwach. To jest niesamowicie rozwijające, ciekawe i należy być wdzięcznym za takie uśmiechy losu, jak cover na drugim końcu miasta o jakiejś chorej godzinie, najlepiej na książce, której się nie zna, i w grupie wiekowej, za którą się nie przepada. Jakaś logika w tym jest, bo w takiej sytuacji często musisz myśleć bardzo na bieżąco, starać się o wiele bardziej niż w swoich grupach, ale jeszcze nie słyszeliśmy, żeby ktoś to lubił. Nawet doświadczeni nauczyciele często mówili, że jak cover to cover i z pełną fontanną go jebać, albo się uda, albo nie, najważniejsze, żeby nasze własne grupy szły dobrze i żeby tam się wszystko zgadzało i grało. Cover robisz, żeby go przeżyć, bo inaczej szkoła straci pieniądze. Jakość lekcji pozostawiona jest tobie, czyli po prostu bądź. Zastępstwo to wypadek, awaria trybików w maszynie, która, owszem, zdarza się, ale bardzo rzadko. Cały nasz pierwszy rok potwierdzał tę teorię. Coverów mieliśmy mało, wiele o nich nie musieliśmy myśleć.
Nagle jednak dowiedzieliśmy się, że może będziemy mieli szczęście i będziemy mogli więcej pouczyć w takiej formie. Olaliśmy to z łoskotem.
Wracając do spotkania...
Poza standardowym słodkim popierdywaniem o tym, że cudownie nas widzieć, dowiedzieliśmy się, że jedną z największych radości bycia nauczycielem jest możliwość uczenia lekcji na zastępstwach. To jest niesamowicie rozwijające, ciekawe i należy być wdzięcznym za takie uśmiechy losu, jak cover na drugim końcu miasta o jakiejś chorej godzinie, najlepiej na książce, której się nie zna, i w grupie wiekowej, za którą się nie przepada. Jakaś logika w tym jest, bo w takiej sytuacji często musisz myśleć bardzo na bieżąco, starać się o wiele bardziej niż w swoich grupach, ale jeszcze nie słyszeliśmy, żeby ktoś to lubił. Nawet doświadczeni nauczyciele często mówili, że jak cover to cover i z pełną fontanną go jebać, albo się uda, albo nie, najważniejsze, żeby nasze własne grupy szły dobrze i żeby tam się wszystko zgadzało i grało. Cover robisz, żeby go przeżyć, bo inaczej szkoła straci pieniądze. Jakość lekcji pozostawiona jest tobie, czyli po prostu bądź. Zastępstwo to wypadek, awaria trybików w maszynie, która, owszem, zdarza się, ale bardzo rzadko. Cały nasz pierwszy rok potwierdzał tę teorię. Coverów mieliśmy mało, wiele o nich nie musieliśmy myśleć.
Nagle jednak dowiedzieliśmy się, że może będziemy mieli szczęście i będziemy mogli więcej pouczyć w takiej formie. Olaliśmy to z łoskotem.
Pieśń o niezwykle adekwatnym tytule.
W roku 2015 nasz boss witał nas z wielkim optymizmem i mówił, że jaki kryzys, kryzys to był w 1987, jak jedzenia nie było, że damy sobie radę, że pokonamy wszystkie problemy, że tylko niedowiarki sieją defetyzm i że my z tego kryzysu wyjdziemy tacy mocni, że konkurencja będzie czołgała się i płakała, bo jesteśmy razem. Coaching dla bardzo początkujących, ale on chyba w to wszystko wierzył. Zebrani raczej nie, zwłaszcza ci, którzy już tam nieco pracowali. A dla Rosjan odwołania do 1987 są bardzo cliché.
Na szczęście na sali nie było zbyt wielu Rosjan, bo ci bardzo rzadko dostawali kontrakty. Tak jak nam mówili, że warto zostać nauczycielem godzinowym, tak zazwyczaj Rosjanom i Rosjankom nie pozwalano na pracę na kontrakcie. Były wyjątki, ale wyjątki cechuje pewna rzadkość. Ludzie z Zachodu jednak byli pod wrażeniem.
W roku 2015 nasz boss witał nas z wielkim optymizmem i mówił, że jaki kryzys, kryzys to był w 1987, jak jedzenia nie było, że damy sobie radę, że pokonamy wszystkie problemy, że tylko niedowiarki sieją defetyzm i że my z tego kryzysu wyjdziemy tacy mocni, że konkurencja będzie czołgała się i płakała, bo jesteśmy razem. Coaching dla bardzo początkujących, ale on chyba w to wszystko wierzył. Zebrani raczej nie, zwłaszcza ci, którzy już tam nieco pracowali. A dla Rosjan odwołania do 1987 są bardzo cliché.
Na szczęście na sali nie było zbyt wielu Rosjan, bo ci bardzo rzadko dostawali kontrakty. Tak jak nam mówili, że warto zostać nauczycielem godzinowym, tak zazwyczaj Rosjanom i Rosjankom nie pozwalano na pracę na kontrakcie. Były wyjątki, ale wyjątki cechuje pewna rzadkość. Ludzie z Zachodu jednak byli pod wrażeniem.
Trochę narodowość nie ta, ale niektórzy byli ubrani na tę modłę, niestety, bez farbek do twarzy.
W 2016 mowa zagrzewająca do walki nie była już w standardzie Williama Wallace'a, a bardziej w stylu Rocky'ego Balboa po starciu z Ivanem Drago. Niestety, bez podrabianego Gorbaczowa.
W 2016 mowa zagrzewająca do walki nie była już w standardzie Williama Wallace'a, a bardziej w stylu Rocky'ego Balboa po starciu z Ivanem Drago. Niestety, bez podrabianego Gorbaczowa.
Dowiedzieliśmy się, że jest ciężko i że organizacja jest nam bardzo wdzięczna, że zostaliśmy z nimi. 'Zostaliśmy' nie było zbyt dobrze dobranym słowem, bardzo wiele osób odeszło, na sali więcej było świeżynek niż weteranów. Jednak słuchałem tego wszystkiego lewym jajem, każdy wiedział, że idzie zmarnować godzinę, potem każdy ją kolektywnie marnował, a następnie szedł na seminaria naukowe, gdzie było ciekawiej. W tym momencie zazdrościliśmy nauczycielom godzinowym, że nie muszą na tym być (dla nauczycieli kontraktowych była lista obecności i sankcje finansowe w razie absencji - poważnie). Czuć było, że przemowa była pisana pod nie-Rosjan, bo ci nasłuchali się w życiu takiej ilości bajek, że nie wypada im więcej ich opowiadać.
A nas? Co nas to miało obchodzić?
Drugi rok pracy, kontrakt podpisany od dawna, więc tylko mieć nadzieję, że nie dostanie się dzieci z piekła rodem. Lekcje spadały na nas z wysokiego nieba, a raczej ze skrzynki mailowej. Rozdzielał je dział timetabling, czyli razpisanie, a po polsku to chyba będzie jakiś koordynator zajęć. Razpisanie w liczbie kilku osób (każda odpowiedzialna za inną część Moskwy) siedziało, zbierało informacje o kursach z całego miasta i kleciło podział zajęć dla nauczycieli. W pierwszym roku pracowała tam bardzo fajna dziewczyna, która to złożyła mi super miły rozkład zajęć. Do tego nawet parę razy pogadaliśmy, gdy akurat na siebie wpadliśmy. Potem odeszła, następna przyszła i odeszła, potem jeszcze jedna, ale w końcu jeżeli z rozdzielnika dość losowego dostałem niezłe zajęcia, to skoro mają moje preferencje i cały mój profil, to powinno być jeszcze lepiej.
Było.
Kreśląc nieco szerszy kontekst: każdy nauczyciel języka wroga (jak zapewne i innych przedmiotów) ma swoje preferencje. Ja bardzo lubię dzieci 6-12, mniej nastolatków, jeszcze mniej dorosłych, a najmniej dzieci 3-5 (tu będzie jedno ‘ale’, ale potem). Wielu nauczycieli najbardziej lubi dorosłych. Wbrew powszechnej wierze, że obecnie angielski zna każdy i uczy się głównie business/medical/aviation/legal English, to znacznie częściej uczy się niskie poziomy. Tak w ogóle, to oczywiście najwięcej grup jest dziecięcych i nastoletnich. Dlatego nie wydawało mi się przesadnie bezczelne proszenie o danie mi grup 6-12 i kursów IELTS. Oczywiście nastolatki wezmę, dorosłych też, ale nie chcę nikogo poniżej szóstego roku życia. Amen.
Pozostawało tylko czekać na otwarcie grup.
Rozpiskę zajęć przysłano nam jeszcze w sierpniu i wyglądała bardzo dobrze. Dokładnie to, o co prosiliśmy, dziękowaliśmy aż, że wzięli sobie do serca nasze preferencje.
Jeszcze w lipcu pisaliśmy dokładnie czego chcemy, a czego nie.
W sierpniu je potwierdzili.
Co mogło się wydarzyć we wrześniu?
A nas? Co nas to miało obchodzić?
Drugi rok pracy, kontrakt podpisany od dawna, więc tylko mieć nadzieję, że nie dostanie się dzieci z piekła rodem. Lekcje spadały na nas z wysokiego nieba, a raczej ze skrzynki mailowej. Rozdzielał je dział timetabling, czyli razpisanie, a po polsku to chyba będzie jakiś koordynator zajęć. Razpisanie w liczbie kilku osób (każda odpowiedzialna za inną część Moskwy) siedziało, zbierało informacje o kursach z całego miasta i kleciło podział zajęć dla nauczycieli. W pierwszym roku pracowała tam bardzo fajna dziewczyna, która to złożyła mi super miły rozkład zajęć. Do tego nawet parę razy pogadaliśmy, gdy akurat na siebie wpadliśmy. Potem odeszła, następna przyszła i odeszła, potem jeszcze jedna, ale w końcu jeżeli z rozdzielnika dość losowego dostałem niezłe zajęcia, to skoro mają moje preferencje i cały mój profil, to powinno być jeszcze lepiej.
Było.
Kreśląc nieco szerszy kontekst: każdy nauczyciel języka wroga (jak zapewne i innych przedmiotów) ma swoje preferencje. Ja bardzo lubię dzieci 6-12, mniej nastolatków, jeszcze mniej dorosłych, a najmniej dzieci 3-5 (tu będzie jedno ‘ale’, ale potem). Wielu nauczycieli najbardziej lubi dorosłych. Wbrew powszechnej wierze, że obecnie angielski zna każdy i uczy się głównie business/medical/aviation/legal English, to znacznie częściej uczy się niskie poziomy. Tak w ogóle, to oczywiście najwięcej grup jest dziecięcych i nastoletnich. Dlatego nie wydawało mi się przesadnie bezczelne proszenie o danie mi grup 6-12 i kursów IELTS. Oczywiście nastolatki wezmę, dorosłych też, ale nie chcę nikogo poniżej szóstego roku życia. Amen.
Pozostawało tylko czekać na otwarcie grup.
Rozpiskę zajęć przysłano nam jeszcze w sierpniu i wyglądała bardzo dobrze. Dokładnie to, o co prosiliśmy, dziękowaliśmy aż, że wzięli sobie do serca nasze preferencje.
Jeszcze w lipcu pisaliśmy dokładnie czego chcemy, a czego nie.
W sierpniu je potwierdzili.
Co mogło się wydarzyć we wrześniu?