Maksym
Pierwszego potencjalnego ucznia prywatnego spaliłem nieznajomością realiów rynkowych. Uczyłem go w jednej z naszych szkół w trybie jeden na jeden, zapłacił za dwa tygodnie przygotowań do rozmowy kwalifikacyjnej. Oczywiście nasza szkoła posadziła go na podręczniku do ogólnego angielskiego, więc po dwóch lekcjach zszedłem na własne materiały, które były związane z branżą kandydata, czyli inżynierią jedzenia. Wiem o tym bardzo wiele, ale przerobiłem z nim standardowe pytania z rozmów kwalifikacyjnych, on podrzucił trochę bardziej specyficznych dla branży i jakoś to szło. Okazało się, że chłop jest wielkim fanem Rammsteina, a że jakieś pojęcie o dokonaniach tej grupy mam, to przygotowałem nawet trochę rzeczy związanych z tematem. Akurat słuchać tego nie było sensu, ale już jakieś aspekty gramatyczne w oparciu o płyty i klipy da się spokojnie ćwiczyć. Maksym był w ekstazie, bo suma jego doświadczeń z nauki języka sprowadzała się do tego, że podręcznik z czasów Breżniewa, a nauczycielka z czasów Chruszczowa. Dopłacił za kolejny tydzień spotkań ze mną - jeszcze wtedy byłem tak naiwny, że myślałem, że dzięki temu moje akcje na zakładzie idą w górę (nie idą - taki oto panował system motywacyjny). Miałem przez to przejebany grafik, ale ciągnęliśmy. Pod koniec spotkań wymieniliśmy się numerami telefonów i kilka tygodni później poszli na piwo. Zapytał mnie ile chcę za uczenie prywatne. Nie miałem wówczas zielonego pojęcia o temacie, więc powiedziałem, że tyle ile w naszej szkole. Temat umarł. Boże, skąd ja miałem wiedzieć, że on płacił 3500 rubli za lekcję ze mną??? Myślałem, że może jakieś 2000. Tak więc kwestia uczenia prywatnego umarła, ale z Maksymem dość się zaprzyjaźniliśmy, poszliśmy parę razy na piwo. Z radością dowiedziałem się, że przeszedł etap rozmowy kwalifikacyjnej po angielsku, ale niestety, potem odpadł na inżynierskim. Przez wiele miesięcy pisaliśmy sobie newsy o tym, że wyszło jakieś DVD koncertowe tej czy tamtej kapeli. Poznałem nawet jego żonę, która zeznała mi, że Rammstein jest najtrudniejszym aspektem ich związku, bo co piątek wieczór oglądają Live aus Berlin czy inne cudo. W maju zaś to on musiał cierpieć i wydać fortunę, żeby iść z nią na Eltona. W czerwcu ona na Rammstein.
Maksym sprzedał mi wiele topowych historii. Na przykład ze swojego dzieciństwa, z początku lat 90-tych: była jakaś kampania wyborcza, on miał około dziesięciu lat. Bawił się z kolegami na krawężniku, gdy podjechał do nich samochód. Opuszczono szybę, zawołano ich. Brodaty pan powiedział, że mają przejść całą ulicę i zerwać wszystkie plakaty kandydata o takim a siakim nazwisku. Na to Maksym zarzucił, że mogą to zrobić jak im zapłacą. Pan na to wyjął pistolet i powiedział, że jak tego nie zrobią, to ich zastrzeli.
Pewnego dnia Maksym spacerował chodnikiem w centrum Moskwy. Podjechał samochód i niemal go przejechał. Ponieważ mój kolega nie chciał zejść na ulicę, to ostatecznie za jego przyczyną pojazd się zatrzymał . Opuszczono szyby i pokazano mu pistolet, a następnie udzielono pouczenia na temat 'jak chuju chodzisz? Nie widzisz kto jedzie?'. A jechali jacyś Czeczeńcy. Większość historii Maksyma zawierała w sobie jakąś patologię i gangsterkę rodem z Młodych Wilków Jarosława Żamojdy.
Oprócz fascynacji muzycznych połączyła nas pasja do piwa. A raczej on mnie uczył jakie są dobre piwa i zrobił tour po ciekawszych piwiarniach w okolicach ulicy Twerskiej i Kuznietskiego Mostu. Maksym sam warzył własne piwo (dostałem nawet butelkę) i ogólnie brzydził się jakimkolwiek trunkiem, którego składu nie mógł drobiazgowo poznać. W efekcie nasze wyjścia potrafiły dość srogo kosztować, ale nigdy nie żałowałem. Gdy wchodziliśmy do baru, Maksym opracowywał plan w jakiej kolejności będziemy zamawiać i spożywać. Jeżeli tylko było coś czego nie znał (co zdarzało się rzadko), to musiał tego spróbować. W efekcie zdarzało mu się płacić naprawdę dużo za piwa średniej jakości z np. Łotwy. Przy tym potrafił się wściekać na jakość obsługi, ale zawsze zostawiał napiwki w stylu 30% zamówienia - piwo 350, on dawał 500, reszty nie trzeba. Z większości tych spotkań wracałem w stanie solidnie bajkowym, bo nigdy mniej niż pięć piw nie wypiliśmy. Pewnego lutowego piątkowego wieczora doszło do kuriozum: bar był pełen, ale że to był dobry bar, to siedzieliśmy przed lokalem i wynosili piwa po 350 rubli, żeby je pić na krawężniku. A dokładniej na ulicznym parkometrze. Oczywiście było zimno jak diabli, mokro i nieprzyjemnie, ale ostatnim, co wypiliśmy na krawężniku było piwo 13% i była to taka petarda, że ledwo do metra wszedłem. Do dzisiaj pozostaje to jeden z najlepszych wieczorów jakie spędziłem w Moskwie, także dzięki temu, że ustaliliśmy, że w okolicach 1993 tak on, jak i ja, katowaliśmy Секретные материалы, czyli The X-Files (Истина где-то там! jak ślicznie na rosyjski przełożono The truth is out there).
Maksym był też rosyjskim patriotą w dość ciekawym rozumieniu terminu, bo wakacyjnym. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że z Rosjanami o polityce rozmawiać się nie da, więc piłowałem temat, że ten Putin, tamten Żyrinowski. Putin go nie bolał, Żyrinowski także, ale patriotyzm mego przyjaciela wyrażał się w obieraniu na wakacje kierunków sugerowanych przez ojczyznę. Tak więc, gdy po igrzyskach w Soczi okazało się, że stracili na tym fortunę i próbowali nagnać turystów do gospodarskiego miasta XXII Igrzysk Olimpijskich, to Maksym pojechał tam z żoną na dwa tygodnie.
W styczniu.
Wspominał to jako najgorszy urlop świata. Było za ciepło na jeżdżenie na nartach, a za zimno na spacery, miasto opisał słowami nudna, nieciekawa i droga dziura. Kilka miesięcy później, latem, wybrał się na Krym, żeby wspierać świeżych rodaków. Wrócił z chujami na ustach: drożej niż w Egipcie, Ruskich nienawidzą i oszukują na każdym kroku, pogoda się nie do końca udała, za zimno na pływanie, ogólnie depresja. Mam nadzieję, że Rosja nie wymyśli, żeby jej obywatele jeździli do Syrii, bo biedak pojedzie i znowu wróci załamany.
Przy tym całym patriotyzmie, Maksym sprzedał mi jedną piękną frazę:
Rubel nakrył się pizdą.
Tymi słowami skomentował załamanie kursu w lutym 2016 roku. Do dzisiaj dokładnie tymi słowami podsumowuję sytuację finansową w Rosji. Przy całym swoim patriotyzmie, Maksym nie rozdzierał szat: mówił, że wspólnie z kolegami zainwestowali znaczną część swoich oszczędności w obcych walutach w ruble.
- Kupujesz ruble, gdy notują historyczny dół??? Sprzedajesz dolary po 86 za rubla???
- Stary, zobaczysz, Kreml nie pozwoli, żeby to padło. Wykupią.
- A jeżeli nie?
- To będzie zmiana ustroju, ulica ich zmiecie. Ale nie martw się, stać ich jeszcze.
Czas pokazał, że miał rację. Nie wiem kiedy i czy powrócił do obcej waluty, ale jeżeli wyczekał do czerwca, to zarobił jakieś 20-30% na spekulacji walutą.
Koniec końców, wiele miałem szczęścia w tym, że zamiast zostać jego prywatnym nauczycielem, to zostałem kolegą. Z uczenia pewnie wyciągnąłbym kilka tysięcy rubli, a potem cała relacja by umarła. A tak przez dobre kilka miesięcy miałem kogoś do wyjść na piwo i do opowieści z różnych aspektów rosyjskich realiów.