Minął drugi miesiąc mego mieszkania w stolicy nieludzkiej ziemi. Póki co daleki jestem od używania tego terminu. Rosja i Moskwa pozostają mi raczej przyjazne.
Jeżeli chodzi o rozwój zawodowy, dostałem kursy dla VYL, czyli Very Young Learners. Wielu nauczycieli widząc skrót VYL mówi 'o bogowie, chyba właśnie zachorowałem i nie mogę mieć tej grupy'. Mnie też to kusiło, zwłaszcza, że dostałem to tak:
- Rodzice się skarżą, że grupa nie jest prowadzona przez natywa. Dlatego damy ją tobie.
- To ja jestem natywem?
- Powiesz im, że jesteś natywem, nie zorientują się.
Po 30 sekundach od wymyślenia tego, że miałbym komuś kłamać na temat mego kraju produkcji, wycofano się z pomysłu. Po kolejnych trzydziestu rozpoczęto mnie przepraszać, że w ogóle taki pomysł się pojawił. Podobnie jak to, że chciano powiedzieć, że za natywa to się płaci więcej, a za takie smutne pieniądze to można dostać Polaka. Nie sądzę, że jeszcze kiedyś tam komuś przyjdzie do głowy powtarzanie takich koncepcji.
Mówili, żeby pisać z problemami do wierchuszki, które ma tyle oblicz, ile ananas oczu. Napisałem do osoby, o której wiedziałem, że zjadła zęby na uczeniu dzieci i może mi pomóc. Zaprosiła na spotkanie. Wyżaliłem się, że dostaję grupę po Rosjance, że tam ludzie mają po pięć lat i że rodzice trują dupę, że nie natyw. Po co więc ja mam tam iść? Będzie burdel, rodzice się wściekną, mnie nie będzie miło, im podobnie, zrobi się cyrk z trampoliną i słoniami. Użyłem nieco innych słów, ale ewidentnie promieniałem szczęściem. Pogadaliśmy, co tam wypada robić, a czego nie, dostałem od groma wsparcia i tony pomysłów na to, jak prowadzić ten poziom, żeby nie było zastrzeżeń.
Poszedłem, zrobiłem. Wyszło lepiej niż myślałem, Byłem pewien, że zapytają o narodowość, ja powiem prawdę, a potem rozpęta się piekło. Oficjalnie nasza szkoła głosi, że nie ma lepszych i gorszych narodowości, że klient zapisuje się na kurs i my dajemy zawodnika, który kurs podaje. Co klient sobie pomyśli, to jego. A nasze, czy zdecyduje się dalej łożyć na nasze wynagrodzenia. Byłem więc niemal pewien, że stadko klientów uzna, że wódka Bieługa jest ciekawszym sposobem wydawania pieniędzy niż lekcje angielskiego.
No i się myliłem. Pierwszą lekcję miałem we wtorek. Coś mi mówiło, że nie będę musiał wracać w czwartek.
Musiałem. Poszedłem, w głowie miałem: jak nie wtedy, to teraz będzie dym. Czułem się jakbym żonglował granatem i odbijał go od przyrodzenia, a najważniejszym pytaniem było, kiedy eksploduje i czy w twarz, czy gdzie indziej.
Po lekcji okazało się, że rodzice przynieśli bombonierkę. Poważnie. Całą, wielką, bombonierkę, wartą straszne pieniądze. Przed kryzysem byłaby warta więcej niż ja, obecnie przelicznik podfrunął zaledwie w okolice wartości moich organów wewnętrznych. Dali tę bombonierkę mnie i Swietłanie. Ponad tydzień jadłem wyrazy uznania. Obecnie chodzę tam bez większego cierpienia, rodzice też się cieszą, uczniowie chyba również nie planują popełnić grupowego samobójstwa.
W innym odcinku okazało się, że w jednej grupie mam uczniów z trzech poziomów, wrzuconych jak ruskie ziemniaki w kocioł. Poważnie. Śmiech na sali. Lekcje szły, delikatnie mówiąc, opornie. W końcu wysłałem dwójkę do lepszej grupy, chociaż bałem się, że ich cofną. Szczęśliwie, zostali tam wchłonięci. Po pierwszym teście okazało się, że wyniki nie zabijają, chociaż w sumie to właśnie się okazało, że zabijają, i to z hukiem. Zrobiło się sympatycznie. Było parę rzeczy, które musiałem wziąć na klatę, np. to, że połamałem parę procedur na początku kursu i nie zrobiłem testu wejściowego. No a testu nie zrobiłem, bo mi powiedziano, że oni byli już testowani. Nawet nie tłumaczyłem się, że gdy się zaczyna nową pracę, to naprawdę można się pomylić i nie rozumie się, że testujemy dwukrotnie. Posypałem głowę popiołem. Trzy dni później sytuację ogarnięto, a mnie rozgrzeszono.
Wielkie zwycięstwo zanotowałem na froncie walki z ludźmi urodzonymi za ZSRR. Tendencja jest taka, że zamykają się grupy dla dorosłych. Tak się składa, że dorośli najpierw rezygnują z własnej edukacji, a dopiero potem z wysyłania swoich dzieci na kurs do nas. Po drodze mogą jeszcze zastanowić się, czy wolą częściej jeść banany z Ekwadoru, czy jednak kształcić swoją pociechę. Odziedziczyłem grupę dorosłych do wykończenia, były tam tylko cztery osoby, jedna sobie poszła po miesiącu (chwała niebiosom, bo była krańcowo upierdliwa), ale przyszła inna. Myślałem, że napiszemy sobie końcowy test i się pożegnamy. Mieli opcję przejścia do grupy równoległej, ale jest tam już osiem osób, niemniej mają rodowitego Brytyjczyka. Na dwa tygodnie przed wiekopomnym dniem ostatecznego egzaminu wszyscy dorośli zgodnie zażyczyli sobie, że chcą być dalej uczeni i to przeze mnie. Dzieci to jedno, ale jeżeli w tych czasach ktoś tak głosuje własnym portfelem, to można poczuć się lepiej.
Podobnie poczułem się po ocenach na koniec drugiego miesiąca pracy, jakby śródsemestru. 100% pozytywnych. Najmłodsza osoba oceniająca miała lat 12, najstarsza 56. To są takie momenty kiedy siada się z administracją, patrzy na siebie i bez słów sobie dziękuje, że to wszystko prowadzi do tego. Wiśnią na tym torcie była rozmowa, którą zasłyszałem w sekretariacie dwa dni później. Gdy przychodzą do nas ludzie, to jeżeli to możliwe, to stara się ich kierować do grup, o których krążą dobre opinie. Po prawdzie o większości chodzą dobre, ale o niektórych chodzą lepsze i z niektórych ludzie raczej nie odchodzą. Może więc dochodzić do sytuacji, że w grupie wtorkowej jest sześć osób, w poniedziałkowej osiem, ale nowa osoba pójdzie do poniedziałkowej. Bo plany zajęć mają tendencje do zmian, ale jeżeli ktoś już zacznie chodzić, to nawet jak spadnie z grupy przyjemniejszej do takiej mniej radosnej, to pewnie zostanie. Przez tygodnie słyszałem wymieniane personalia różnych osób jako te grupy, które bardzo są polecane. W ostatnim tygodniu października usłyszałem własne. W wersji polskiej. Prawie mi się kartki rozsypały.
To wszystko okupione jest dość dziwnym trybem życia, spędzaniem na zakładzie dość pokaźnej ilości czasu. Poczyniłem pewne postępy, przygotowywanie lekcji idzie mi szybciej, prowadzenie pewniej, ale jeszcze trochę minie zanim będę na całkowitym spokoju wyrabiał jedynie kontraktową liczbę godzin pracy, a do roboty przychodził na pięć minut przed rozpoczęciem zajęć.
Przed uczniami udaję, że nie rozumiem rosyjskiego. Zrobiłem wyjątek dla jednego kursu. Nastolatki, 12-15 lat. Tyle osobowości, tyle ciekawych rzeczy mówionych w trakcie lekcji! Niestety, często po rusku, ale bywa, że mówią takie rzeczy, że im od razu nie zabraniam, bo sam jestem ciekaw, co z tego będzie. Robiliśmy dość złożone ćwiczenie, w jego ramach wyobrażamy sobie, jak będzie wyglądało nasze życie w roku 2040. Nasi rozmówcy relacjonują to w present perfect. Wywiązała się dyskusja po rosyjsku:
- Kurwa, po co ci dwójka dzieci?
- W 2040 będę miał 40 lat, wtedy dobrze mieć dzieci.
- To zrób sobie wtedy.
- Wtedy przestaje stawać.
- Chyba tobie, mnie będzie stawał.
- Ci się tylko wydaje, nikomu nie będzie stawał.
Rozpoczęła się kłótnia komu będzie stawał w 2040. Niestety, po rosyjsku, myślałem, że się skończę jak tego słuchałem i próbowałem sprowadzić ich na tory bliższe lekcji.
- Jaka jest najlepsza praca?
- Piłkarz grający w kadrze.
- Chodzi ci o dumę z reprezentowania kraju na międzynarodowych turniejach?
- Nie, grać nic potrafić nie trzeba, a i tak zarabia się miliony.
Humor z zeszytów szkolnych, grupa dorosłych, pytanie z książki, 'czy wiesz kto wygrał ostatnie wybory w twoim kraju?'. Z sali pada:
- Partia Włodzimierza Putina 'Jedna Rassija'. Przy okazji, mogę powiedzieć, która partia wygra kolejne wybory. Będzie to partia Włodzimierza Putina 'Jedna Rassija'. Wiemy też kto wygra jeszcze kolejne, będzie to partia Włodzimierza Putina 'Jedna Rassija'.
Myślałem, że nie dam rady zachować profesjonalnej powagi. U dorosłych Putin potrafi zrobić kawałki lekcji. Kiedy indziej temat: kogo chciałaby spotkać osoba z grupy. Pani Olga dostaje od kolegi Putina.
- BOŻE ZACHOWAJ MNIE OD TEGO! - wykrzyczane po rosyjsku. Potem trzy razy się przeżegnała.
Ćwiczenia na pierwszy warunek. Najpierw robimy prawa Murphy'ego ('Jeżeli stoisz w kolejce i spieszysz się, to druga kolejka posuwa się szybciej'). Potem uczniowie proszeni są o napisanie praw w oparciu o życiowe doświadczenia.
'Jeżeli rosyjski polityk powie ci, że rubel się podniesie, to znaczy, że rubel spadnie'.
Daje to poczucie pewnego kręgu zatoczonego przez historię. W czasach głębokiego poprzedniego systemu krążyła taka zagadka:
- Co ma wspólnego ZSRR z USA?
- W obu tych krajach rubel jest bezwartościowy.
Jeżeli chodzi o rozwój zawodowy, dostałem kursy dla VYL, czyli Very Young Learners. Wielu nauczycieli widząc skrót VYL mówi 'o bogowie, chyba właśnie zachorowałem i nie mogę mieć tej grupy'. Mnie też to kusiło, zwłaszcza, że dostałem to tak:
- Rodzice się skarżą, że grupa nie jest prowadzona przez natywa. Dlatego damy ją tobie.
- To ja jestem natywem?
- Powiesz im, że jesteś natywem, nie zorientują się.
Po 30 sekundach od wymyślenia tego, że miałbym komuś kłamać na temat mego kraju produkcji, wycofano się z pomysłu. Po kolejnych trzydziestu rozpoczęto mnie przepraszać, że w ogóle taki pomysł się pojawił. Podobnie jak to, że chciano powiedzieć, że za natywa to się płaci więcej, a za takie smutne pieniądze to można dostać Polaka. Nie sądzę, że jeszcze kiedyś tam komuś przyjdzie do głowy powtarzanie takich koncepcji.
Mówili, żeby pisać z problemami do wierchuszki, które ma tyle oblicz, ile ananas oczu. Napisałem do osoby, o której wiedziałem, że zjadła zęby na uczeniu dzieci i może mi pomóc. Zaprosiła na spotkanie. Wyżaliłem się, że dostaję grupę po Rosjance, że tam ludzie mają po pięć lat i że rodzice trują dupę, że nie natyw. Po co więc ja mam tam iść? Będzie burdel, rodzice się wściekną, mnie nie będzie miło, im podobnie, zrobi się cyrk z trampoliną i słoniami. Użyłem nieco innych słów, ale ewidentnie promieniałem szczęściem. Pogadaliśmy, co tam wypada robić, a czego nie, dostałem od groma wsparcia i tony pomysłów na to, jak prowadzić ten poziom, żeby nie było zastrzeżeń.
Poszedłem, zrobiłem. Wyszło lepiej niż myślałem, Byłem pewien, że zapytają o narodowość, ja powiem prawdę, a potem rozpęta się piekło. Oficjalnie nasza szkoła głosi, że nie ma lepszych i gorszych narodowości, że klient zapisuje się na kurs i my dajemy zawodnika, który kurs podaje. Co klient sobie pomyśli, to jego. A nasze, czy zdecyduje się dalej łożyć na nasze wynagrodzenia. Byłem więc niemal pewien, że stadko klientów uzna, że wódka Bieługa jest ciekawszym sposobem wydawania pieniędzy niż lekcje angielskiego.
No i się myliłem. Pierwszą lekcję miałem we wtorek. Coś mi mówiło, że nie będę musiał wracać w czwartek.
Musiałem. Poszedłem, w głowie miałem: jak nie wtedy, to teraz będzie dym. Czułem się jakbym żonglował granatem i odbijał go od przyrodzenia, a najważniejszym pytaniem było, kiedy eksploduje i czy w twarz, czy gdzie indziej.
Po lekcji okazało się, że rodzice przynieśli bombonierkę. Poważnie. Całą, wielką, bombonierkę, wartą straszne pieniądze. Przed kryzysem byłaby warta więcej niż ja, obecnie przelicznik podfrunął zaledwie w okolice wartości moich organów wewnętrznych. Dali tę bombonierkę mnie i Swietłanie. Ponad tydzień jadłem wyrazy uznania. Obecnie chodzę tam bez większego cierpienia, rodzice też się cieszą, uczniowie chyba również nie planują popełnić grupowego samobójstwa.
W innym odcinku okazało się, że w jednej grupie mam uczniów z trzech poziomów, wrzuconych jak ruskie ziemniaki w kocioł. Poważnie. Śmiech na sali. Lekcje szły, delikatnie mówiąc, opornie. W końcu wysłałem dwójkę do lepszej grupy, chociaż bałem się, że ich cofną. Szczęśliwie, zostali tam wchłonięci. Po pierwszym teście okazało się, że wyniki nie zabijają, chociaż w sumie to właśnie się okazało, że zabijają, i to z hukiem. Zrobiło się sympatycznie. Było parę rzeczy, które musiałem wziąć na klatę, np. to, że połamałem parę procedur na początku kursu i nie zrobiłem testu wejściowego. No a testu nie zrobiłem, bo mi powiedziano, że oni byli już testowani. Nawet nie tłumaczyłem się, że gdy się zaczyna nową pracę, to naprawdę można się pomylić i nie rozumie się, że testujemy dwukrotnie. Posypałem głowę popiołem. Trzy dni później sytuację ogarnięto, a mnie rozgrzeszono.
Wielkie zwycięstwo zanotowałem na froncie walki z ludźmi urodzonymi za ZSRR. Tendencja jest taka, że zamykają się grupy dla dorosłych. Tak się składa, że dorośli najpierw rezygnują z własnej edukacji, a dopiero potem z wysyłania swoich dzieci na kurs do nas. Po drodze mogą jeszcze zastanowić się, czy wolą częściej jeść banany z Ekwadoru, czy jednak kształcić swoją pociechę. Odziedziczyłem grupę dorosłych do wykończenia, były tam tylko cztery osoby, jedna sobie poszła po miesiącu (chwała niebiosom, bo była krańcowo upierdliwa), ale przyszła inna. Myślałem, że napiszemy sobie końcowy test i się pożegnamy. Mieli opcję przejścia do grupy równoległej, ale jest tam już osiem osób, niemniej mają rodowitego Brytyjczyka. Na dwa tygodnie przed wiekopomnym dniem ostatecznego egzaminu wszyscy dorośli zgodnie zażyczyli sobie, że chcą być dalej uczeni i to przeze mnie. Dzieci to jedno, ale jeżeli w tych czasach ktoś tak głosuje własnym portfelem, to można poczuć się lepiej.
Podobnie poczułem się po ocenach na koniec drugiego miesiąca pracy, jakby śródsemestru. 100% pozytywnych. Najmłodsza osoba oceniająca miała lat 12, najstarsza 56. To są takie momenty kiedy siada się z administracją, patrzy na siebie i bez słów sobie dziękuje, że to wszystko prowadzi do tego. Wiśnią na tym torcie była rozmowa, którą zasłyszałem w sekretariacie dwa dni później. Gdy przychodzą do nas ludzie, to jeżeli to możliwe, to stara się ich kierować do grup, o których krążą dobre opinie. Po prawdzie o większości chodzą dobre, ale o niektórych chodzą lepsze i z niektórych ludzie raczej nie odchodzą. Może więc dochodzić do sytuacji, że w grupie wtorkowej jest sześć osób, w poniedziałkowej osiem, ale nowa osoba pójdzie do poniedziałkowej. Bo plany zajęć mają tendencje do zmian, ale jeżeli ktoś już zacznie chodzić, to nawet jak spadnie z grupy przyjemniejszej do takiej mniej radosnej, to pewnie zostanie. Przez tygodnie słyszałem wymieniane personalia różnych osób jako te grupy, które bardzo są polecane. W ostatnim tygodniu października usłyszałem własne. W wersji polskiej. Prawie mi się kartki rozsypały.
To wszystko okupione jest dość dziwnym trybem życia, spędzaniem na zakładzie dość pokaźnej ilości czasu. Poczyniłem pewne postępy, przygotowywanie lekcji idzie mi szybciej, prowadzenie pewniej, ale jeszcze trochę minie zanim będę na całkowitym spokoju wyrabiał jedynie kontraktową liczbę godzin pracy, a do roboty przychodził na pięć minut przed rozpoczęciem zajęć.
Przed uczniami udaję, że nie rozumiem rosyjskiego. Zrobiłem wyjątek dla jednego kursu. Nastolatki, 12-15 lat. Tyle osobowości, tyle ciekawych rzeczy mówionych w trakcie lekcji! Niestety, często po rusku, ale bywa, że mówią takie rzeczy, że im od razu nie zabraniam, bo sam jestem ciekaw, co z tego będzie. Robiliśmy dość złożone ćwiczenie, w jego ramach wyobrażamy sobie, jak będzie wyglądało nasze życie w roku 2040. Nasi rozmówcy relacjonują to w present perfect. Wywiązała się dyskusja po rosyjsku:
- Kurwa, po co ci dwójka dzieci?
- W 2040 będę miał 40 lat, wtedy dobrze mieć dzieci.
- To zrób sobie wtedy.
- Wtedy przestaje stawać.
- Chyba tobie, mnie będzie stawał.
- Ci się tylko wydaje, nikomu nie będzie stawał.
Rozpoczęła się kłótnia komu będzie stawał w 2040. Niestety, po rosyjsku, myślałem, że się skończę jak tego słuchałem i próbowałem sprowadzić ich na tory bliższe lekcji.
- Jaka jest najlepsza praca?
- Piłkarz grający w kadrze.
- Chodzi ci o dumę z reprezentowania kraju na międzynarodowych turniejach?
- Nie, grać nic potrafić nie trzeba, a i tak zarabia się miliony.
Humor z zeszytów szkolnych, grupa dorosłych, pytanie z książki, 'czy wiesz kto wygrał ostatnie wybory w twoim kraju?'. Z sali pada:
- Partia Włodzimierza Putina 'Jedna Rassija'. Przy okazji, mogę powiedzieć, która partia wygra kolejne wybory. Będzie to partia Włodzimierza Putina 'Jedna Rassija'. Wiemy też kto wygra jeszcze kolejne, będzie to partia Włodzimierza Putina 'Jedna Rassija'.
Myślałem, że nie dam rady zachować profesjonalnej powagi. U dorosłych Putin potrafi zrobić kawałki lekcji. Kiedy indziej temat: kogo chciałaby spotkać osoba z grupy. Pani Olga dostaje od kolegi Putina.
- BOŻE ZACHOWAJ MNIE OD TEGO! - wykrzyczane po rosyjsku. Potem trzy razy się przeżegnała.
Ćwiczenia na pierwszy warunek. Najpierw robimy prawa Murphy'ego ('Jeżeli stoisz w kolejce i spieszysz się, to druga kolejka posuwa się szybciej'). Potem uczniowie proszeni są o napisanie praw w oparciu o życiowe doświadczenia.
'Jeżeli rosyjski polityk powie ci, że rubel się podniesie, to znaczy, że rubel spadnie'.
Daje to poczucie pewnego kręgu zatoczonego przez historię. W czasach głębokiego poprzedniego systemu krążyła taka zagadka:
- Co ma wspólnego ZSRR z USA?
- W obu tych krajach rubel jest bezwartościowy.