No nie bardzo.
Rozumiemy pojedyncze słowa i wrzaski, ale nie ma mowy o tym, żebyśmy zrozumieli jakąś wymianę zdań.
Piękne w języku chińskim są tony. Pierwszy miesiąc słuchałem samouczka chińskiego i próbowałem zrozumieć, co to znaczy, że pierwszy, a co że trzeci. W końcu o wiele bardziej biegły kolega z USA powiedział mi: pierdol tony, ucz się słówek i fraz, tony ci się wtedy same chwycą. Przyznaję rację, idzie lepiej, gdy nie myśli się o tonach, a po prostu powtarza za słownikiem lub Chińczykiem.
Pewnej deszczowej niedzieli, czyli we wtorek, przecenili w markecie flashcardy do nauki chińskiego. Dziwne w sumie, że je tu mają, bo nie wiem, kto by się miał uczyć. Mieli kilka zestawów, wybraliśmy warzywa. Z ogniem w oczach ruszyliśmy do domu, by w końcu nauczyć się paru najpotrzebniejszych słów po chińsku.
Zestaw czwarty czyli wielcy nieobecni:
Skoro uwzględniono takie potrzebne słowa jak pięć odmian liści, to po co by miano dać jakieś banalne ziemniaki? Kukurydzę? Buraki?