O ile w większości grup część ostatnia (wylosuj produkt i go sprzedaj) jakoś poszła, o tyle rozmowy o TV przerażały. Furorę wzbudzał fakt, że w ramach lekcji pokazywaliśmy im reklamy serka Panda. Do oglądnięcia tutaj. W pewnej klasie padła uwaga, że głośniki są za cicho i że oni tam z tyłu nie mogą zrozumieć, co też ci ludzi mówią.
Zamarłem. Zadałem straszne pytanie:
- Czy te reklamy są po angielsku?
- Tak, tak!
Mam opisać moją minę, czy też sami nie dacie sobie rady jej wyobrazić?
Pytania do tego trzeba było tak upraszczać, że chwilami już prawie pytałem, czy to sarna, czy jednak panda.
W jednej grupie chłopcy postanowili się pobić, gdy tylko zadzwoniono na przerwę. Próbowałem im wyjaśnić, że mogą z tym poczekać aż wyjdę z klasy, ale oni wiedzieli lepiej. Poszedłem po innego nauczyciela, ale on nie widział problemu, a właściwie uznał, że to ja jestem pierdolnięty, żeby się takimi rzeczami przejmować. Zebrałem też w ciągu tygodnia parę okrzyków ‘fuck you!’. Nie będę się gonił z nimi po korytarzu. Skoro im media tłuką do głowy, że zachód to zło (w myśl Radia Erewań: - Raz mówicie, że zachód zmierza ku przepaści, a potem że wkrótce go prześcigniemy.), to w sumie dobrze, że wrzątku na głowę nie wylewają. Przyznam, że gdy z sali padało ‘fucking shit’ w trakcie mych bojów z komputerem, miałem ochotę powiedzieć, że dokładnie to samo pomyślałem. Jeden z uczniów powiedział nawet, że komputer jest beznadziejny, bo został zrobiony w Chinach. Co racja, to racja.
Napisałem jednak podsumowanie w tygodnia, w którym zawarłem serię przemyśleń na temat tego, co w szkole wypada, a czego nie, zadałem serię pytań retorycznych, w stylu, czy do swych nauczycieli chińskiego krzyczą przez długość korytarza ‘HEY, YOU!’. Stwierdziłem, że nie chcę przesadzić, bo sobie więcej krzywdy zrobię, więc dałem do zatwierdzenia Harremu, naszemu stróżowi. Losy mej wiadomości przypominają te kamienia rzuconego w wodę. Z podobnym powodzeniem mogłem swoje podsumowania wykorzystać w toalecie, a najlepiej w ogóle ich nie pisać. Zamiast w poniedziałek rano powiesić im to w widocznym miejscu, wisi wywieszony poprzedni apel do narodu. To też taka chińska tradycja, gdy jest problem, wówczas udajemy, że problemu nie ma, więc on tym samym przecież na pewno sam zniknie. Wydaje się, że być może dopiero problemy ze smogiem wykażą tutejszym mędrcom, że ten genialny system nie zawsze działa, chociaż na razie podchodzą do sprawy w jego duchu.
Na drzwiach naszego gabinetu wisi pudełko, do którego uczniowie mogą wrzucać swoje pomysły na lekcje, listy, lub pytania. Oczywiście niczego w tym stylu w nim nie znajdujemy, do tej pory zebrały się dwie wiadomości, jeszcze parę doręczono nam do rąk własnych. Rękopisy te życzą nam radosnego pobytu w Chinach i wszystkiego, co najlepsze, przepraszają za niecywilizowane zachowania i mówią, iż są one efektem różnic kulturalnych. Pokażcie mi, kochane dziatki, kulturę w której chłop sprzedaje drugiemu latarę w imię przyjaźni, a ‘jeb się!’ oznacza radosne pozdrowienie. Odpisujemy to w duchu wrażliwych kulturoznawców, dziękujęmy za listy, zapewniamy, że to raj i że nie płaczemy po nocach. I tak miło, że się komuś chciało coś naskrobać.
Jeżeli istnieje feministka, która potrzebuje materiału do przeprowadzenia badań mających wykazać katastrofalny poziom mężczyzn na tle poziomu kobiet na jakimś odległym zadupiu świata, to chyba mogę podać jej pewien adres. A nawet zaprosić do pierwszej szkoły średniej w Dongkou. Intelektualnie panie przeważają jakoś 70 do 30, chociaż bywają i super faceci. Co ciekawe, część chłopięca jest albo naprawdę świetna, albo nie istnieje, bardzo rzadko trafia się coś pomiędzy. Jednak jeżeli chodzi o tępe chamstwo, to jeszcze żadna dziewczynka niczego nie osiągnęła, za to stawka męska wytrwale podnosi poprzeczkę. Miałem już chłopców krzyczących mi ‘fuck you’ przez drzwi, ‘laowai’ to nawet nie zliczę. Podobnie kolesi ostentacyjnie ziewających w trakcie lekcji, bekających, przeciągających się i jęczących jakby doszli albo się posrali. Naprawdę, rzygać się chce jak się to widzi (przynajmniej się jeszcze nikt nie porzygał, mam nadzieję, że pod koniec semestru będę mógł napisać to ponownie). Na dzieci mam tolerancję, ale widok siedemnastolatka, który ma kłopoty z kontrolowaniem swych pierwotnych instynktów wkurwia mnie do łez. Z drugiej strony, skoro tu jednym chórem dzienniki TV i gazety tłuką im tępy nacjonalizm do głów zamiast zasad używania sracza i chusteczek, to co się dziwić? Dziewczynki szczęśliwie wzbudzają mniejszą odrazę, co najwyżej mają wąsy.
Wizyty naszych uczniów ustały niczym ucięte nożem. Po paru dniach udało się odkryć dlaczegóż to: nasi opiekunowie stwierdzili, że będzie to dla nas zbyt męczące i wszystkim tego kategorycznie zabroniono. Wyjaśnialiśmy, że luz, że naprawdę możemy poświęcić wieczór lub dwa, że przychodzą tylko najlepsi, a i tak możemy z nimi prowadzić rozmowy głównie o żarciu, ale już nikt nie przyszedł.
Mam dwie teorie na temat zakazu. Pierwsza to, że nasi opiekunowie naprawdę boją się, że się przepracujemy, że chcemy być mili, ale to ponad nasze siły. Druga jest ciekawsza: dopóki gadamy z uczniami w klasach, to ani my, ani oni nie możemy sobie pozwolić na żadną dywersję, bo przecież jest kilkadziesiąt osób, więc na pewno ktoś by doniósł. Natomiast, gdy siądą z nami w nieco mniejszym gronie, to wówczas po rozmowie o tym jakie Chiny są piękne, być może nasi uczniowie opowiedzą nam trochę historii o tym, że bardzo lubią szkołę, jeszcze bardziej szanują ten swój kult rodziny, co też myślą o władzy, jak niesamowicie obchodzą ich kwestie terytorialne, jak to Chiński Sen im się przyśnić nie może. To jest rzeczywiście trochę dla naszego dobra, bo co ja mam powiedzieć komuś, kto chce uciekać z domu w dniu swej osiemnastki? Żeby posłuchał sobie Springsteena ‘Born to Run’ i uciekał? Albo, że nie lubi szkoły, to że nie jego wina, bo nienawiść do tejże instytucji w formie w jakiej tu istnieje, to jest najzdrowszy odruch, świadczący o tym, że na przekór wszystkim i wszystkiemu, mimo ciągłej indoktrynacji z każdej możliwej strony, zachował jeszcze resztki zdrowia psychicznego? Ewentualnie możemy sobie powiesić cytat z Biblii, ‘Pozwólcie dziatkom przychodzić do mnie i nie zabraniajcie im, albowiem takich jest Królestwo Boże.’, ale obawiam się, że nie wzbudzi to zrozumienia, ani też przesadnie nie odmieni sytuacji.
Mimo tych zakazów uczniowie próbują z nami gadać w trakcie przerw i posiłków. Jedna z uczennic przyniosła mi ‘Damę kameliową’ i spytała, czy znam. Znam, ale nie czytałem. Bo ona to bardzo lubi, czy mógłbym przeczytać i czy moglibyśmy porozmawiać. Mógłbym i moglibyśmy. Zastanawiałem się w trakcie lektury, czy dając mi książkę o miłości chłopa i kurtyzany próbowała coś delikatnie zasugerować.
Praca dla szkoły publicznej ma zaskakujące plusy: wszystko im się w tabelkach musi zgadzać, a na koniec miesiąca wyszło, że mam dwie nadgodziny. Akurat w drugim tygodniu odpadła mi jedna lekcja, bo jakieś ważniejsze pierdoły mieli. Nadgodzin miałem po 20 minut z każdego tygodnia, w sumie 40 minut, czyli dokładnie tyle, czego nie odbyłem. Do tego wliczają w nie moją ulubioną grupę, więc mówiłem, że nie muszą tego regulować. Nie zrozumieli, przynieśli mi w zębach 200 RMB i pytali, czy ja się zgadzam. Co się miałem nie zgadzać, wziąłem, rzadko dwie stówy przychodzą piechotą człowiekowi do gabinetu.