- Tydzień temu był.
- Tak. Tak.
Innego dnia, inny techniczny.
- To jest sprzęt firmy Apple, on nie jest kompatybilny z projektorem.
- To jest Lenovo...
- Nie działa, bo jest na Windows 8
- Jest na Windows 7!
Musiałem facetowi pokazać. Tak, tak, ja wiem, on chciał zachować twarz. Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał dać studentom cały egzamin przed egzaminem - jak mogę wymagać od ludzi rzeczy, których nie robimy, bo nie działa absolutnie nic? Jednak znany mi ze szkoły magnetofon Grundig nie był takim złym rozwiązaniem.
Po jednej z lekcji studentka powiedziała mi:
- Mam nadzieję, że za tydzień będziemy mieli więcej szczęścia z głośnikami.
- SZCZĘŚCIA? Dziecko drogie, szczęście nie ma z tym niczego wspólnego. To jakość, kompetencja, solidność i odpowiedzialność za własną pracę. Szczęście to możesz mieć w grach losowych.
Ku memu zaskoczeniu strasznie ją to ubawiło i powiedziała, że to prawda. Bywają chwile, że mam wrażenie, że wielu z nich też szlag trafia na to, ile rzeczy nie działa.
Ubaw tygodnia: z jakiegoś powodu chińskie książki do angielskiego uwielbiają tematy o miłości i randkowaniu. W większości przypadków to jak ślepemu o kolorach (ludzie w wieku 19-21 nierzadko nigdy nie byli na randce, o niczym więcej nawet nie wspomnę). Pisałem kiedyś, wymyśliłem takie ćwiczenie, że daje im na kartce znanych ludzi i mają zdecydować czy ta osoba byłaby dobrym mężem/żoną, jak mogliby sp%Cˏdzać wspólnie czas, jaką jest osobą. (Kiedyś pisałem o niemal tym samym w kontekście przyjaciół - działało tam, więc niech zadziała i tu). Furorę wzbudza zawsze Xi Jinping, Angela Baby, bywa ubaw przy Osamie, czasem daję im Hitlera.
Jedna uczennica dostała ode mnie...
Vincenta van Gogha.
Po zapoznaniu się z personaliami spytała czy ma opisać wszystkich trzech.
Van Gogh po chińsku to Fango (Fangao chyba nawet, ale mówią, że Fango). Nawet była jakaś wystawa reprodukcji koło października, ale zgaduję, że się nie zabłąkali w okolice reprodukcji Fango.
Obama, pytanie: jaką osobą jest prezydent Obama?
- Jest czarny.
Zaiste, to mówi nam wszystko o tym nieznaczącym, trzecioligowym polityku.
Wołodia Putin.
- Udaje heteryka, ale jest gejem, więc nie byłby dobrym ojcem.
Czasem muszę się trzymać, żeby nie paść na atak śmiechu na środku sali.
Inne ćwiczenie, które im robię (te z książki są koszmarne i za trudne): oceń od 1 do 7 poszczególne cechy, 1 oznacza najważniejszą, 7 najmniej ważną. W moich marzeniach ćwiczą stopniowanie i podawanie uzasadnienia dla swych wywodów. Na żywo... No bywa ciężko. Cechy takie jak wygląd zewnętrzny, osobowość, wiek, bogactwo, wykształcenie, narodowość. Zazwyczaj narodowość ląduje na siódmym miejscu. Wtedy zadaje się pytanie:
- A zgodziłabyś się mieć męża/żonę z Japonii?
Popłoch! Dramat! Wrzask! Nieeeeeee, tylko nie to!!! No to co mówisz, że narodowość jest nieważna? Jedna wybrnęła:
- Wszyscy ludzie na świecie są równi, tacy sami i mają takie same prawa, poza Japończykami.
Kocham ten nacjonalizm! Czasem dla odmiany pytam o partnera/partnerkę z Afryki. Tu zazwyczaj jest mniejszy opór, ale zdarzyło się:
- Przecież z Afryki byłby czarny!!!
To byłby istny koniec świata.
Jeszcze o Fango: uczennica go dostała i rozpoczęła ze mną wielką kłótnię, że to pisarz, a nie malarz. Powiedziałem, że mi to lata koło cewki moczowej, byle go opisała i czy chciałaby być jego żoną. Opisała, sensu to nie miało ('byłoby wspaniałe mieć za męża człowieka, który napisał tyle wielkich książek'). Zapomniałem o sprawie.
Trzy dni po lekcji napisała do mnie, że mnie przeprasza i że jej się pomylił Fango z Victorem Hugo. Że trochę jej wstyd, ale ją to śmieszy nawet, że się tak pomyliła. Odpisałem, że jak wie kim był Victor Hugo, to jest rozgrzeszona. Jest to pierwszy przypadek w ciągu moich dwóch lat życia tutaj, że ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli przyznał się do błędu.
Jeszcze z takich cudów uczenia:
- mój były uczeń imieniem Robert przyszedł do mnie o 22, przyniósł luksusowy jogurt i ciastka. Miał urodziny i powiedział, że w Chinach to solenizant musi zadbać o to, żeby wszyscy jego przyjaciele byli najedzeni w ten dzień. Z kolegami poszedł do lokalu, nie brał mnie, bo koledzy słabo po angielsku i bym się męczył (w duszy przyznałem mu rację), ale ponieważ uważa mnie za swojego przyjaciela, to chciał mi coś dać i że przeprasza, że tak późno przychodzi. Zaprosiłem go na imprezę nauczycieli dwa dni później, chłop gwiazda wieczoru. Okazało się, że jest Manchu, a nie Hanem. To kolejny przypadek, że poznaję przedstawiciela Manchu, który bije na głowę intelektem i zdolnościami całą resztę. Tak naprawdę, to on nigdy nie był moim uczniem, ale pewnego dnia przyszedł na zajęcia i poprosił, że chce uczestniczyć. W pierwszej chwili chciałem mu powiedzieć, że wybrał naprawdę dobrą grupę i że zapewne nie da sobie rady. Pomyślałem, że lepiej nie mówić, posiedzi, ponudzi się i ucieknie. Chwała, że nie powiedziałem tego. Chłopak okazał się najlepszym w najlepszej grupie. Przynosił pytania w stylu: czym się różni kościół od katedry? Jadłem z nim parę razy kolację, nawet nie musiałem przy nim upraszczać języka, nigdy nie zadał mi żadnego durnego tematu z cyklu 'który kraj jest najlepszy na świecie i dlaczego akurat Chiny?'. Angielskiego nauczył się z gier komputerowych. Marzy o tym, żeby mieszkać w USA, jego kuzyn już tam pojechał, jemu podobno z tej okazji obecnie blokują paszport. Otwarcie mówi, że kupi bilet w jedną stronę i że jak go tylko wypuszczą, to tyle go tu widzieli, a potem ściągnie rodzinę. Nie wiem czy na dwanaście tysięcy studentów znalazłbym jeszcze pięciu na jego poziomie. Brawa dla ChRL, że tacy ludzie marzą głównie o tym, żeby stąd uciekać. Nie dziwię się im, tak jak mój brytyjski kolega przestał dziwić się mnie, gdy sobie pomieszkał rok w Polsce.
Pewnego popołudnia wracaliśmy z Sheldonem przez kampus, w temacie rozmów dominuje wypłata, a konkretnie brak tejże. Nagle leci do mnie jakaś panna:
- Czy ty mnie pamiętasz?
Hm, aż tyle nie jestem w stanie wypić, żebym się do ciebie dobierał, o zapłodnieniu nie może być mowy, zdam każdy test na ojcostwo. Od grudnia nie byłem na imprezie ze studentami. Wąsy masz lepsze niż ja. Skąd się wzięłaś???
- Pamiętam, pamiętam! Tylko przypomnij proszę skąd...
W pierwszym semestrze przyszła do mnie i poprosiła o zezwolenie jej na przychodzenie na moje lekcje. Potem mi zatrybiło, że rzeczywiście, kiedyś mi mówiła, że wspaniale. Chciała poprosić o możliwość chodzenia na me zajęcia w drugim semestrze.
Obecnie mam czwórkę studentów, którzy chodzą na moje zajęcia, chociaż nie powinni. Nie mogę im zrobić egzaminu, nie zaznaczam ich na liście obecności. Przychodzą na 100 minut słuchania i oglądania moich lekcji.
Po pobieżnym wywiadzie okazało się, że łączna suma uczniów, którzy chcą chodzić na zajęcia innych nauczycieli, wynosi dokładnie, okrągłe jak księżyc w pełni, zero.
Poważnie. Bywają dni spełnienia, nawet przy tym, że nie działa dźwięk.
Jeszcze o dźwięku, rozpoczynam lekcję, głośniki nie działają. Świecą się studenckie oczka:
- Musimy zmienić salę!
'Zmienić salę' oznacza wspomniane łażenie po piętrach i stratę nawet do 10 minut lekcji.
- Nie.
- Ale przecież nie możemy tu słuchać materiałów na egzamin
- Napiszcie skargę do dyrekcji.
- Ty napisz!
- Nie. Ja mam dla was gotowe słuchowiska. Sala nie jest na nie gotowa.
- Ale my nie zdamy egzaminu jak nie posłuchamy!
- To wasz problem. Ja mam lekcję gotową.
- Ale my musimy ćwiczyć słuchanie...
- Lata mi to. Chcecie, to piszcie do dyrekcji. Nie ma głośników? Nie ma. Amen.
W końcu odegrałem im z laptopa. Takiej ciszy w życiu nie słyszałem, ogłuszająca aż. Laptop grający dość trudny listening dla 48 osób. Gdyby spadła igła, zawaliłyby się ściany. Są na tym świecie rzeczy, o których filozofom się nie śniło.
Ogólnie jednak sprawy ujmując, po katastrofalnie męczącym i ciężkim marcu, kwiecień wypadł wcale dobrze. Większość zatrudnionych w dziale nauczania jakby dostało dyrektywy (bo przecież nie, że zdali sobie sprawę), że poziom współpracy dotarł do poziomu, który może blokować dalsze współistnienie tego modelu. Pensje wypłacono nam wszystkim z dwutygodniowym wyprzedzeniem, tak jakby nagle zdali sobie sprawę, że jednak muszą nas tu mieć. Oczywiście, o wolnym z okazji Pierwszego Maja powiedziano nam oficjalnie 28 kwietnia. Zmieniono - z diabli wiedzą jakich powodów, ale na lepsze dla nas - daty składania kolejnych papierów, które tydzień wcześniej ogłoszono. Nagle smsy nie muszą czekać dwóch dni na odpowiedź. Nagle maile (jeżeli docierają do celu), wracają w ciągu góra kilku godzin. Gdyby tak się utrzymało do końca semestru... Chyba udałbym się na pielgrzymkę na trasie Baoding-Santiago de Compostela na klęczkach.