Pan Peng wracał sobie koło 1 w nocy po dobrej pijatyce z kolegami. Zorientował się, że zapomniał kluczy, więc postanowił pokonać dwumetrowy płot od ogrodu sąsiada i tym sposobem dostać się do własnego domu. Poszło mu tak sobie, bo spadł i upadł na grabie.
Nie, nie wbił ich sobie w plecy.
Upadł w tak magiczny sposób, że wbił sobie trzonek w rzyć.
Na 28 centymetrów w głąb.
Przez ubranie.
W pierwszym szpitalu mu nie mogli pomóc, w drugim dopiero dwójka specjalistów kilkanaście godzin później wykonała zabieg. Ze względu na długość i grubość kija, do asysty wezwano strażaków. Operacja się udała, a mogło być mało zabawnie, bo ciało obce uciskało nerwy przy kręgosłupie.
Zastanawia kilka rzeczy: czy aby na pewno pan Peng spadł tak niefortunnie, czy też kryje się za tym inna, jeszcze lepsza historia? Alkohol, Chińczycy, rzeczy w tyłku, to nie byłby pierwszy taki przypadek.
Druga sprawa: Zhumadian ma tylko trochę ponad 300 tysięcy ludności, czyli w skali chińskiej to ledwie miasteczko, pewnie wszyscy się znają. Jak pan Peng tam będzie teraz żył, to trudno nam powiedzieć. Jeżeli jednak ktoś chce autograf od naszego bohatera, to zapewne już każdy mieszkaniec bez problemu poda jego adres turystom.
Pod poniższym linkiem można zobaczyć jak wygląda Chińczyk z grabiami w dupie:
http://news.ifeng.com/society/2/detail_2013_10/13/30282642_0.shtml
Stoi nad nim paru strażaków z piłą łańcuchową. Nie mamy serca repostować. Na drugim zdjęciu intryguje pan doktor z komórką. Zapewne właśnie wysyła do wszystkich w książce adresowej MMSa: "a takie tam, z pracy, nudno dzisiaj".