Po pierwsze - Google i wszystkie jego usługi. Dla osób, które nie mają szczęścia mieszkania w Chinach (polecam zwłaszcza zapalonym sinofilom): proszę sobie przestawić wyszukiwarkę z najpopularniejszej świata na Yahoo lub Bing. Ale nie, nie zwykły Bing, na Bing.cn. Nie, przez Onet sobie też nie wyszukacie - jedzie na Googlu. Dalej, chcielibyśmy gdzieś lecieć, w sumie nie wiemy dokąd, ale mamy wolne i chcemy zobaczyć, gdzie też może być tanio. Więc nie, Google Flights też sobie nie poużywamy. Hm, a może chcemy zarezerwować nocleg korzystając z najpopularniejszego portalu w sieci, czyli HostelWorld? Zarezerwujemy, ale niestety, już mapki okolic hostelu sobie nie oglądniemy, bo Google Maps.
Aha, wolicie wyszukiwarki niezależne? Np. DuckDuckGo? To zacznijcie woleć inne, bo od paru miesięcy i Duck nie działa. Działa Blekko. Słyszeliscie kiedys o tym? My też nie, ale daje wyniki w miarę rozsądne jeżeli chodzi o język angielski. Jeżeli chodzi o język polski, to tematu praktycznie nie ma. Jak wspomniałem, Bing idzie od razu na chiński, Yahoo jest jedynie anglojęzyczne, Blekko podobnie. Znaczy można sobie szukać po polsku, życzę powodzenia!
Tak mi się życie poskładało, że przypadkiem mam tablet. Najwięcej używam go do grania i nauki chińskiego (na bardzo drugim miejscu). Jest to produkt raczej przaśnej firmy Prestigio, działa na Androidzie. Przeważająca większość aplikacji jest na Google Store. Google Store nie działa. O ile same pliki do instalacji mogę sobie pobrać po proxy, o tyle jeżeli coś chce się uaktualnić, to niestety, nie da się. W efekcie niektóre rzeczy nie bardzo chcą mi działać, inne nie odpalają się po instalacji, bo nie mogą się zalogować. W sumie jak uda mi się cos zainstalowac i to działa, to jestem pod niezłym wrażeniem. Póki co jeszcze nie udało mi się skonfigurować tabletu przez proxy - nie łączy mi się i cześć. Z podobnym problemem borykają się ludzie z telefonami na Androidzie.
Jedną z dość przydatnych funkcji jest chmura internetowa. Niestety, używany przeze mnie Dropbox od jakiegoś czerwca nie działa. Miałem tak fajnie zrobione, że wysyłałem przez niego zdjęcia rodzinie, a i tu na miejscu dzieliliśmy się plikami poprzez ten serwis - jak masz 40kb tekstu, to szybciej tak niż mailem czy przenosząc na USB. Niestety, kaplica. Taka sama kaplica większości pozostałych serwisów hostingowych - np. SkyDrive Microsoftu, którego używałem do backupu niektórych rzeczy szkolnych.
Z mego punktu widzenia nauczycielskiego, BBC ma na swojej stronie pełno audycji, które są świetne, mówione po idealnie brytyjsku, ciekawe, tylko wybierać i czasem edytować. No to koniec, od chyba października BBC jest zablokowane, chociaż czasem wchodzi. Taka gra w chińską ruletkę.
Ostatnimi czasy odkryłem, że nie działa strona z dodatkami do Firefoxa. Niestety, słownik języka polskiego w Firefoxie byłby przesadnym zagrożeniem dla Chińskiej Republiki Ludowej, więc 'legalnie' pobrać go nie można.
Większość obcokrajowców zmaga się z problemem sprawiając sobie VPN lub łącząc się przez serwer proxy. My też, problem jest tylko taki, że od mniej więcej 8-9 rano do 23-północy, nasz internet jest w trybie retro i otrzymujemy prędkości w stylu 3 kb/s przy ściąganiu pliku z serwera pocztowego, a na wyniki wyszukiwania czekamy po kilka MINUT!!! Pytaliśmy Gary'ego, czy jeżeli zapłacimy nieco więcej, to czy nie dałoby się zrobić, żeby to naprawdę działało. I nie mieliśmy na myśli oglądania filmów z YouTube, tylko jakieś podstawowe rzeczy związane z internetem. Trudno powiedzieć, co odpowiedział, chyba, że da się, ale wiemy, że chociaż się dało, to się nie udało.
Gdybym miał to rozpisać, to każdego tygodnia wszyscy tracą przynajmniej ze dwie godziny na zabawy z internetem. Poważnie. Dwa dni temu znalazłem sobie w Yahoo ładny obrazek i chciałem go do lekcji. Miał 1982 kb. Po włączeniu proxy, przelogowaniu przeglądarki, nie byłem w stanie wczytać go w całości przez kolejne 20 minut. Wczytywał mi się do połowy, połączenie się zrywało. W końcu wziąłem komputer pod pachę i poszedłem do kawiarni poza kampusem. Tam internet logował mi się około pięciu minut, ale w końcu dostałem obrazek. Mówimy o jednym obrazku, który jest mi potrzebny do dwóch minut lekcji. Ja takich obrazków czasem potrzebuję kilkadziesiąt na tydzień.
Jaj se nie robię, naszym znajomym zdarza się jeździć do Starbucksa w centrum miasta, około czterdziestu minut w jedną stronę, bo wiedzą, że jak tam siądą na godzinę, to zrobią tyle, co w cztery tutaj. Nam też się zresztą zdarzyło. W efekcie z panującymi prędkościami i standardami internetowymi:
- ponieważ od mniej więcej północy do 8 rano internet działa dobrze, we wtorki - mój odpowiednik niedzieli - wstaję o 6 i robię, co chcę, zbieram obrazki i prezentacje do lekcji
- kiedy indziej siedzę do 2-3 i korzystam z tego, że mogę coś zrobić, pobrać potrzebne mi rzeczy i nawet złamać prawo oglądając strony na blogspocie
- powiedzmy, że każde z nas traci tygodniowo około dwóch godzin przez to, że chiński internet jest gówniany. Tak naprawdę tracimy o wiele więcej, bo np. mój tablet loguje się po kilka minut, a często w ogóle odmawia połączenia. Ale powiedzmy, że dwie. Czyli na nas dwoje to będzie cztery - mamy internet przez kabel, więc jednorazowo tylko jedno z nas korzysta z internetu. Razy 54 tygodnie w roku. Wychodzi 216 godzin. 9 dni.
DZIEWIĘĆ DNI Z ŻYCIA ZMARNOWANE NA PIERDOLENIE SIĘ W ZABAWY Z CHIŃSKĄ CENZURĄ! W ciągu tych dziewięciu dni (nie odliczając na sen, bo jednak duszenie F5 wymaga bycia na chodzie), moglibyśmy zaczytywać się Dostojewskim, oglądać Bergmana, uczyć się chińskiego, drapać po ptaku i żreć kaczki. A najlepiej wszystko to jednocześnie.
Chcielibyśmy też poinformować cenzurę, że nasi studenci, ten kwiat narodu, jest tak głupi, że nie jest w stanie nawet znaleźć na mapie Tybetu, a co dopiero mówić o jego uwalnianiu. W sumie chińska cenzura wyświadcza swym obywatelom pewną przysługę, bo wpuszczenie ich na Facebooka, Twittera albo Pinterest zaowocowałoby takim polewem z obywateli wielkiego mocarstwa, że przez następną dekadę obywatele świata tylko by z nich solidnie rżnęli głupa, a w końcu i tak by im poblokowali IP.
Mam takie jedno małe życzenie: żeby ogłaszali z wyprzedzeniem, co i kiedy zablokują. Dzięki takiej polityce, wiedziałbym, czy warto zakładać konto w jednym lub drugim serwisie, czy jest po co, ile go będę mógł używać. I w jakiej skali. Bo, że Skype ogólnie działa, ale nie na telefonach i tabletach, to odkrycie wcale nie tak dawne. Przynajmniej dla mnie. Zastanawia jednak, po co to blokują? Po chińsku jest raczej chiński internet, a dzięki systemowi edukacji, większość uczniów nie jest w stanie zrozumieć nawet prognozy pogody po angielsku, o nawołaniach do walki o Wolny Tybet i raportu o zanieczyszczeniach nie wspominając.
Mam też pewną wskazówkę dla wojowników sieci: wspierajcie chińskie, ale tylko po tym jak go sobie poużywaliście. Więc żadnego Google, tylko Baidu. Żadnego YouTube, tylko Youku (to należycie docenicie jeżeli interesuja was muzyka nieco mniej popularna). Powiedźcie po miesiącu jak wam się spodobało. Dowiedziałem się ostatnio od pewnej Słowaczki, że internet w Chinach jest o wiele lepszy niż na Zachodzie, bo tutaj NSA nie śledzi. Rzeczywiście, jest to wielka zaleta, podobna do opowiadania o tym, że w łagrach było zasadniczo lepiej niż w USA, bo przecież każdy miał pracę, bałandę i dach nad głową.