Czy są więc jakieś plusy mieszkanie na chińskiej wiosce? O dziwo są, jest ich nawet kilka. Oto te, które najbardziej ułatwiają życie:
- czas dostania się do pracy: 10 minut na butach. Zapomniałem, co to znaczy uwalić się w korku, bo korek czasem pojawia się tylko w niedziele na największym skrzyżowaniu w mieście. Dostanie się dokądkolwiek zajmuje do dziesięciu minut. Na butach.
- samo przyjście do pracy nie jest okupione jakąś dawką stresu czy nerwów. Szkoła po oglądnięciu moich trzech różnych lekcji uznała, że wiem, co robię i że tyle im wystarczy. Bywa, że po trzy tygodnie nie mam kontaktu z żadną administracją, nikt się o nic nie przyczepia, pytań zaskakująco mało (po roku w szkole prywatnej to naprawdę wielka ulga), rób jak chcesz.
- w ramach docenienia naszego wkładu w edukację Mandarynów dostaliśmy własne biuro (większość nauczycieli nie ma, muszą się dzielić) i nawet nam podciągnęli kabel do internetu. Da się tam wysiedzieć i coś porobić, czy to swojego, czy na lekcje. Drugim etapem ułatwiania nam życia była zmiana mojego grafiku pracy na o wiele bardziej przyjazny. W efekcie mogę się nawet dwa razy w tygodniu porządnie wyspać.
- sama praca czasem bywa irytująca i wyzywająca, ale ogólnie panuje tendencja wzrostowa: na 24 grupy, które uczę, około dziesiątki jest bardzo przyjemnych we współpracy, kolejne około dziesięciu jest do przejścia. Mam parę koszmarów, czyli siedlisk ludzi, którzy powinni zająć się raczej sadzeniem ryżu niż jakąkolwiek nauką, ale większość lekcji jest przyjemna, do tego stopnia, że czasem się szczerze pośmieję. Miłe jest też uczucie bycia raczej lubianym przez uczniów (chyba, że oszukują...). O ile mam paru matołów, którzy lubią się powydurniać i mi poprzeszkadzać, to nie brakuje też ludzi żywo zainteresowanych tematem. Obcowanie z nastolatkami pozwala zrozumieć, co im tu wtłaczają do głów od lat najmłodszych i zrozumieć trochę lepiej obłęd panujący dookoła. Czasem wychodzę umęczony dość solidnie, ale raczej z poczuciem niezgorzej wykonanej roboty, a nie wściekłości. Gdyby się dało zrezygnowałbym z jednego dnia weekendu, żeby sobie szybciej kontrakt wypełnić, bo praca mniej irytuje niż życie poza nią.
- nie ma chyba lepszego miejsca do odkładania pieniędzy, bo wydać się ich po prostu nie da. Nie licząc jakichś restauracji dla lokalnych kacyków, trudno byłoby puścić więcej niż 10 RMB na posiłek. Palmę pierwszeństwa dzierży sprzedawanie ananasów na patykach (za 1/4 płaci się 2 RMB), właściwie każdego dnia jemy to w ramach deseru. Zazwyczaj posilamy się z uczniami w szkole. Z dóbr ‘luksusowych’, to niezgorsze papierosy (Zhenlong) są po 5 RMB, piwo po 4, wino koreańskie po 8, herbata litrowa 4, dwulitrowa cola 7, a najlepsze wino w mieście to wydatek 48 RMB (niestety, nie jest warte nawet połowy tych pieniędzy). No i puzzle po 18 RMB. Średnio tygodniowo wydaję 200-300 RMB i żywcem nie mam pomysłu, na co też mógłbym wydać więcej, luksusowe bai jiu chyba (potrzebne mi jak dziura w moście) i papierosy Fenghuang - czyli 'Feniksy', duma lokalnego przemysłu tytoniowego po chyba 48 RMB za paczkę, smakują gorzej niż te za 5.
- nie wiem, czy w historii tej wioski popełniono jakieś przestępstwo. Może ktoś kiedyś dał komuś w ryj jak się nawalili, ale to absolutnie najpoważniejszy czyn karalny jaki wydaje się w zasięgu lokalnych (nie licząc wypadków drogowych, bo jeździć nie umie niemal nikt). Chyba gdybym się upił, położył na środku chodnika z portfelem wystającym z tylnej kieszeni spodni, to by mnie tylko ktoś podniósł, zrobił sobie ze mną zdjęcie i odniósł do domu. To prowadzi do...
- każdy nas zna. Każdy wie, gdzie mieszkamy, gdzie pracujemy, jak się nazywamy. Ten brak anonimowości ogólnie działa na naszą korzyść. Teraz trochę się uspokoiło, ale na początku ludzie wariowali ze szczęścia, gdy siadaliśmy gdzieś zjeść pierogi albo makaron. Prosili nieśmiało o wspólne zdjęcia, w łamanym angielsko-chińskim ustalali kim jesteśmy i jakim cudem tu trafiliśmy. Ludność lokalna jest dla nas wybitnie miła i sympatyczna. Ostatnio był jakiś weekend obłędu, czego nie kupowaliśmy, dostawaliśmy do tego prezenty. W wielu miejscach wiedzą, co będziemy chcieli i zanim powiem, to już mam podane na ladę.
- jeżeli mamy akurat sezon i trafiamy na dobre filmy i książki, to poważne ilości czasu wolnego spędza się wielce przyjemnie i ma się poczucie, że człowiek przeczytał i oglądnął coś, co w innych okolicznościach przyrody mogło mu umknąć.
- powietrze wydaje się być względnie czyste. Po życiu w wiecznie zasnutym smogiem Huainan, w którym ptaki padały trupem, bo akurat zawiało z fabryki lodówek, pewną ulgą jest dla nas to, że tutaj możemy widzieć niebo prawie każdego dnia.
I to by chyba było na tyle.